[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(11.15)CLARE: Wchodzę do domu przez tylne drzwi i zostawiam parasolw schowku.W holu niemal wpadam na Alicię.- Gdzie się podziewałaś? Janice już tu jest.- Która godzina?- Piętnaście po jedenastej.Hej, włożyłaś bluzkę tyłem na przódi na dodatek na lewą stronę.- To chyba przynosi szczęście?- Może, ale lepiej popraw, zanim pójdziesz na górę.Wchodzę do schowka i wkładam bluzkę jak należy.Potem biegnę na górę.Mama i Janice stoją na korytarzu przed moim pokojem.Janice ma torbę pełną kosmetyków i innych narzędzi tortur.- No, jesteś wreszcie.Już zaczynałam się martwić.- Mama wprowadza mnie do pokoju, za nami wchodzi Janice.- A teraz muszę porozmawiać z dostawcami.- Wychodząc, wykręca nerwowo palce.Odwracam się do Janice, która przygląda mi się krytycznie.- Masz mokre i splątane włosy.Rozczesz je, a ja wszystko przygotuję.Zaczyna wyjmować z torby milion tubek i buteleczek i ustawiaje na toaletce.- Janice - podaję jej pocztówkę z galerii Uffizi.- Możesz zrobićcoś takiego?Zawsze podobała mi się mała księżniczka z rodu Medyceuszów,która ma włosy nawet trochę podobne do moich; na obrazie uwieczniono ją z drobniutkimi warkoczykami, w które wpleciono perełki.Anonimowy malarz też musiał ją kochać.Jakże mogło być inaczej?253Janice zastanawia się przez chwilę.- Twoja mama miała na myśli coś innego.- Jasne.Ale to mój ślub.I moje włosy.I dam ci duży napiwek,jeśli uczeszesz mnie tak, jak chcę.- Nie będę miała czasu na makijaż; te warkoczyki są straszniepracochłonne.Alleluja.- Nie ma sprawy.Sama zajmę się makijażem.- Dobra.Rozczesz teraz włosy i bierzemy się do roboty.Nawet zaczyna mi się to podobać.Poddaję się miękkim, smagłymdłoniom Janice, a jednocześnie zastanawiam się, co knuje Henry.(11.36)HENRY: Smoking i towarzyszące mu nieszczęsne akcesoria leżąna łóżku.Powoli zamarzam w tym zielonym pokoju.Wyjmuję mokre ubrania z wanny i wrzucam je do umywalki.Aazienka jest,o dziwo, niemal tak duża jak pokój.Na podłodze leży miękka wykładzina, a całość jest paskudnie wiktoriańska w stylu.Wanna stoina ogromnych łapach, wszędzie pełno jest paproci, ręczniki ułożono w zgrabny stosik, a nad komodą wisi reprodukcja obrazu Hun-ta Przebudzone sumienie.Parapet znajduje się jakieś piętnaściecentymetrów nad podłogą.Przez białe muślinowe firanki widaćMapie Street zasłana jesiennymi liśćmi.Ulicą sunie leniwie wielkilincoln continental.Puszczam gorącą wodę do wanny, która jest takwielka, że mam dość czekania, aż się napełni i wchodzę do środka.Bawię się prysznicem, bardzo europejskim w stylu, i odkręcam buteleczki z szamponami, żelem do kąpieli i odżywką do włosów.Wącham wszystkie, ale już po piątej zaczyna mnie boleć głowa.Zpiewam na cały głos %7łółtą łódz podwodną.Wszystko w promieniu półtora metra zalewa woda.(12.35)CLARE: Janice wreszcie wypuszcza mnie ze swoich rąk, zjawiasię mama z Ettą.254- Clare, wyglądasz przepięknie - wykrzykuje Etta.- Nie taką fryzurę wybrałyśmy - karci mama Janice.Płaci jej,a kiedy nie patrzy, ja wręczam jej suty napiwek.Mam się ubrać jużw kościele, więc pakują mnie do samochodu i ruszamy do ZwiętegoBazylego.(12.55)(Henry ma 38 lat)HENRY: Idę wzdłuż autostrady numer 12, jakieś trzy kilometry odSouth Haven.Dzień jest paskudny.Wiatr szaleje, leje deszcz, jestokropnie zimno.Mam na sobie tylko dżinsy, idę boso i jestem przemoczony na wylot.Nie mam pojęcia, w jakim czasie się znajduję.Idę do Meadowlark House w nadziei, że uda mi się wysuszyćw Czytelni i może coś zjeść.Nie mam pieniędzy, ale kiedy widzęprzed sobą różowy neon stacji benzynowej, ruszam w tamtym kierunku.Wchodzę do środka i przez chwilę stoję, żeby złapać oddech.Woda kapie na linoleum.- Niezły dzień na spacery - mówi starszy, szczupły pan za ladą.-Tak.- Zepsuł się panu samochód?- Słucham? Nie.- Patrzy na moje bose stopy, dziwny strój.Udaję zakłopotanie.- Dziewczyna wyrzuciła mnie z domu.Mężczyzna mówi coś jeszcze, ale nie słyszę co, bo patrzę na egzemplarz South Haven Daily".Dziś jest sobota, dwudziesty trzeci pazdziernika tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciegoroku.Dzień naszego ślubu.Zawieszony nad stojakiem z papierosami zegar pokazuje 13.10.- Muszę pędzić - mówię do starszego pana i wybiegam w deszcz.(13.42)CLARE: Stoję w ślubnej sukni w swojej dawnej klasie.Sukniauszyta jest z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, ozdobiona koronką i mnóstwem sztucznych perełek.Ma obcisły stanik, wąskie rękawy, a bardzo szeroki dół przechodzi w dziesięciometrowy tren.255Mogłabym pod nim schować chyba z dziesięciu karzełków.Czujęsię jak przygotowana na paradę platforma, lecz mama nie posiadasię z zachwytu.Robi zdjęcia i stara się mnie przekonać, żebym nałożyła mocniejszy makijaż.Alicia, Charisse, Helen i Ruth kręcą sięwokoło w sukniach koloru oliwkowej zieleni.Charisse i Ruth są niskie, a Alicia i Helen wysokie, wyglądają więc jak zastęp zle dobranych harcerek, ale w obecności mamy postanowiłyśmy tego niekomentować.Teraz porównują odcienie pantofelków i kłócą się,która powinna złapać bukiet.- Charisse, ty jesteś już zaręczona - mówi Helen - więc powinnaś odpuścić.Charisse wzrusza ramionami.- Potraktuję to jako dodatkowe zabezpieczenie.Z Gomezem nigdy nic nie wiadomo.(13.48)HENRY: Siedzę na kaloryferze w pachnącym pleśnią pokoju pełnympudełek i książeczek do nabożeństwa.Gomez chodzi tam i z powrotem, paląc papierosa.W smokingu wygląda rewelacyjnie.Czuję siętrochę jak prezenter prowadzący teleturniej w telewizji.Gomez strząsa popiół do filiżanki.Przez niego denerwuję się jeszcze bardziej.- Masz obrączkę? - pytam chyba tysięczny raz.- Tak, mam.Zatrzymuje się na chwilę i spogląda na mnie.- Masz ochotę się napić?-Tak.Gomez wyciąga piersiówkę.Pociągam spory łyk bardzo dobrejwhisky.Jeszcze jeden i oddaję piersiówkę.Słyszę, jak ludzieśmieją się i rozmawiają w przedsionku kościoła.Pocę się i strasznie boli mnie głowa.W pokoju jest bardzo ciepło.Wstaję, otwieram okno i wystawiam głowę na zewnątrz.Oddycham głęboko.Wciąż pada deszcz.Nagle w krzakach rozlega się szelest.Otwieram okno szerzeji spoglądam w dół.Widzę moją drugą wersję.Siedzi przemoczony, ciężko dysząc.Uśmiecha się do mnie szeroko i unosiw górę kciuk.256(13.55)CLARE: Stoimy w przedsionku kościoła.- Przedstawienie czas zacząć - mówi tato i puka do drzwi pokoju, w którym ubiera się Henry.W uchylonych drzwiach pojawia sięgłowa Gomeza.- Dajcie nam jeszcze minutkę - mówi.Rzuca mi spojrzenie, na którego widok przewraca mi się w żołądku, i zamyka drzwi.Ruszam w ich kierunku, gdy nagle znów sięotwierają.Staje w nich Henry i zapina spinki u mankietów.Jestmokry, brudny i nieogolony.Wygląda na jakieś czterdzieści lat.Alejest tutaj i uśmiechając się do mnie triumfalnie, wchodzi do kościoła i rusza dostojnie główną nawą.Niedziela, 13 czerwca 1976 (Henry ma 30 łat)HENRY: Leżę na podłodze mojego starego pokoju.W ten pięknyletni wieczór nieznanego roku jestem sam.Przez chwilę przeklinam i czuję się jak idiota.Potem wstaję, idę do kuchni i wypijamkilka piw taty.Sobota, 23 pazdziernika 1993(Henry ma 38 i 30 lat, Clare 22)(14.37)CLARE: Stoimy przed ołtarzem.Henry odwraca się do mnie i mówi:- Ja, Henry, biorę sobie ciebie, Clare, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuszczę cię ażdo śmierci.Myślę: Dobrze to sobie zapamiętaj.Powtarzam za nim słowaprzysięgi małżeńskiej.Ojciec Compton uśmiecha się do nas i mówi:- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.