[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W odpowiedzi również sięroześmiałem.Kiedy wróciłem do Austin, urządziliśmy przyjęcie, aby cieszyć się tym z bliskimi.Doposiadłości położonej w pagórkowatych okolicach Austin, gdzie zamierzaliśmy wznieść dom,zaprosiliśmy około stu osób, przyjaciół i członków rodziny.Posiadłość nazwaliśmy Milagro,co po hiszpańsku oznacza cud.Na jednym ze wzniesień znajdował się cedrowy zagajnik.Większość terenu sam oczyściłem z zarośli.Wybudowałem również mały pawilon.Dla dzieciprzygotowałem spory kawałek trawnika, który łagodnie opadał z okolicznych pagórków.Wykopałem też zbiornik przeciwpożarowy i poszerzyłem drogę dojazdową.Na czas przyjęcia udekorowaliśmy okolicę kolorowymi światłami i wybudowaliśmyscenę dla mojego przyjaciela, Lyle a Lovetta, który wystąpił tego dnia.Dołączył do niego,wskakując na scenę, inny nasz dobry znajomy, Shawn (Sunny) Colvin.Goście rozłożyli kocena trawie i odpoczywali.Zajadali się meksykańskimi przysmakami i popijali margaritę.Nakoniec wieczoru oboje z Kik wstaliśmy i podziękowaliśmy wszystkim za przybycie.Wyjaśniłem wówczas, dlaczego nazwaliśmy tę posiadłość Milagro.Byłem przekonany, żemój absolutny powrót do zdrowia graniczy z cudem.Kiedyś zastanawiałem się nad tym, czybędę żył.Teraz często mam wrażenie, że to, co mnie spotkało, jest niewiarygodne.Odzyskałem zdrowie, wróciłem do życia, urodził mi się zdrowy syn, Luke, przyjdą na światbliznięta, a do tego wszystkiego nauczyłem się patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.Tak naprawdę piąta rocznica niczego nie zakończyła.Moja historia podtrzymuje naduchu chorych walczących z nowotworem, ale jest przecież ciągle wielu ludzi, którzy nieradzą sobie z chorobą, którzy poddają się albo którym brakuje już sił na dalszą walkę.Jakpomóc tym, którym usuwa się grunt spod nóg, którzy zamknęli się w sobie, albo tym, którzystarają się żyć normalnie mimo tego, że utracili kogoś kochanego w Nowym Jorku albo sąprzed kolejną rundą chemii?Nie mogę im pomóc, jeśli chodzi o główny problem: pokonanie choroby.Nie jestemrównież w stanie wpłynąć na charakter dolegliwości.Nie mogę nikomu pomóc.Wszystko, comogę zrobić, to starać się wspierać ich w walce, umacniać w przekonaniu, że mogą wygrać,próbować z nimi rozmawiać na temat tego, czego nowotwór nie może im odebrać.Nie może pozbawić ich uczuć i rozsądku.Nie może zniszczyć w nich miłości.ROZDZIAA VWIATR W OCZYKiedy twoja wartość jest stale szacowana, a ty jesteś z tego powodu nagradzany, jak tosię dzieje w przypadku sportowca, możesz dojść do mylnego wniosku, że sukces to zupełnieto samo co szczęśliwe życie.Nikt, kto zawodowo uprawia sport tak jak ja, nie jest niefrasobliwy.Nie pędzę z góryz szybkością 110 kilometrów na godzinę z uśmiechem na ustach.Jeżeli chcesz coś osiągnąć,musisz skupić się tylko na tym jednym celu, możesz jednak przy tym stracić wszystkichnajbliższych i zostać samotny.Zciganie się to ćwiczenie w pozostawianiu innych za sobą, czasami dotyczy torównież tych, których kochasz.To bardzo delikatny problem i każdy musi go rozwiązaćsamodzielnie.Na przykład, pewnego dnia wziąłem mojego syna na przejażdżkę rowerową.Wsadziłem go do wózka, wózek doczepiłem do roweru i pojechaliśmy na wycieczkę.- Nie lataj już samolotami, tatusiu - powiedział w pewnym momencie Luke.- Co? - zapytałem, odwracając się za siebie.- Tatusiu, nie lataj już samolotami.Zostań ze mną w domu.- W porządku - odparłem.- W porządku.Spędzanie życia na siodełku rowerowym to samotne ćwiczenie, przy czym chwilemijają tu w przyspieszonym tempie.Szybkość to tysiąc małych, nudnych, powtarzających sięruchów.To dzięki nim się rozpędzasz.Uzyskiwane wyniki, osiągnięcia, dane liczbowe ikadencje mogą pochłonąć cię do tego stopnia, że zapomnisz o całym świecie.Twoja siła jakosportowca może być zarazem twoją słabością.Umiejętność osiągania szybkości nie zawszeidzie w parze ze spostrzegawczością, a jeśli tak się zdarzy, to życie może stać się po prostuniewyrazną plamą, mglistym wspomnieniem.Podobnie jak w poprzednich latach rozpocząłem sezon kolarski 2001-2002 z uczuciemniepokoju, wywołanym wspomnieniem nowotworu.Kiedy mocno naciskałem na pedały,próbowałem zdystansować się od choroby.Moją uwagę wciąż pochłaniały liczby, mówiące ostanie mojego organizmu.Najważniejsze były wskazniki dotyczące kadencji pedałowania iwyniki badań krwi.Ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że może jednak czegoś niezauważyłem.We wrześniu ogarnęło mnie nieracjonalne przeświadczenie, że moja chorobanowotworowa nawróciła.Walka z rakiem na poziomie komórkowym rozpoczęła się izakończyła - odniosłem tyle zwycięstw, ilu doznałem porażek.Obawiałem się jednak, że rakwciąż tkwi we mnie, głęboko ukryty, wiedzie utajone życie i da znać o sobie za dziesięć lubdwadzieścia lat, akurat w chwili, kiedy wybiorę się na spacer, aby podziwiać zachód słońca.Zawsze czułem respekt przed nowotworem i jego skutkami.Nigdy o tym nie zapominałem.Nie czułem się dobrze i to właśnie mnie niepokoiło.Byłem zmęczony, ale nie był toefekt wypicia zbyt dużej ilości piwa, zatem coś musiało być ze mną nie w porządku.Przezcały długi rok dokuczały mi stres i fizyczne wyczerpanie i było to coś więcej niż tylko zwykłeprzemęczenie.Spałem od 12 do 14 godzin na dobę, zapadając w ciężki, kamienny sen.Potworny sen.To wszystko przypominało mi okres mojej choroby.Myślałem o tym coraz więcej.Myślałem o tym bez przerwy.W końcu zadzwoniłem do mojego przyjaciela i lekarza ogólnego, doktora Ace Alsupa.- Ace - powiedziałem.- Muszę zrobić badania.- Dlaczego?- Nie czuję się dobrze.Jestem zdenerwowany.Nie chcę być zdenerwowany.- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał Ace.- Chcę, żebyś pobrał mi krew i oddał do analizy - wyjaśniłem.- Zrób mi badanie krwi.Zrób je dziś.Zadzwoń do mnie natychmiast, gdy otrzymasz wyniki, ponieważ jestempiekielnie zdenerwowany.- W porządku - odparł.- Przyjeżdżaj.Tego popołudnia wymknąłem się z domu, włożyłem klucze do kieszeni i wyszedłem,nie mówiąc o niczym Kik, która była w ostatnich tygodniach ciąży.Nosiła blizniaczki zeswoim naturalnym wdziękiem, a przecież nie było jej lekko.Nie chciałem jej niepotrzebnieniepokoić, dlatego nie mogłem jej powiedzieć: Wiesz, jadę do gabinetu Ace a zrobić badaniakrwi.Zatrzymałem to dla siebie.Wiedziałem też, że nic mnie nie uspokoi, dopóki nieotrzymam wyników - dopóki nie poznam tych