[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I ty jeszcze masz wątpliwości? Przecież to widać gołym okiem.Bieda-czysko.Tylko mi nie mów, że jeszcze do ciebie nie dotarło. Po mojemu zwyczajnie udaje odparł Hubert. Już nie raz pokazał,jaki z niego spryciarz.Wtedy zadzwięczał dzwonek u drzwi i John poszedł otworzyć.Hubert,spodziewając się zobaczyć inspektora Monta, ruszył za nim, ale okazało się,że to pani Stone ze strzykawką.Podała ją Williamowi, a ten polecił jej, by przyprowadziła na górę każde-go, kogo wezwał na pomoc Simonowi.Kobieta posłusznie wsiadła do windy izjechała na dół.LRTSimon, który leżał w salonie, usiadł nagle, rozejrzał się dookoła i zacząłmamrotać coś pod nosem.Penelope pochyliła się nad nim i podała muszklankę wody.Z litości dla niego przezwyciężyła strach.Unikając jej spojrzenia, Simon wziął szklankę, napił się, po czym z wolnawstał i wciąż mrucząc coś sam do siebie, dotarł do biurka Diany i usiadł nablacie.Jego głos stał się nieco donośniejszy, żeby wszyscy obecni mogli gosłyszeć. Nie dyskutuj z nimi, Simonie mówił ten głos. Nie zniżaj się do ichpoziomu.Nie słuchaj ich.Już cię nie skrzywdzą, Simonie.Twoi wrogowiezginą.Nie mów ani słowa. Boże, ulituj się nad nami modliła się głośno pani Allingham.Uchroń nas, Panie, od tego zła i wybaw od mocy piekielnych, przez TwegoSyna, naszego Zbawiciela i Odkupiciela. No nareszcie zawołał spod okna Hubert. Ciekawe, czemu się takociągali dodał i ruszył do drzwi. Chwileczkę, to mój dom oznajmił William. Sam zadecyduję, kogotu wpuścić, a kogo nie.Powiedziałem pani Stone, żeby zaprowadziła policjan-tów do mojego gabinetu.Porozmawiam z nimi, gdy tylko mój pacjent znaj-dzie się w rękach pogotowia. Czy wszyscy w tym domu postradali zmysły?! zagrzmiał Hubert, alenikt nie zwracał na niego uwagi.William podszedł do Simona. Jesteś chory powiedział łagodnie.Zaraz zbada cię inny lekarz, a potem pojedziesz do szpitala.Słyszysz mnie?Rozumiesz, co do ciebie mówię?Diana podniosła się z miejsca, blada i oszołomiona.Wzięła szklankę z rąkpani Allingham i upiła łyk wody. Chodz, kochanie, do swojego pokoju.Tam się położysz nakłaniała jąteściowa. Musisz odpocząć, dłużej tego nie wytrzymasz. Zostaw mnie rzuciła Diana.Pochyliła się do przodu i wbiła wzrokw Simona, siedzącego w drugim kącie pokoju.Na jego steranej twarzy usiło-LRTwała doszukać się choćby cienia dawnego kochanka, którego tak uwielbiała.LRTPrzez chwilę William stał przy nim bez ruchu, jakby czekał na jego reak-cję, po czym odszedł na bok. Zejdz na dół, Hubercie, i przekaż inspekto-rowi, jak sprawy stoją polecił. Powiedz, żeby zaczekał dla dobra pa-cjenta. Chyba raczej mordercy! I gdzie tu sprawiedliwość?! Och, na litość boską! jęknął William, poirytowany. W takim razie może ja pójdę? zaproponował John. W końcu wi-działem już Simona w takim stanie.Simon jednym ruchem zerwał się na równe nogi. Wszyscy mówicie omnie.Dyskutujecie sobie, jakby mnie tu nie było.Już nie raz to słyszałem.Doktor Marshall.bo tak się nazywał.Powiedzcie to Montowi, że nie Gor-don, tylko Marshall.On też tak o mnie mówił.To było prawdziwe piekło,tyle miesięcy.Nigdy więcej!Jego głos brzmiał coraz głośniej.William przemknął do stołu, gdzie leżałastrzykawka i morfina i zaczął odkręcać fiolkę.Hubert zasłonił plecami drzwi,a John stanął śpiesznie obok