[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cudowny lek, panaceum! A czy choć jeden lekarz wiedział, na czym polega jejdziałanie? Czarna magia! Ile trzeba czytać, myśleć, wiedzieć!Teraz nadrobi wszystkie zaległości!Znalazła się - jak szybko, nie wiadomo kiedy! - na podwórzu domu, w którymmieszkała.Po kilku schodkach weszła na dużą wspólną werandę z balustradą (nabalustradzie wietrzyły się czyjeś chodniki i dywaniki), zrobiła parę kroków po spękanej,dziurawej cementowej podłodze, bez wstrętu otworzyła odrapane drzwi i przeszła przezciemny korytarz.Nie zapalała światła - żarówki należały do różnych właścicieli i podłączonebyły do różnych liczników.Drugim kluczem otworzyła drzwi swojego pokoju i o dziwo nie odczułaprzygnębienia na widok tej wiecznie ciemnej pustelni z kratą w oknie (w całym mieścieokna na parterze miały takie zabezpieczenie przed złodziejami).Słońce docierało tu jedyniebardzo wczesnym rankiem.Wiera zatrzymała się w drzwiach i nie zdejmując płaszczapatrzyła na swój pokój z takim zdumieniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.Jakdobrze i wesoło można by w nim mieszkać! Trzeba tylko zmienić serwetę.I trochęposprzątać.I przewiesić obrazy: biała noc nad Twierdzą Pietropawłowską i czarne cyprysyAłupki.Zdjęła płaszcz i założyła fartuszek, ale najpierw poszła do kuchni.Coś podpowiadało,że należy zacząć od kuchni.No tak! Włączyć prymus i ugotować sobie coś do jedzenia.W kuchni urzędował jednak synalek sąsiadów, kawał chłopa; zastawił kuchnięmotocyklem, rozebrał go, porozkładał części na podłodze i pogwizdując smarował swójpojazd.Zachodzące słońce oświetlało kuchnię, było w niej jeszcze całkiem widno.Od biedymożna by się przecisnąć do stołu, ale Wiera straciła raptem ochotę na kuchenną krzątaninę.Zapragnęła być sama, w pokoju.Poza tym w ogóle nie chciało się jej jeść.Ani trochę!Wróciła do siebie i z zadowoleniem zamknęła drzwi na zatrzask.Nie miała po cowychodzić dziś z pokoju.Na talerzyku leżały cukierki czekoladowe, można je zjeść zamiastkolacji.Wiera przykucnęła przed komodą po mamie i wysunęła ciężką szufladę, w którejleżała czysta serweta.Nie, najpierw trzeba odkurzyć!A jeszcze przedtem - przebrać się w domowe ciuchy!Ta gonitwa myśli miała w sobie coś z tańca i każdy nowy pomysł sprawiałprzyjemność jak kolejne taneczne pas.A może najpierw przewiesić twierdzę i cyprysy? Nie, do tego potrzebny był młotek igwozdzie, zresztą wbijanie gwozdzi to męskie zajęcie.I uciążliwe.Niech sobie wiszą.Chwyciła ściereczkę i nucąc zaczęła kręcić się po pokoju.I prawie natychmiast rzuciła się jej w oczy kolorowa pocztówka, oparta o pękatywazonik.Na jednej stronie pocztówki pyszniły się czerwone róże, zielone wstążki i błękitnaósemka.Na odwrocie zaś mogła sobie przeczytać życzenia, napisane na maszynie.Były tożyczenia od komitetu miejskiego z okazji międzynarodowego dnia kobiet.W święta człowiek samotny czuje się szczególnie samotnie.A dla samotnej kobiety,której przybywa jałowych i beznadziejnych lat, najgorsze jest święto kobiet.Owdowiałe iniezamężne, zbierają się wtedy kobiety we własnym gronie, żeby napić się wina, pośpiewaći poudawać wesołość.Tu, na podwórku, też zasiadło wczoraj takie babskie towarzystwo.Jedna przyszła z mężem: podchmielone, całowały się z nim po kolei.Komitet miejski z całą powagą życzył Wierze sukcesów w pracy zawodowej iszczęścia w życiu osobistym.%7łycie osobiste! Martwa poczwarka, uschły kokon, z którego nic się nie wylęgło.Podarła pocztówkę i wyrzuciła do kosza.Szła przez pokój, wycierała z kurzu wazoniki, szklaną piramidkę z widokami Krymu,pudło z płytami obok radia, plastikową żebrowaną obudowę gramofonu.Dziś mogła bez bólu słuchać wszystkich płyt.Mogła nastawić nawet tę najbardziejwzruszającą: Mija czas, a ja wciąż jestem sam, stale sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Cudowny lek, panaceum! A czy choć jeden lekarz wiedział, na czym polega jejdziałanie? Czarna magia! Ile trzeba czytać, myśleć, wiedzieć!Teraz nadrobi wszystkie zaległości!Znalazła się - jak szybko, nie wiadomo kiedy! - na podwórzu domu, w którymmieszkała.Po kilku schodkach weszła na dużą wspólną werandę z balustradą (nabalustradzie wietrzyły się czyjeś chodniki i dywaniki), zrobiła parę kroków po spękanej,dziurawej cementowej podłodze, bez wstrętu otworzyła odrapane drzwi i przeszła przezciemny korytarz.Nie zapalała światła - żarówki należały do różnych właścicieli i podłączonebyły do różnych liczników.Drugim kluczem otworzyła drzwi swojego pokoju i o dziwo nie odczułaprzygnębienia na widok tej wiecznie ciemnej pustelni z kratą w oknie (w całym mieścieokna na parterze miały takie zabezpieczenie przed złodziejami).Słońce docierało tu jedyniebardzo wczesnym rankiem.Wiera zatrzymała się w drzwiach i nie zdejmując płaszczapatrzyła na swój pokój z takim zdumieniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.Jakdobrze i wesoło można by w nim mieszkać! Trzeba tylko zmienić serwetę.I trochęposprzątać.I przewiesić obrazy: biała noc nad Twierdzą Pietropawłowską i czarne cyprysyAłupki.Zdjęła płaszcz i założyła fartuszek, ale najpierw poszła do kuchni.Coś podpowiadało,że należy zacząć od kuchni.No tak! Włączyć prymus i ugotować sobie coś do jedzenia.W kuchni urzędował jednak synalek sąsiadów, kawał chłopa; zastawił kuchnięmotocyklem, rozebrał go, porozkładał części na podłodze i pogwizdując smarował swójpojazd.Zachodzące słońce oświetlało kuchnię, było w niej jeszcze całkiem widno.Od biedymożna by się przecisnąć do stołu, ale Wiera straciła raptem ochotę na kuchenną krzątaninę.Zapragnęła być sama, w pokoju.Poza tym w ogóle nie chciało się jej jeść.Ani trochę!Wróciła do siebie i z zadowoleniem zamknęła drzwi na zatrzask.Nie miała po cowychodzić dziś z pokoju.Na talerzyku leżały cukierki czekoladowe, można je zjeść zamiastkolacji.Wiera przykucnęła przed komodą po mamie i wysunęła ciężką szufladę, w którejleżała czysta serweta.Nie, najpierw trzeba odkurzyć!A jeszcze przedtem - przebrać się w domowe ciuchy!Ta gonitwa myśli miała w sobie coś z tańca i każdy nowy pomysł sprawiałprzyjemność jak kolejne taneczne pas.A może najpierw przewiesić twierdzę i cyprysy? Nie, do tego potrzebny był młotek igwozdzie, zresztą wbijanie gwozdzi to męskie zajęcie.I uciążliwe.Niech sobie wiszą.Chwyciła ściereczkę i nucąc zaczęła kręcić się po pokoju.I prawie natychmiast rzuciła się jej w oczy kolorowa pocztówka, oparta o pękatywazonik.Na jednej stronie pocztówki pyszniły się czerwone róże, zielone wstążki i błękitnaósemka.Na odwrocie zaś mogła sobie przeczytać życzenia, napisane na maszynie.Były tożyczenia od komitetu miejskiego z okazji międzynarodowego dnia kobiet.W święta człowiek samotny czuje się szczególnie samotnie.A dla samotnej kobiety,której przybywa jałowych i beznadziejnych lat, najgorsze jest święto kobiet.Owdowiałe iniezamężne, zbierają się wtedy kobiety we własnym gronie, żeby napić się wina, pośpiewaći poudawać wesołość.Tu, na podwórku, też zasiadło wczoraj takie babskie towarzystwo.Jedna przyszła z mężem: podchmielone, całowały się z nim po kolei.Komitet miejski z całą powagą życzył Wierze sukcesów w pracy zawodowej iszczęścia w życiu osobistym.%7łycie osobiste! Martwa poczwarka, uschły kokon, z którego nic się nie wylęgło.Podarła pocztówkę i wyrzuciła do kosza.Szła przez pokój, wycierała z kurzu wazoniki, szklaną piramidkę z widokami Krymu,pudło z płytami obok radia, plastikową żebrowaną obudowę gramofonu.Dziś mogła bez bólu słuchać wszystkich płyt.Mogła nastawić nawet tę najbardziejwzruszającą: Mija czas, a ja wciąż jestem sam, stale sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]