[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Z Kanady.— A, z Kanady… Rozumiem.Zmianę ustroju powitałam też u niej.Siedziałyśmy przed telewizorem i patrzyłyśmy jak demolud w postaci NRD przełazi przez mur berliński.— No to wreszcie ruszyło i teraz pójdzie lawina — powiedziałam z satysfakcją.— Głupia jesteś! — zdenerwowała się Alicja.— Pójdą, owszem, ruskie czołgi! Akurat, oni na to pozwolą! Optymistka!— A zobaczysz — zapewniłam ją.— Oni też się rozlecą.Ten cały ustrój diabli wezmą.Nie dyskutowała ze mną, bo co będzie z kretynką się sprzeczać.Dalszych jej spostrzeżeń i wniosków już nie znam, bo wyjechałam i kolejne wydarzenia oglądała beze mnie.Nie wątpię, że dość rychło połapała się w sytuacji.Odpracuję już tę Kanadę, chociaż wybiegam przez nią mocno do przodu, omijając wcześniejsze wydarzenia, niektóre najzupełniej okropne.Nieszczęścia załatwię później hurtem, żeby nikogo nie przygnębiać przesadnie i długofalowo.Trzeci raz diabli mnie tam ponieśli na targi książki.No nie, nie diabli, zostałam zaproszona w celu składania autografów oraz występów w środkach masowego przekazu.Tym razem podróżowałam prawie normalnie, jeśli nie liczyć turbulencji atmosferycznych akurat w chwili, kiedy jechały wózki z pożywieniem.Na kolana zleciały mi dwa stosy szklanek i trzy butelki z napojami, w ręku trzymałam pomidorka, kiedy przestało trząść, okazało się, że trzymam sam ogonek.Interesowało mnie, gdzie podziała się reszta, bo miałam na sobie nową spódnicę, a siedzenie na pomidorku mogło jej nie wyjść na zdrowie.Jednak nie, nie miałam go pod odwłokiem, przepadł gdzie indziej.Duża polka zaczęła się dopiero na miejscu.Mieli tam na mnie czekać faceci z targów książki, nie znaliśmy się wzajemnie, uzgodnione zatem zostało, że będą się plątać po sali z dużym napisem „Joanna Chmielewska”.No dobrze, może być.Tymczasem Murzyn z kontroli paszportowej ni z tego, ni z owego wpędził mnie do „Imigration”.Mój stosunek do Murzynów stał się niezdecydowany.Jeden wyświadczył mi przysługę w paryskim metrze, informując o kradzieży, bez niego nie odzyskałabym nawet portmonetki, drugi zaś zatruł życie w Kanadzie.Diabli wiedzą, dlaczego mu się nie spodobałam, chociaż wyraźnie mówiłam, że przyjechałam na dwa tygodnie podpisywać własne książki.Może nie lubił czytać.W „Imigration” odczekałam dwie i pół godziny, cierpiąc katusze.Gorąco panowało upiorne, nie było na czym usiąść, nie wolno było palić, pić mi się chciało jak na pustyni.Nie czekałam spokojnie, o nie, poleciałam się kłócić w dwóch językach równocześnie, owszem, zgodzili się ze mną, że to jakaś pomyłka, ale nie było siły, pomyłkę musiałam wyjaśnić w okienku.Każda osoba sterczała przy ladzie całe wieki, zorientowałam się, że w ogonku stoją ruskie, kolorowi i dwoje Maltańczyków.Nie małe pieski, tylko jednostki ludzkie z Malty.Przyjechali do Kanady na dwa tygodnie ferii i nie mogli zrozumieć, co robią w „Imigration”.To akurat umiałam im wyjaśnić, Malta miała czerwone paszporty, prawie jak Związek Radziecki, Murzyn widocznie kierował się kolorem.Przyszła wreszcie moja kolej, przed okienkiem spędziłam minutę, pomyłka była oczywista, ale co z tego, już się zrobiło za późno.Czekający na mnie faceci dawno sobie poszli, przekonani, że nie przyjechałam.Uratować mnie mogło tylko dziecko, zadzwoniłam do Roberta.— Bardzo mi przykro, dzieciątko — powiedziałam.— Myślałam, że raz przejdzie ulgowo, ale nic z tego.Wsiadaj w pudło i przyjeżdżaj po mamunię.Odebrałam bagaż, zagarnęłam wózeczek, zdjęłam futrzaną kurtkę Iwony, którą mi pożyczyła, bo moje palto było za mało eleganckie, poszłam do baru i nareszcie mogłam usiąść.Dostałam piwo, zapaliłam papierosa i przystąpiłam do pracy myślowej.Zaczęłam się zastanawiać, jak zawiadomić targi książki, że jednak jestem.Nie miałam do nich żadnego dojścia.Uznałam, że muszę zadzwonić do Warszawy, poprosić Iwonę, żeby poszła do mnie do domu, znalazła telefon ich warszawskiej sekretarki, zadzwoniła do sekretarki podając jej telefon Roberta, żeby sekretarka zadzwoniła do Kanady i podała im ten telefon, żeby oni mogli zadzwonić do mnie.Innej drogi nie znalazłam.W chwili kiedy usiłowałam wyliczyć czas, dodając po sześć godzin w obie strony, ujrzałam nagle jakiegoś faceta, który błąkał się między ludźmi,, trzymając przed sobą wielki kawał papieru.Tknęło mnie przeczucie, zerwałam się ze stołka i poleciałam przeczytać treść.Oczywiście, Chmielewska!— Czy pan ma źle w głowie? — spytałam surowo.— Co pan tu robi z tym plakatem, przecież wszyscy ludzie wyszli już trzy godziny temu, a innego samolotu z Polski nie ma.Nie zauważył pan, że nie przyjechałam?Ucieszył się nadzwyczajnie i odparł, że właśnie, zauważył, poleciał do telefonu dzwonić do swoich szefów, a oni mu kazali wrócić na lotnisko i dalej czekać.No więc czeka, bo niby co ma zrobić innego?Czekaliśmy teraz obydwoje, bo Robert już jechał i nie mogłam go zawrócić.W rezultacie pierwsze dwa dni spędziłam u dzieci w Hamiltonie, potem zaś przeniosłam się do Toronto, co było o tyle pozbawione sensu, że kiedy mieszkałam w Hamiltonie, targi odbywały się w Toronto, kiedy zaś zamieszkałam w Toronto, przeniosły się do Hamiltonu.Ustawicznie byłam wożona tam i z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •