[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał w lustro.Wyglądał jak nowo narodzony.Zwieżo ogolona skórabyła niewiarygodnie miękka.Potem usiadł przy stole i zaczął pisać.W jednej chwili przekroczyłmiejsce, w którym utkwił poprzednio, wchodząc na zupełnie nowe terytoriaw tempie, o jakim wcześniej nawet nie marzył.Pisał tak długo, aż rozbolałygo palce i oczy, automatycznie, jak pod dyktando jakiegoś wewnętrznegogłosu.Wreszcie wyczerpany pracą oparł łysą głowę o blat.Mijały dni i tygodnie.Popadł w nową rutynę.Budził się, włączał eks-pres do kawy i kąpał się, podczas gdy ona się zaparzała.Zawsze po-przedniego wieczoru starannie układał wszystko na stole: wydrukowanytekst, ołówki, notatnik i laptopa.Zanim zasiadł do pracy, zjadał coś lek-kiego, na przykład jajko, trochę owoców albo tost z serem; potem pisałprzez kilka godzin (trzy lub cztery najświeższe z całego dnia), choć czasemsiedział nawet pięć.Różnica była dla niego niczym mrugnięcie oka, po-nieważ skutkiem ewolucji albo degeneracji zaczął kierować się zwierzęcyminstynktem, czas przestał się dla niego liczyć.Miał skłonność do czytania nagłos, do wykrzykiwania niemodulowanym głosem na całe mieszkanie słów,co pozwalało mu poczuć rytm i wagę pisanych zdań.Czasem jednak mru-czał je pod nosem podczas pisania.Potem znów coś zjadał, najczęściejstojąc nad blatem kuchennym, szedł na spacer do parku, niczego jednak tamnie dostrzegał.Po powrocie przygotowywał nowy dzbanek kawy, choćczasem też odgrzewał to, co zostało z porannego zaparzania.Druga sesjabywała niekiedy wspaniałym darem.Umysłowe przemęczenie go rozluz-LRTniało, przenosiło w sferę marzeń albo stawiało dęba włosy na głowie, któ-rych się przecież pozbawił.Pod koniec dnia był gotów na przebieżkę.Wkładał dres, wychodził do parku, gdzie biegał tam i z powrotem po żuż-lowej ścieżce, czując, jak krew pulsuje mu w żyłach, przepływa przezmózg, działając halucynogennie i wywołując burzę skojarzeń.Zaraz popowrocie robił przede wszystkim notatki, potem pompki i przysiady.Zain-stalował też drążek do podciągania.Każdego dnia wykonywał o jedno lubdwa powtórzenia więcej niż poprzedniego.Zrobił się silniejszy, spraw-niejszy, bardziej sprężysty i szczuplejszy.Zniknęła ziemista cera.Ale pa-trząc w lustro, nie widział siebie.Alice miała rację: skóra może być jakkokon ukrywający pod spodem coś nowego.Bral prysznic, przebierał się,nalewał sobie wina, które popijał, przygotowując obiad, choć wymagało odniego wielkiego samozaparcia gotowanie tylko dla siebie.Mając za sobątaki dzień, wieczorem czuł się wyczerpany do cna.Do brzegów nocy do-bijał zupełnie skonany, w stanie błogości przytłumionej żalem.Następnegodnia zaczynał od nowa.Któregoś dnia zatrzymał się w holu przed ulubioną grafiką EscheraSpotkanie, na której ludziki białe i czarne wychodzą z utworzonej przez ichkontury mozaiki, by na pierwszym planie podać sobie dłoń jako dwa nie-zależne byty.Zobaczył w szkle swoje odbicie, a gdy się w nie wpatrywał,ludziki z grafiki na chwilę zniknęły, by następnie powrócić przed jego oczy.Wszystko powoli stawało się jasne.W ten sposób mijały tygodnie nieprzerwanej samotności.Nadeszło lato;pewnego czerwcowego dnia po wielu godzinach tak intensywnej pracy, żezapomniał nawet o jedzeniu, usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klu-cza.Drzwi się otworzyły.Ku własnemu zaskoczeniu nie poderwał się zkrzesła, nawet mu nie przyszło do głowy, żeby się podnieść.Drzwi sięzamknęły i usłyszał odgłosy stąpania po drewnianej podłodze.- Halo! - odezwał się kobiecy głos.Alice.Pepin siedział przy stole, dopóki do niego nie podeszła.Oprócz lampki,przy której pracował, wszystkie światła w domu były wyłączone.WTeszła w jasny krąg, podeszła bliżej i zatrzymała się tuż obok niego.- Co ci się stało? - zapytała.LRTNie mógł wydobyć z siebie słowa.Minęło ponad dziewięć miesięcy,odkąd zniknęła.Wyglądała promiennie, była opalona.Ufarbowała włosy napopielaty blond albo może słońce je przebarwiło.Straciła dobre czterdzieścipięć kilogramów.