niego. A nie mówiłem wcześniej? krzyczał Hubert do Williama. Nic dociebie nie docierało!Simon zaśmiał się.Chwycił siedzącą na sofie Dianę i pociągnął w stronęokna.Tam, przytrzymując ją jednym ramieniem, drugą ręką uniósł szybę.Idziemy, kochanie! zawołał. Czy ci się to podoba, czy nie.Idziemy ra-zem i niech diabli wezmą ich wszystkich!Diana wrzasnęła, John i Penelope ruszyli naprzód, ale William był jeszczeszybszy.Rzucił strzykawkę, jednym susem znalazł się przy parapecie i szarp-nął Dianę w chwili, gdy Simon rzucił się przez okno.John zdążył jeszczechwycić jego rozcapierzone dłonie, które przed chwilą kurczowo trzymałyDianę, i pod jego ciężarem sam wychylił się do pasa za okno, ale Simon wostatnim spazmatycznym odruchu wyswobodził się i z krzykiem uniesieniarunął na chodnik w dole.LRT11Nikt nie był w stanie nic zrobić.Wszyscy stali, przerażeni, osłupiali, bez-radni: a zwłaszcza Hubert, który nagle zdał sobie sprawę, do czego doprowa-dziły jego prześladowcze działania.Jako pierwszy ruszył się William.Ułożyłna sofie omdlałą Dianę, poinstruował szybko matkę i ruszył schodami na dół.Zamieszanie, jakie wybuchło na ulicy po upadku Simona, od razu dotarłodo uszu pani Stone, która pośpieszyła korytarzem do gabinetu Williama po-wiadomić czekających tam policjantów.Na dole William więc zastał otwartedrzwi, a na progu tłum ludzi, przez który musiał się przedrzeć, ale nim zdążyłprzykuć uwagę zebranych i dotrzeć do inspektora Monta i sierżanta Cla- ya,klęczących przy pogruchotanych zwłokach Simona, nadjechała karetka pogo-towia, a parę metrów za nią na chodnik wtoczył się jakiś prywatny samochód.Sanitariusze pomogli Clayowi wycofać tłum.Przyznali, że cała ta sytuacjabynajmniej ich nie zaskoczyła, skoro zostali wezwani do kogoś, kto miał tra-fić na oddział psychiatryczny.Widocznie lekarze znowu spaprali sprawę, niepo raz pierwszy zresztą w takich przypadkach.Zawsze boją się wydać decyzjęo zamknięciu u czubków na wypadek, gdyby chory wyzdrowiał i zagroził improcesem.Orzekanie o chorobach psychicznych to, jak by nie patrzeć, skom-plikowana sprawa.Lekarz psychiatra, który nadjechał prywatnym autem, dołączył do kręguotaczającego denata.Na pierwszy rzut oka ocenił sytuację i od razu zapytał odoktora Allinghama. To ja odezwał się William. Dzwoniłem po pana, ale sam pan wi-dzi, że dotarł pan na próżno.Mont podniósł wzrok.Zdążył już zidentyfikować Simona po jego portfelu,który w czasie skoku wypadł mu z kieszeni, a wraz z nim inne drobne przed-mioty: monety, długopis, grzebień i terminarz.W portfelu Mont zauważyłsześć pięciofuntowych banknotów całe trzydzieści funtów w gotówce.Dlaniego to był jakiś dowód winy Simona.W sądzie, co prawda, już się nie przy-da, ale przynajmniej utwierdzi w przekonaniu ludzi z Yardu i pomoże imLRTustalić szczegóły samobójstwa. Chciałbym zamienić z panem słówko zwrócił się do Williama. Oczywiście.Sanitariusze wynieśli nosze, przykryli ciało Simona i zabrali do kostnicy, aMont w towarzystwie Claya, Williama i lekarza psychiatry weszli do budyn-ku.Tłum gapiów wciąż jeszcze stał na ulicy, to zadzierając głowy do góry, naokno na piętrze, które ktoś zdążył już zamknąć, to znów wlepiając wzrok wkałużę krwi na chodniku.Tymczasem na piętrze, w salonie państwa Allingham, wciąż trwała upior-na cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. I ty jeszcze masz wątpliwości? Przecież to widać gołym okiem.Bieda-czysko.Tylko mi nie mów, że jeszcze do ciebie nie dotarło. Po mojemu zwyczajnie udaje odparł Hubert. Już nie raz pokazał,jaki z niego spryciarz.Wtedy zadzwięczał dzwonek u drzwi i John poszedł otworzyć.Hubert,spodziewając się zobaczyć inspektora Monta, ruszył za nim, ale okazało się,że to pani Stone ze strzykawką.Podała ją Williamowi, a ten polecił jej, by przyprowadziła na górę każde-go, kogo wezwał na pomoc Simonowi.Kobieta posłusznie wsiadła do windy izjechała na dół.LRTSimon, który leżał w salonie, usiadł nagle, rozejrzał się dookoła i zacząłmamrotać coś pod nosem.Penelope pochyliła się nad nim i podała muszklankę wody.Z litości dla niego przezwyciężyła strach.Unikając jej spojrzenia, Simon wziął szklankę, napił się, po czym z wolnawstał i wciąż mrucząc coś sam do siebie, dotarł do biurka Diany i usiadł nablacie.Jego głos stał się nieco donośniejszy, żeby wszyscy obecni mogli gosłyszeć. Nie dyskutuj z nimi, Simonie mówił ten głos. Nie zniżaj się do ichpoziomu.Nie słuchaj ich.Już cię nie skrzywdzą, Simonie.Twoi wrogowiezginą.Nie mów ani słowa. Boże, ulituj się nad nami modliła się głośno pani Allingham.Uchroń nas, Panie, od tego zła i wybaw od mocy piekielnych, przez TwegoSyna, naszego Zbawiciela i Odkupiciela. No nareszcie zawołał spod okna Hubert. Ciekawe, czemu się takociągali dodał i ruszył do drzwi. Chwileczkę, to mój dom oznajmił William. Sam zadecyduję, kogotu wpuścić, a kogo nie.Powiedziałem pani Stone, żeby zaprowadziła policjan-tów do mojego gabinetu.Porozmawiam z nimi, gdy tylko mój pacjent znaj-dzie się w rękach pogotowia. Czy wszyscy w tym domu postradali zmysły?! zagrzmiał Hubert, alenikt nie zwracał na niego uwagi.William podszedł do Simona. Jesteś chory powiedział łagodnie.Zaraz zbada cię inny lekarz, a potem pojedziesz do szpitala.Słyszysz mnie?Rozumiesz, co do ciebie mówię?Diana podniosła się z miejsca, blada i oszołomiona.Wzięła szklankę z rąkpani Allingham i upiła łyk wody. Chodz, kochanie, do swojego pokoju.Tam się położysz nakłaniała jąteściowa. Musisz odpocząć, dłużej tego nie wytrzymasz. Zostaw mnie rzuciła Diana.Pochyliła się do przodu i wbiła wzrokw Simona, siedzącego w drugim kącie pokoju.Na jego steranej twarzy usiło-LRTwała doszukać się choćby cienia dawnego kochanka, którego tak uwielbiała.LRTPrzez chwilę William stał przy nim bez ruchu, jakby czekał na jego reak-cję, po czym odszedł na bok. Zejdz na dół, Hubercie, i przekaż inspekto-rowi, jak sprawy stoją polecił. Powiedz, żeby zaczekał dla dobra pa-cjenta. Chyba raczej mordercy! I gdzie tu sprawiedliwość?! Och, na litość boską! jęknął William, poirytowany. W takim razie może ja pójdę? zaproponował John. W końcu wi-działem już Simona w takim stanie.Simon jednym ruchem zerwał się na równe nogi. Wszyscy mówicie omnie.Dyskutujecie sobie, jakby mnie tu nie było.Już nie raz to słyszałem.Doktor Marshall.bo tak się nazywał.Powiedzcie to Montowi, że nie Gor-don, tylko Marshall.On też tak o mnie mówił.To było prawdziwe piekło,tyle miesięcy.Nigdy więcej!Jego głos brzmiał coraz głośniej.William przemknął do stołu, gdzie leżałastrzykawka i morfina i zaczął odkręcać fiolkę.Hubert zasłonił plecami drzwi,a John stanął śpiesznie obok niego. A nie mówiłem wcześniej? krzyczał Hubert do Williama. Nic dociebie nie docierało!Simon zaśmiał się.Chwycił siedzącą na sofie Dianę i pociągnął w stronęokna.Tam, przytrzymując ją jednym ramieniem, drugą ręką uniósł szybę.Idziemy, kochanie! zawołał. Czy ci się to podoba, czy nie.Idziemy ra-zem i niech diabli wezmą ich wszystkich!Diana wrzasnęła, John i Penelope ruszyli naprzód, ale William był jeszczeszybszy.Rzucił strzykawkę, jednym susem znalazł się przy parapecie i szarp-nął Dianę w chwili, gdy Simon rzucił się przez okno.John zdążył jeszczechwycić jego rozcapierzone dłonie, które przed chwilą kurczowo trzymałyDianę, i pod jego ciężarem sam wychylił się do pasa za okno, ale Simon wostatnim spazmatycznym odruchu wyswobodził się i z krzykiem uniesieniarunął na chodnik w dole.LRT11Nikt nie był w stanie nic zrobić.Wszyscy stali, przerażeni, osłupiali, bez-radni: a zwłaszcza Hubert, który nagle zdał sobie sprawę, do czego doprowa-dziły jego prześladowcze działania.Jako pierwszy ruszył się William.Ułożyłna sofie omdlałą Dianę, poinstruował szybko matkę i ruszył schodami na dół.Zamieszanie, jakie wybuchło na ulicy po upadku Simona, od razu dotarłodo uszu pani Stone, która pośpieszyła korytarzem do gabinetu Williama po-wiadomić czekających tam policjantów.Na dole William więc zastał otwartedrzwi, a na progu tłum ludzi, przez który musiał się przedrzeć, ale nim zdążyłprzykuć uwagę zebranych i dotrzeć do inspektora Monta i sierżanta Cla- ya,klęczących przy pogruchotanych zwłokach Simona, nadjechała karetka pogo-towia, a parę metrów za nią na chodnik wtoczył się jakiś prywatny samochód.Sanitariusze pomogli Clayowi wycofać tłum.Przyznali, że cała ta sytuacjabynajmniej ich nie zaskoczyła, skoro zostali wezwani do kogoś, kto miał tra-fić na oddział psychiatryczny.Widocznie lekarze znowu spaprali sprawę, niepo raz pierwszy zresztą w takich przypadkach.Zawsze boją się wydać decyzjęo zamknięciu u czubków na wypadek, gdyby chory wyzdrowiał i zagroził improcesem.Orzekanie o chorobach psychicznych to, jak by nie patrzeć, skom-plikowana sprawa.Lekarz psychiatra, który nadjechał prywatnym autem, dołączył do kręguotaczającego denata.Na pierwszy rzut oka ocenił sytuację i od razu zapytał odoktora Allinghama. To ja odezwał się William. Dzwoniłem po pana, ale sam pan wi-dzi, że dotarł pan na próżno.Mont podniósł wzrok.Zdążył już zidentyfikować Simona po jego portfelu,który w czasie skoku wypadł mu z kieszeni, a wraz z nim inne drobne przed-mioty: monety, długopis, grzebień i terminarz.W portfelu Mont zauważyłsześć pięciofuntowych banknotów całe trzydzieści funtów w gotówce.Dlaniego to był jakiś dowód winy Simona.W sądzie, co prawda, już się nie przy-da, ale przynajmniej utwierdzi w przekonaniu ludzi z Yardu i pomoże imLRTustalić szczegóły samobójstwa. Chciałbym zamienić z panem słówko zwrócił się do Williama. Oczywiście.Sanitariusze wynieśli nosze, przykryli ciało Simona i zabrali do kostnicy, aMont w towarzystwie Claya, Williama i lekarza psychiatry weszli do budyn-ku.Tłum gapiów wciąż jeszcze stał na ulicy, to zadzierając głowy do góry, naokno na piętrze, które ktoś zdążył już zamknąć, to znów wlepiając wzrok wkałużę krwi na chodniku.Tymczasem na piętrze, w salonie państwa Allingham, wciąż trwała upior-na cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]