[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielki zapuszczony park niczym kambodżańska dżungla pochłaniał zaniedbane domy i sklepiki z krzykliwymi szyldami, a boczne ulice, po których krążyłam, były wyludnione i ciche.Gdy w końcu trafiłam na właściwą drogę, po kilkuset metrach skończyła się na błotnistym porozjeżdżanym polu.Wysiadłam z samochodu i podeszłam do nowego płotu, na którym wisiała tablica informacyjna.Przeczytałam, że w miejscu, gdzie mieszkała Małgorzata Felis ze swoimi zwierzętami, powstawało teraz CH Paradis.Wokół panowała pustka, a maszyny budowlane wyglądały jak zwierzęta dużo większe od kotów, które przyszły tu pomścić ich śmierć, ale z jakichś powodów straciły na to ochotę i zamarły w bezruchu.Podciągnęłam się na rękach i zawisłam na chwiejnym ogrodzeniu z wiórowych płyt.Zabolała mnie zraniona dłoń.Maszyny stały na metr w wodzie, która gdzieniegdzie zamarzała, i tam uformowały się na niej wysepki śniegu, ale pośrodku zbiornika bulgotała złowieszczo jak gejzer.Po Małgorzacie Felis nie zostało ani śladu.Czułam, że cała moja wyprawa nie ma sensu, i ogarniało mnie pełne irytacji zniechęcenie.Pies podbiegł do mnie tak cicho, że zauważyłam go dopiero, gdy mokrym nosem trącił moją dłoń.Był wielki i kudłaty, miał przekrwione ślepia, a z pyska kapała mu ślina.W jakimś wypadku stracił połowę szczęki, bo jego pysk był nie tylko cieknący, ale też wyjątkowo krzywy.Brakowało mu również połowy przedniej łapy.Zawarczał bez specjalnego przekonania i ukucnęłam, by się z nim przywitać.Zrozumiał, bo podał mi kikut łapy, a potem obwąchał i polizał dla pewności moją rękę.Nigdy nie bałam się zwierząt, a brzydkie nie wydawały mi się bardziej groźne niż ładne.Może z wyjątkiem karaluchów i much.– Krzywy! – zawołał wysoki głos o trudnej do zidentyfikowania płci i spośród drzew otaczających plac budowy wyłoniła się niewielka pękata postać.Miała na sobie czerwoną puchową kurtkę, spod której wystawały łydki w podwiniętych do kolan spodniach i sportowych butach, w rodzaju tych, jakie noszą amerykańscy raperzy.Na głowie miała kaptur opadający na czoło i niemal zasłaniający twarz.Głos wskazywał na kobietę albo kontratenora, gęsto owłosione łydki na męską kobietę albo przeciętnego mężczyznę.– Nie pogryzł.– Istota wyglądała na zdziwioną.– A gryzie?– Nie tyle, że gryzie, ale przewraca i trzyma zębami za szyję.Myślę, że był kiedyś w policji.– Pies?– Ze schroniska.– Postać machnęła ręką w stronę placu budowy i uniosła nieco głowę, pod kapturem była twarz ogrodowego gnoma z pomalowanymi na czerwono ustami.– Z tego, które spalili? – zapytałam.– Bandyci! – zdenerwował się gnom ogrodowy.– Śmierdziele błotne! Armia Sarumana!Kotojady – podpowiedziałam w myśli.– Znał pan pani panią Małgorzatę Felis? – zapytałam zbita z tropu fizjonomią gnoma kontratenora i jego nadal niemożliwą do odgadnięcia płcią.Może był hobbitem transwestytą, jakiego nie wymyśliłby Tolkien [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Wielki zapuszczony park niczym kambodżańska dżungla pochłaniał zaniedbane domy i sklepiki z krzykliwymi szyldami, a boczne ulice, po których krążyłam, były wyludnione i ciche.Gdy w końcu trafiłam na właściwą drogę, po kilkuset metrach skończyła się na błotnistym porozjeżdżanym polu.Wysiadłam z samochodu i podeszłam do nowego płotu, na którym wisiała tablica informacyjna.Przeczytałam, że w miejscu, gdzie mieszkała Małgorzata Felis ze swoimi zwierzętami, powstawało teraz CH Paradis.Wokół panowała pustka, a maszyny budowlane wyglądały jak zwierzęta dużo większe od kotów, które przyszły tu pomścić ich śmierć, ale z jakichś powodów straciły na to ochotę i zamarły w bezruchu.Podciągnęłam się na rękach i zawisłam na chwiejnym ogrodzeniu z wiórowych płyt.Zabolała mnie zraniona dłoń.Maszyny stały na metr w wodzie, która gdzieniegdzie zamarzała, i tam uformowały się na niej wysepki śniegu, ale pośrodku zbiornika bulgotała złowieszczo jak gejzer.Po Małgorzacie Felis nie zostało ani śladu.Czułam, że cała moja wyprawa nie ma sensu, i ogarniało mnie pełne irytacji zniechęcenie.Pies podbiegł do mnie tak cicho, że zauważyłam go dopiero, gdy mokrym nosem trącił moją dłoń.Był wielki i kudłaty, miał przekrwione ślepia, a z pyska kapała mu ślina.W jakimś wypadku stracił połowę szczęki, bo jego pysk był nie tylko cieknący, ale też wyjątkowo krzywy.Brakowało mu również połowy przedniej łapy.Zawarczał bez specjalnego przekonania i ukucnęłam, by się z nim przywitać.Zrozumiał, bo podał mi kikut łapy, a potem obwąchał i polizał dla pewności moją rękę.Nigdy nie bałam się zwierząt, a brzydkie nie wydawały mi się bardziej groźne niż ładne.Może z wyjątkiem karaluchów i much.– Krzywy! – zawołał wysoki głos o trudnej do zidentyfikowania płci i spośród drzew otaczających plac budowy wyłoniła się niewielka pękata postać.Miała na sobie czerwoną puchową kurtkę, spod której wystawały łydki w podwiniętych do kolan spodniach i sportowych butach, w rodzaju tych, jakie noszą amerykańscy raperzy.Na głowie miała kaptur opadający na czoło i niemal zasłaniający twarz.Głos wskazywał na kobietę albo kontratenora, gęsto owłosione łydki na męską kobietę albo przeciętnego mężczyznę.– Nie pogryzł.– Istota wyglądała na zdziwioną.– A gryzie?– Nie tyle, że gryzie, ale przewraca i trzyma zębami za szyję.Myślę, że był kiedyś w policji.– Pies?– Ze schroniska.– Postać machnęła ręką w stronę placu budowy i uniosła nieco głowę, pod kapturem była twarz ogrodowego gnoma z pomalowanymi na czerwono ustami.– Z tego, które spalili? – zapytałam.– Bandyci! – zdenerwował się gnom ogrodowy.– Śmierdziele błotne! Armia Sarumana!Kotojady – podpowiedziałam w myśli.– Znał pan pani panią Małgorzatę Felis? – zapytałam zbita z tropu fizjonomią gnoma kontratenora i jego nadal niemożliwą do odgadnięcia płcią.Może był hobbitem transwestytą, jakiego nie wymyśliłby Tolkien [ Pobierz całość w formacie PDF ]