(11.15)CLARE: Wchodzę do domu przez tylne drzwi i zostawiam parasolw schowku.W holu niemal wpadam na Alicię.- Gdzie się podziewałaś? Janice już tu jest.- Która godzina?- Piętnaście po jedenastej.Hej, włożyłaś bluzkę tyłem na przódi na dodatek na lewą stronę.- To chyba przynosi szczęście?- Może, ale lepiej popraw, zanim pójdziesz na górę.Wchodzę do schowka i wkładam bluzkę jak należy.Potem biegnę na górę.Mama i Janice stoją na korytarzu przed moim pokojem.Janice ma torbę pełną kosmetyków i innych narzędzi tortur.- No, jesteś wreszcie.Już zaczynałam się martwić.- Mama wprowadza mnie do pokoju, za nami wchodzi Janice.- A teraz muszę porozmawiać z dostawcami.- Wychodząc, wykręca nerwowo palce.Odwracam się do Janice, która przygląda mi się krytycznie.- Masz mokre i splątane włosy.Rozczesz je, a ja wszystko przygotuję.Zaczyna wyjmować z torby milion tubek i buteleczek i ustawiaje na toaletce.- Janice - podaję jej pocztówkę z galerii Uffizi.- Możesz zrobićcoś takiego?Zawsze podobała mi się mała księżniczka z rodu Medyceuszów,która ma włosy nawet trochę podobne do moich; na obrazie uwieczniono ją z drobniutkimi warkoczykami, w które wpleciono perełki.Anonimowy malarz też musiał ją kochać.Jakże mogło być inaczej?253Janice zastanawia się przez chwilę.- Twoja mama miała na myśli coś innego.- Jasne.Ale to mój ślub.I moje włosy.I dam ci duży napiwek,jeśli uczeszesz mnie tak, jak chcę.- Nie będę miała czasu na makijaż; te warkoczyki są straszniepracochłonne.Alleluja.- Nie ma sprawy.Sama zajmę się makijażem.- Dobra.Rozczesz teraz włosy i bierzemy się do roboty.Nawet zaczyna mi się to podobać.Poddaję się miękkim, smagłymdłoniom Janice, a jednocześnie zastanawiam się, co knuje Henry.(11.36)HENRY: Smoking i towarzyszące mu nieszczęsne akcesoria leżąna łóżku.Powoli zamarzam w tym zielonym pokoju.Wyjmuję mokre ubrania z wanny i wrzucam je do umywalki.Aazienka jest,o dziwo, niemal tak duża jak pokój.Na podłodze leży miękka wykładzina, a całość jest paskudnie wiktoriańska w stylu.Wanna stoina ogromnych łapach, wszędzie pełno jest paproci, ręczniki ułożono w zgrabny stosik, a nad komodą wisi reprodukcja obrazu Hun-ta Przebudzone sumienie.Parapet znajduje się jakieś piętnaściecentymetrów nad podłogą.Przez białe muślinowe firanki widaćMapie Street zasłana jesiennymi liśćmi.Ulicą sunie leniwie wielkilincoln continental.Puszczam gorącą wodę do wanny, która jest takwielka, że mam dość czekania, aż się napełni i wchodzę do środka.Bawię się prysznicem, bardzo europejskim w stylu, i odkręcam buteleczki z szamponami, żelem do kąpieli i odżywką do włosów.Wącham wszystkie, ale już po piątej zaczyna mnie boleć głowa.Zpiewam na cały głos %7łółtą łódz podwodną.Wszystko w promieniu półtora metra zalewa woda.(12.35)CLARE: Janice wreszcie wypuszcza mnie ze swoich rąk, zjawiasię mama z Ettą.254- Clare, wyglądasz przepięknie - wykrzykuje Etta.- Nie taką fryzurę wybrałyśmy - karci mama Janice.Płaci jej,a kiedy nie patrzy, ja wręczam jej suty napiwek.Mam się ubrać jużw kościele, więc pakują mnie do samochodu i ruszamy do ZwiętegoBazylego.(12.55)(Henry ma 38 lat)HENRY: Idę wzdłuż autostrady numer 12, jakieś trzy kilometry odSouth Haven.Dzień jest paskudny.Wiatr szaleje, leje deszcz, jestokropnie zimno.Mam na sobie tylko dżinsy, idę boso i jestem przemoczony na wylot.Nie mam pojęcia, w jakim czasie się znajduję.Idę do Meadowlark House w nadziei, że uda mi się wysuszyćw Czytelni i może coś zjeść.Nie mam pieniędzy, ale kiedy widzęprzed sobą różowy neon stacji benzynowej, ruszam w tamtym kierunku.Wchodzę do środka i przez chwilę stoję, żeby złapać oddech.Woda kapie na linoleum.- Niezły dzień na spacery - mówi starszy, szczupły pan za ladą.-Tak.