liczb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.W odpowiedzi również sięroześmiałem.Kiedy wróciłem do Austin, urządziliśmy przyjęcie, aby cieszyć się tym z bliskimi.Doposiadłości położonej w pagórkowatych okolicach Austin, gdzie zamierzaliśmy wznieść dom,zaprosiliśmy około stu osób, przyjaciół i członków rodziny.Posiadłość nazwaliśmy Milagro,co po hiszpańsku oznacza cud.Na jednym ze wzniesień znajdował się cedrowy zagajnik.Większość terenu sam oczyściłem z zarośli.Wybudowałem również mały pawilon.Dla dzieciprzygotowałem spory kawałek trawnika, który łagodnie opadał z okolicznych pagórków.Wykopałem też zbiornik przeciwpożarowy i poszerzyłem drogę dojazdową.Na czas przyjęcia udekorowaliśmy okolicę kolorowymi światłami i wybudowaliśmyscenę dla mojego przyjaciela, Lyle a Lovetta, który wystąpił tego dnia.Dołączył do niego,wskakując na scenę, inny nasz dobry znajomy, Shawn (Sunny) Colvin.Goście rozłożyli kocena trawie i odpoczywali.Zajadali się meksykańskimi przysmakami i popijali margaritę.Nakoniec wieczoru oboje z Kik wstaliśmy i podziękowaliśmy wszystkim za przybycie.Wyjaśniłem wówczas, dlaczego nazwaliśmy tę posiadłość Milagro.Byłem przekonany, żemój absolutny powrót do zdrowia graniczy z cudem.Kiedyś zastanawiałem się nad tym, czybędę żył.Teraz często mam wrażenie, że to, co mnie spotkało, jest niewiarygodne.Odzyskałem zdrowie, wróciłem do życia, urodził mi się zdrowy syn, Luke, przyjdą na światbliznięta, a do tego wszystkiego nauczyłem się patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.Tak naprawdę piąta rocznica niczego nie zakończyła.Moja historia podtrzymuje naduchu chorych walczących z nowotworem, ale jest przecież ciągle wielu ludzi, którzy nieradzą sobie z chorobą, którzy poddają się albo którym brakuje już sił na dalszą walkę.Jakpomóc tym, którym usuwa się grunt spod nóg, którzy zamknęli się w sobie, albo tym, którzystarają się żyć normalnie mimo tego, że utracili kogoś kochanego w Nowym Jorku albo sąprzed kolejną rundą chemii?Nie mogę im pomóc, jeśli chodzi o główny problem: pokonanie choroby.Nie jestemrównież w stanie wpłynąć na charakter dolegliwości.Nie mogę nikomu pomóc.Wszystko, comogę zrobić, to starać się wspierać ich w walce, umacniać w przekonaniu, że mogą wygrać,próbować z nimi rozmawiać na temat tego, czego nowotwór nie może im odebrać.Nie może pozbawić ich uczuć i rozsądku.Nie może zniszczyć w nich miłości.ROZDZIAA VWIATR W OCZYKiedy twoja wartość jest stale szacowana, a ty jesteś z tego powodu nagradzany, jak tosię dzieje w przypadku sportowca, możesz dojść do mylnego wniosku, że sukces to zupełnieto samo co szczęśliwe życie.Nikt, kto zawodowo uprawia sport tak jak ja, nie jest niefrasobliwy.Nie pędzę z góryz szybkością 110 kilometrów na godzinę z uśmiechem na ustach.Jeżeli chcesz coś osiągnąć,musisz skupić się tylko na tym jednym celu, możesz jednak przy tym stracić wszystkichnajbliższych i zostać samotny.Zciganie się to ćwiczenie w pozostawianiu innych za sobą, czasami dotyczy torównież tych, których kochasz.To bardzo delikatny problem i każdy musi go rozwiązaćsamodzielnie.Na przykład, pewnego dnia wziąłem mojego syna na przejażdżkę rowerową.Wsadziłem go do wózka, wózek doczepiłem do roweru i pojechaliśmy na wycieczkę.