- Zmieniłam się - powiedziała w końcu.-To widać.- Ty także się zmieniłeś.Wyciągnęła ramiona, ale natychmiast pozwoliła im opaść.- Zrobiłaś tę operację - stwierdził.- Tak - odparła, zadzierając bluzkę.W poprzek brzucha miała długą,różową jak morska muszla bliznę.- Zostaniesz? - zapytał.- Na jakiś czas.Dopóki nie skończysz.- Rozumiem - powiedział.- To dobrze.Podeszła jeszcze bliżej i zarzuciła mu ramiona na szyję, dotykając dłoniąogolonej skóry głowy.Ponad jego ramieniem spojrzała na kartki leżące nastole.Potem przejechała palcem po krawędzi wszystkich tych, które jużzapisał.- Prawie skończyłeś.- Tak, doszedłem prawie do końca.- Kładziesz się niedługo?-Tak.Pocałowała go w czoło.- To dobrze.Gdy była tak blisko niego, poczuł zapach morza.LRTI wtedy pewnego dnia Alice nagle zaczęła tracić na wadze" - napisałDavid.Już wcześniej się zdarzało, że gubiła kilogramy, ale tym razem, byćmoże ze względu na wcześniejsze nieudane próby, postępy były rzeczy-wiście widoczne; może dlatego, że nie widzieli się przez dziewięć miesięcyi wszystko wydawało mu się inne.W każdym razie nigdy wcześniej nie byłświadkiem takiej transformacji, jaką przechodziła teraz.Każdego rankakonstatował ze zdziwieniem, że jest jej mniej niż poprzedniego dnia.Szczupłość uwidaczniała się w kształcie policzków, wklęsłym brzuchu isflaczeniu pośladków, co zauważała sama Alice, przeglądając się rano wlustrze z miną prestidigitatora znającego sekret prezentowanej sztuczki.Mówiła do jego odbicia w lustrze, podczas gdy on leżał jeszcze w łóżku:- Wyglądasz na zaskoczonego.- Bo jestem zaskoczony - przyznał.- Ja także.- Odwróciła się przodem do niego, wciąż jednak z twarzązwróconą do lustra, żeby się obejrzeć z tyłu.Przyglądał się półkolistej bliznie na jej brzuchu.- Cudownie sobie radzisz - stwierdził.- Jeszcze długa droga przede mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Spojrzał w lustro.Wyglądał jak nowo narodzony.Zwieżo ogolona skórabyła niewiarygodnie miękka.Potem usiadł przy stole i zaczął pisać.W jednej chwili przekroczyłmiejsce, w którym utkwił poprzednio, wchodząc na zupełnie nowe terytoriaw tempie, o jakim wcześniej nawet nie marzył.Pisał tak długo, aż rozbolałygo palce i oczy, automatycznie, jak pod dyktando jakiegoś wewnętrznegogłosu.Wreszcie wyczerpany pracą oparł łysą głowę o blat.Mijały dni i tygodnie.Popadł w nową rutynę.Budził się, włączał eks-pres do kawy i kąpał się, podczas gdy ona się zaparzała.Zawsze po-przedniego wieczoru starannie układał wszystko na stole: wydrukowanytekst, ołówki, notatnik i laptopa.Zanim zasiadł do pracy, zjadał coś lek-kiego, na przykład jajko, trochę owoców albo tost z serem; potem pisałprzez kilka godzin (trzy lub cztery najświeższe z całego dnia), choć czasemsiedział nawet pięć.Różnica była dla niego niczym mrugnięcie oka, po-nieważ skutkiem ewolucji albo degeneracji zaczął kierować się zwierzęcyminstynktem, czas przestał się dla niego liczyć.Miał skłonność do czytania nagłos, do wykrzykiwania niemodulowanym głosem na całe mieszkanie słów,co pozwalało mu poczuć rytm i wagę pisanych zdań.Czasem jednak mru-czał je pod nosem podczas pisania.Potem znów coś zjadał, najczęściejstojąc nad blatem kuchennym, szedł na spacer do parku, niczego jednak tamnie dostrzegał.Po powrocie przygotowywał nowy dzbanek kawy, choćczasem też odgrzewał to, co zostało z porannego zaparzania.Druga sesjabywała niekiedy wspaniałym darem.Umysłowe przemęczenie go rozluz-LRTniało, przenosiło w sferę marzeń albo stawiało dęba włosy na głowie, któ-rych się przecież pozbawił.Pod koniec dnia był gotów na przebieżkę.Wkładał dres, wychodził do parku, gdzie biegał tam i z powrotem po żuż-lowej ścieżce, czując, jak krew pulsuje mu w żyłach, przepływa przezmózg, działając halucynogennie i wywołując burzę skojarzeń.Zaraz popowrocie robił przede wszystkim notatki, potem pompki i przysiady.Zain-stalował też drążek do podciągania.Każdego dnia wykonywał o jedno lubdwa powtórzenia więcej niż poprzedniego.Zrobił się silniejszy, spraw-niejszy, bardziej sprężysty i szczuplejszy.Zniknęła ziemista cera.Ale pa-trząc w lustro, nie widział siebie.Alice miała rację: skóra może być jakkokon ukrywający pod spodem coś nowego.Bral prysznic, przebierał się,nalewał sobie wina, które popijał, przygotowując obiad, choć wymagało odniego wielkiego samozaparcia gotowanie tylko dla siebie.Mając za sobątaki dzień, wieczorem czuł się wyczerpany do cna.Do brzegów nocy do-bijał zupełnie skonany, w stanie błogości przytłumionej żalem.Następnegodnia zaczynał od nowa.Któregoś dnia zatrzymał się w holu przed ulubioną grafiką EscheraSpotkanie, na której ludziki białe i czarne wychodzą z utworzonej przez ichkontury mozaiki, by na pierwszym planie podać sobie dłoń jako dwa nie-zależne byty.Zobaczył w szkle swoje odbicie, a gdy się w nie wpatrywał,ludziki z grafiki na chwilę zniknęły, by następnie powrócić przed jego oczy.Wszystko powoli stawało się jasne.W ten sposób mijały tygodnie nieprzerwanej samotności.Nadeszło lato;pewnego czerwcowego dnia po wielu godzinach tak intensywnej pracy, żezapomniał nawet o jedzeniu, usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klu-cza.Drzwi się otworzyły.Ku własnemu zaskoczeniu nie poderwał się zkrzesła, nawet mu nie przyszło do głowy, żeby się podnieść.Drzwi sięzamknęły i usłyszał odgłosy stąpania po drewnianej podłodze.- Halo! - odezwał się kobiecy głos.Alice.Pepin siedział przy stole, dopóki do niego nie podeszła.Oprócz lampki,przy której pracował, wszystkie światła w domu były wyłączone.WTeszła w jasny krąg, podeszła bliżej i zatrzymała się tuż obok niego.- Co ci się stało? - zapytała.LRTNie mógł wydobyć z siebie słowa.Minęło ponad dziewięć miesięcy,odkąd zniknęła.Wyglądała promiennie, była opalona.Ufarbowała włosy napopielaty blond albo może słońce je przebarwiło.Straciła dobre czterdzieścipięć kilogramów.- Zmieniłam się - powiedziała w końcu.-To widać.- Ty także się zmieniłeś.Wyciągnęła ramiona, ale natychmiast pozwoliła im opaść.- Zrobiłaś tę operację - stwierdził.- Tak - odparła, zadzierając bluzkę.W poprzek brzucha miała długą,różową jak morska muszla bliznę.- Zostaniesz? - zapytał.- Na jakiś czas.Dopóki nie skończysz.- Rozumiem - powiedział.- To dobrze.Podeszła jeszcze bliżej i zarzuciła mu ramiona na szyję, dotykając dłoniąogolonej skóry głowy.Ponad jego ramieniem spojrzała na kartki leżące nastole.Potem przejechała palcem po krawędzi wszystkich tych, które jużzapisał.- Prawie skończyłeś.- Tak, doszedłem prawie do końca.- Kładziesz się niedługo?-Tak.Pocałowała go w czoło.- To dobrze.Gdy była tak blisko niego, poczuł zapach morza.LRTI wtedy pewnego dnia Alice nagle zaczęła tracić na wadze" - napisałDavid.Już wcześniej się zdarzało, że gubiła kilogramy, ale tym razem, byćmoże ze względu na wcześniejsze nieudane próby, postępy były rzeczy-wiście widoczne; może dlatego, że nie widzieli się przez dziewięć miesięcyi wszystko wydawało mu się inne.W każdym razie nigdy wcześniej nie byłświadkiem takiej transformacji, jaką przechodziła teraz.Każdego rankakonstatował ze zdziwieniem, że jest jej mniej niż poprzedniego dnia.Szczupłość uwidaczniała się w kształcie policzków, wklęsłym brzuchu isflaczeniu pośladków, co zauważała sama Alice, przeglądając się rano wlustrze z miną prestidigitatora znającego sekret prezentowanej sztuczki.Mówiła do jego odbicia w lustrze, podczas gdy on leżał jeszcze w łóżku:- Wyglądasz na zaskoczonego.- Bo jestem zaskoczony - przyznał.- Ja także.- Odwróciła się przodem do niego, wciąż jednak z twarzązwróconą do lustra, żeby się obejrzeć z tyłu.Przyglądał się półkolistej bliznie na jej brzuchu.- Cudownie sobie radzisz - stwierdził.- Jeszcze długa droga przede mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]