- Zepsuł się panu samochód?- Słucham? Nie.- Patrzy na moje bose stopy, dziwny strój.Udaję zakłopotanie.- Dziewczyna wyrzuciła mnie z domu.Mężczyzna mówi coś jeszcze, ale nie słyszę co, bo patrzę na egzemplarz South Haven Daily".Dziś jest sobota, dwudziesty trzeci pazdziernika tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciegoroku.Dzień naszego ślubu.Zawieszony nad stojakiem z papierosami zegar pokazuje 13.10.- Muszę pędzić - mówię do starszego pana i wybiegam w deszcz.(13.42)CLARE: Stoję w ślubnej sukni w swojej dawnej klasie.Sukniauszyta jest z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, ozdobiona koronką i mnóstwem sztucznych perełek.Ma obcisły stanik, wąskie rękawy, a bardzo szeroki dół przechodzi w dziesięciometrowy tren.255Mogłabym pod nim schować chyba z dziesięciu karzełków.Czujęsię jak przygotowana na paradę platforma, lecz mama nie posiadasię z zachwytu.Robi zdjęcia i stara się mnie przekonać, żebym nałożyła mocniejszy makijaż.Alicia, Charisse, Helen i Ruth kręcą sięwokoło w sukniach koloru oliwkowej zieleni.Charisse i Ruth są niskie, a Alicia i Helen wysokie, wyglądają więc jak zastęp zle dobranych harcerek, ale w obecności mamy postanowiłyśmy tego niekomentować.Teraz porównują odcienie pantofelków i kłócą się,która powinna złapać bukiet.- Charisse, ty jesteś już zaręczona - mówi Helen - więc powinnaś odpuścić.Charisse wzrusza ramionami.- Potraktuję to jako dodatkowe zabezpieczenie.Z Gomezem nigdy nic nie wiadomo.(13.48)HENRY: Siedzę na kaloryferze w pachnącym pleśnią pokoju pełnympudełek i książeczek do nabożeństwa.Gomez chodzi tam i z powrotem, paląc papierosa.W smokingu wygląda rewelacyjnie.Czuję siętrochę jak prezenter prowadzący teleturniej w telewizji.Gomez strząsa popiół do filiżanki.Przez niego denerwuję się jeszcze bardziej.- Masz obrączkę? - pytam chyba tysięczny raz.- Tak, mam.Zatrzymuje się na chwilę i spogląda na mnie.- Masz ochotę się napić?-Tak.Gomez wyciąga piersiówkę.Pociągam spory łyk bardzo dobrejwhisky.Jeszcze jeden i oddaję piersiówkę.Słyszę, jak ludzieśmieją się i rozmawiają w przedsionku kościoła.Pocę się i strasznie boli mnie głowa.W pokoju jest bardzo ciepło.Wstaję, otwieram okno i wystawiam głowę na zewnątrz.Oddycham głęboko.Wciąż pada deszcz.Nagle w krzakach rozlega się szelest.Otwieram okno szerzeji spoglądam w dół.Widzę moją drugą wersję.Siedzi przemoczony, ciężko dysząc.Uśmiecha się do mnie szeroko i unosiw górę kciuk.256(13.55)CLARE: Stoimy w przedsionku kościoła.- Przedstawienie czas zacząć - mówi tato i puka do drzwi pokoju, w którym ubiera się Henry.W uchylonych drzwiach pojawia sięgłowa Gomeza.- Dajcie nam jeszcze minutkę - mówi.Rzuca mi spojrzenie, na którego widok przewraca mi się w żołądku, i zamyka drzwi.Ruszam w ich kierunku, gdy nagle znów sięotwierają.Staje w nich Henry i zapina spinki u mankietów.Jestmokry, brudny i nieogolony.Wygląda na jakieś czterdzieści lat.Alejest tutaj i uśmiechając się do mnie triumfalnie, wchodzi do kościoła i rusza dostojnie główną nawą.Niedziela, 13 czerwca 1976 (Henry ma 30 łat)HENRY: Leżę na podłodze mojego starego pokoju.W ten pięknyletni wieczór nieznanego roku jestem sam.Przez chwilę przeklinam i czuję się jak idiota.Potem wstaję, idę do kuchni i wypijamkilka piw taty.Sobota, 23 pazdziernika 1993(Henry ma 38 i 30 lat, Clare 22)(14.37)CLARE: Stoimy przed ołtarzem.Henry odwraca się do mnie i mówi:- Ja, Henry, biorę sobie ciebie, Clare, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuszczę cię ażdo śmierci.Myślę: Dobrze to sobie zapamiętaj.Powtarzam za nim słowaprzysięgi małżeńskiej.Ojciec Compton uśmiecha się do nas i mówi:- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela [ Pobierz całość w formacie PDF ]