- Nie lataj już samolotami, tatusiu - powiedział w pewnym momencie Luke.- Co? - zapytałem, odwracając się za siebie.- Tatusiu, nie lataj już samolotami.Zostań ze mną w domu.- W porządku - odparłem.- W porządku.Spędzanie życia na siodełku rowerowym to samotne ćwiczenie, przy czym chwilemijają tu w przyspieszonym tempie.Szybkość to tysiąc małych, nudnych, powtarzających sięruchów.To dzięki nim się rozpędzasz.Uzyskiwane wyniki, osiągnięcia, dane liczbowe ikadencje mogą pochłonąć cię do tego stopnia, że zapomnisz o całym świecie.Twoja siła jakosportowca może być zarazem twoją słabością.Umiejętność osiągania szybkości nie zawszeidzie w parze ze spostrzegawczością, a jeśli tak się zdarzy, to życie może stać się po prostuniewyrazną plamą, mglistym wspomnieniem.Podobnie jak w poprzednich latach rozpocząłem sezon kolarski 2001-2002 z uczuciemniepokoju, wywołanym wspomnieniem nowotworu.Kiedy mocno naciskałem na pedały,próbowałem zdystansować się od choroby.Moją uwagę wciąż pochłaniały liczby, mówiące ostanie mojego organizmu.Najważniejsze były wskazniki dotyczące kadencji pedałowania iwyniki badań krwi.Ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że może jednak czegoś niezauważyłem.We wrześniu ogarnęło mnie nieracjonalne przeświadczenie, że moja chorobanowotworowa nawróciła.Walka z rakiem na poziomie komórkowym rozpoczęła się izakończyła - odniosłem tyle zwycięstw, ilu doznałem porażek.Obawiałem się jednak, że rakwciąż tkwi we mnie, głęboko ukryty, wiedzie utajone życie i da znać o sobie za dziesięć lubdwadzieścia lat, akurat w chwili, kiedy wybiorę się na spacer, aby podziwiać zachód słońca.Zawsze czułem respekt przed nowotworem i jego skutkami.Nigdy o tym nie zapominałem.Nie czułem się dobrze i to właśnie mnie niepokoiło.Byłem zmęczony, ale nie był toefekt wypicia zbyt dużej ilości piwa, zatem coś musiało być ze mną nie w porządku.Przezcały długi rok dokuczały mi stres i fizyczne wyczerpanie i było to coś więcej niż tylko zwykłeprzemęczenie.Spałem od 12 do 14 godzin na dobę, zapadając w ciężki, kamienny sen.Potworny sen.To wszystko przypominało mi okres mojej choroby.Myślałem o tym coraz więcej.Myślałem o tym bez przerwy.W końcu zadzwoniłem do mojego przyjaciela i lekarza ogólnego, doktora Ace Alsupa.- Ace - powiedziałem.- Muszę zrobić badania.- Dlaczego?- Nie czuję się dobrze.Jestem zdenerwowany.Nie chcę być zdenerwowany.- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał Ace.- Chcę, żebyś pobrał mi krew i oddał do analizy - wyjaśniłem.- Zrób mi badanie krwi.Zrób je dziś.Zadzwoń do mnie natychmiast, gdy otrzymasz wyniki, ponieważ jestempiekielnie zdenerwowany.- W porządku - odparł.- Przyjeżdżaj.Tego popołudnia wymknąłem się z domu, włożyłem klucze do kieszeni i wyszedłem,nie mówiąc o niczym Kik, która była w ostatnich tygodniach ciąży.Nosiła blizniaczki zeswoim naturalnym wdziękiem, a przecież nie było jej lekko.Nie chciałem jej niepotrzebnieniepokoić, dlatego nie mogłem jej powiedzieć: Wiesz, jadę do gabinetu Ace a zrobić badaniakrwi.Zatrzymałem to dla siebie.Wiedziałem też, że nic mnie nie uspokoi, dopóki nieotrzymam wyników - dopóki nie poznam tych liczb [ Pobierz całość w formacie PDF ]