[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To znaczy o której?- No, tak gdzieś około jedenastej.Ekipa remontowa pojawiła się w sile trzech zróżnicowanych pod każdymwzględem osobników.Najstarszy rangą, szef całej tej trzyosobowej firmy, byłwysoki i chudy ponad wszelkie wyobrażenie.Aż dziw brał, że przy poruszaniusię nie chroboczą mu kości i nie obijają się o siebie.On tymczasem przemiesz-czał się nad wyraz elastycznie i prawie bezszelestnie.Może sprawiały to jego bu-ty, jakieś takie nigdzie niespotykane cichochody, wzmocnione jedynie kawał-kiem skóry na noskach.Nosił klasyczny berecik z antenką, trochę pochlapanyfarbą i luzną granatową bluzę.Dwaj jego podwładni, którzy mówili na niego majster", byli niżsi i grubsi, a jeden z nich z twarzą rumianą i okrągłą jak talerz,był uosobieniem dobrego humoru i optymizmu.Ciągle się uśmiechał, w przeci-wieństwie do szarego i wyblakłego drugiego pomocnika.Wnieśli dwie składane drabiny, wiadro i kilka puszek farby.- Mazurski Marian - przedstawił się majster.RLT - Bardzo mi miło - powiedziała Flora.Mazurski Marian chwycił Florę za rękę i podniósł do ust, prawie wyszarpu-jąc ją ze stawu.Ucałował szarmancko, a potem uścisnął po męsku i potrząsnął.Flora jęknęła.Nie dość, że wyrwał jej rękę z barku, to na dodatek uścisk miał sil-ny i kościsty.- Więc co my tu będziem robi?  zainteresował się Majster.- Remont - powiedziała Flora.- Myślałam, że wszystko już omówione.- No, niby tak.- Więc tu na dole ścianki wewnętrzne trzeba wyburzyć i przesunąć.Musimytu wygospodarować większy pokój.Dla mnie.Sprzedaję ten dom, ale być możenadal będę tu mieszkać.Przynajmniej na razie.I w łazience, też na dole, trzebazamontować prysznic.Wszystko mam tu rozrysowane, cały plan.Proszę.- To pani nie jest właścicielką? Myślałem, że pani to jest żona tego pana, cosię ze mną umawiał.- Nie, nie jestem żoną.Ani właścicielką.To znaczy jeszcze jestem, ale jużniedługo.- A kiedy będzie pan?- Lada chwila powinien być.- Poczekamy - flegmatycznie stwierdził Mazurski Marian i usiadł na scho-dach przed domem.Obok niego rozsiedli się pomocnicy.Wyjęli kanapki i spojrzeli pytająco namajstra.- Jakieś piwko by się przydało - rzucił w przestworza Mazurski Marian.Flora nie zareagowała.- Nie ma pani jakiegoś piwka w lodówce? - spersonalizował pytanie.- Nie mam.- Poczekamy.RLT - Mogę dać wodę.Albo sok.- Poczekamy.- Albo zrobię wam herbatę.Wszyscy trzej popatrzyli na siebie i schowali kanapki z powrotem do torby.- Poczekamy.Nie pali się.Rozłożyli się na schodach twarzami do słońca.- Długo tak będziem czekać? - zapytał ten smutniejszy.- A co? yle ci? - zapytał majster.- Jeszcze trochę poczekamy, a jak nie toidziemy.- Gdzie panowie chcecie iść? Może byście zaczęli coś robić? Może byściechociaż obejrzeli dom?- A co tu oglądać? Robota jak robota.Wszędzie taka sama - powiedział Ma-zurski Marian i zsunął beret na twarz, osłaniając się od słońca.Ten wesoły rozpiął bluzę, ukazując głęboko wyciętą i nie pierwszej czysto-ści podkoszulkę i tatuaż na piersi.Tak zastał ich Maks.- A co to za sjesta? - zapytał.- Już po robocie?- Czekalim na pana - powiedział Mazurski Marian i zerwał się na równe no-gi, a razem z nim jego pomocnicy.- A dlaczego czekaliście? Nikogo nie było w domu?- Była jakaś pani.Poprzednia właścicielka - lekceważącym tonem powiedziałmajster.- No, to trzeba było wziąć się do robotyMajster cmoknął.- Po pierwsze, to nie było zaliczki.Maks sięgnął po portfel.Majster przeliczył i schował pieniądze do kiesz- No, teraz to co innego - powiedział.RLT - Pokażę wam, co macie robić.Flora, dlaczego nie dałaś panom planu przebu-dowy?- Nie chcieli.- Jak to nie chcieli?- No, nie chcieli.Woleli sobie poleżeć na słońcu.Maks z trudem hamował wściekłość.Nie zaczynało się za dobrze.Ale możepózniej będzie lepiej.Pokazał ekipie łazienkę i zadysponował:- Najpierw trzeba wyburzyć ściankę.Mazurski Marian spojrzał na zegarek.- Dziś to już nie ma co zaczynać takiej dużej roboty.Za godzinę będzie faj-rant - oznajmił.- Przyjdziem jutro z samego rana i wezniem się za burzenie.Ale następnego dnia ekipa się nie pokazała.Dwie drabiny, wiadro i puszki z farbą świadczyły, że kiedyś zapewne wrócą,ale jakoś im się nie spieszyło, bo kolejny dzień minął, a po Mazurskim Marianie ijego pracownikach nie było śladu.Maks zadzwonił.- Halo - odezwał się zachrypnięty głos.- Czy pan Mazurski?- We własnej osobie.- Proszę pana.Chciałem zapytać, czy pan zamierza robić remont, do któregosię pan zobowiązał, czy nie?- A kto mówi?Maks się przedstawił.- Aaa, to pan.No więc właśnie myślałem o panu.RLT - Panie, ja nie chcę, żeby pan o mnie myślał, bo ja nie jestem panienka dowzięcia, tylko chciałbym, żeby mi pan zrobił remont.- Oczywiście, że się zrobi.- Kiedy?- A kiedy by pan chciał?- Proszę pana.Kilka dni temu wzięliście zaliczkę.Umawialiśmy się, że za-czniecie we wtorek, a dziś jest piątek.Na środku salonu zostawiliście drabiny ifarbę i poszliście sobie.- A to u pana są te drabiny? Właśnie się zastanawiałem, gdzie myśmy je zo-stawili.- Do jasnej cholery! Czyja dobrze słyszę? Nawet pan nie wie, że zostawili-ście u mnie sprzęt?- Jaki sprzęt? Jaki sprzęt? Drabiny to nie żaden sprzęt! No, nie pamiętałem,gdzieśmy je zostawili.Gdyż mamyjeszcze inne roboty.Nie tylko u pana.I cóż się stało? Przyjedziem i zabie-rzem.Nie ma się co denerwować.- Panie, mnie nie chodzi o drabiny, tylko o remont!- Przecież mówię, że się zrobi.- Kiedy?- A co pan taki niecierpliwy? Co nagle, to po diable.- Kiedy?- A może być po niedzieli?- To znaczy kiedy?- No, już niech będzie w poniedziałek.Albo lepiej we wtorek.Z samego ra-na.Dzisiaj będziem kończyć robotę, co ją mamy rozpoczętą, przez sobotę i nie-dzielę odpoczniemy i we wtorek meldujemy się u pana.- A dlaczego nie w poniedziałek?RLT - Widzisz pan.W tamtej drugiej robocie, co ją kończymy, mogą być jeszczejakieś niedoróbki, albo cóś.Klient jest grymaśny.Zupełnie jak pan.Możemy sięnie wyrobić ze wszystkim.Trzeba mieć luz.- Trzymam pana za słowo.Maks dałby sobie głowę uciąć, że po odłożeniu słuchawki majster mruknął: A trzymaj se pan, trzymaj".Ale we wtorek, ku zaskoczeniu wszystkich, ekipa remontowa stawiła się wkomplecie i wzięła się za wyburzanie ścianki.Majster walnął kilka razy młotemw ściankę i zrezygnował.- Panie, tu trza inaczej.- A jak?- Pomyślimy.Masz pan piwko?- Nie mam.- - Przydałoby się.Chłopaki lepiej by pracowali.Maks uznał, że w końcu pojednym piwie może im zafundować.Jak ma im potem robota lepiej iść, to dla-czego nie.Wyszedł do sklepu.Kupił sześciopak na wszelki wypadek.Będzie najutro.- Tylko po dwa? - zdziwił się majster.- Po jednym.- Co po jednym?- Po jednym piwie.- No, nie żartuj pan - roześmiał się Mazurski Marian i rozdzielił piwo podwie puszki na głowę.Ekipa usiadła na schodach i wypiła niespiesznie najpierw jedno piwo, a po-tem drugie, rozmawiając o uciążliwościach zawodu budowlańca, bo to i hałas, ikurz, i nie daj Boże pylica się przyplącze, a ile jest wypadków, spadają z ruszto-wań, łamią nogi albo i zabijają się.RLT W tym minorowym nastroju zastał ich fajrant.Następnego dnia Maks był umówiony w galerii i na posterunku została Flo-ra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •