[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech pani posłucha, panno Sally - powiedział Ralph Keaton i wstał - wszyscy wiemy, żeprzeżywa pani odejście od męża, ale to nie ma znaczenia.Wszyscy wiemy, że przyjechała tu pani,żeby odpocząć, odreagować.Ale zdaje pani chyba sobie sprawę, że takie przeżycia mogą miećogromny wpływ na osobę tak młodą, jak pani.I dlatego może pani odmiennie interpretować rzeczy,które pani widzi czy słyszy.- Nie wymyśliłam sobie tamtego krzyku, panie Keaton.Uwierzyłabym, że ten krzyk byłzłudzeniem, gdybyśmy z panem Quinlanem nie odkryli następnego dnia ciała kobiety.- W tym rzecz - zabrał głos Pum Davies.- To mógł być zbieg okoliczności.Nawiedziły paniąkoszmary senne, bo właśnie rzuciła pani męża, tak przynajmniej powiedziała nam Amabeł, albousłyszała pani wycie wiatru, a tamta kobieta skoczyła ze skały.Tak, zwyczajny zbieg okoliczności.Quinlan wiedział, że nic więcej nie uda im się uzyskać.Mieszkańcy okopali się na swoichpozycjach.Oboje z Sally byli obcy w mieście.Nie byli mile witani, zaledwie z trudem tolerowani.Zainteresowało go, że Amabel Perdy zdawała się mieć taki wpływ na innych mieszkańcówmiasteczka, iż żaden z nich nie doniósł policji o obecności Sally w mieście, chociaż dziewczynawyraznie ich martwiła.Modlił się, żeby ów wpływ Amabel na innych mieszkańców Cove trwał jaknajdłużej.Może powinien złagodzić sytuację, żeby zapewnić sobie i Sally bezpieczeństwo.- PanDavies ma rację, Sally - powiedział swobodnie Quinlan.- Kto wie? My na pewno nie.Ale wiesz,marzę tylko, żebyś przypomniała sobie coś na temat Harve i Marge Jensenów.Hunker Dawson odwrócił się tak szybko, że az spadł z krzesełka.Na krótką chwilę zapanowałoistne pandemonium.Quinlan natychmiast znalazł się koło Dawsona, żeby sprawdzić, czy nie zrobiłsobie krzywdy.Kiedy Quinlan ostrożnie pomagał mu się podnieść, Hunker Davies powiedział: -Jestem niezdarnym, starym dziwakiem.- Co ci się stało, do diabła? - huknął na niego Ralph Keaton, cały czerwony na twarzy.- Jestem niezdarnym, starym człowiekiem - powtórzył Hunker.- Chciałbym, żeby Arlene nadal żyła.Zrobiłaby mi masaż, a potem przygotowała zupę z jajkami.Boli mnie ramię.Guinlan poklepał go po ramieniu.- Sally i ja wybieramy się w stronę domu ciotki Amabel.-Wpadniemy po drodze z Sally do domu doktora Spivera i powiemy mu, żeby tu zajrzał, dobrze?Proszę wziąć dwie aspiryny.Lekarz powinien być już niedługo.- Ależ proszę się nie fatygować - rzekł Ralph Keaton.- To żaden problem.Hunker teraz tylkotrochę stęka.- To dla nas żaden kłopot - stwierdziła Sally.-1 tak mieliśmy do niego zajrzeć.- Zgoda - powiedział Hunker i dał się na powrót usadowić swoim przyjaciołom na krześle.Zaczął rozmasowywać ramię.- Tak, zawiadomimy doktora Spivera - powtórzył Quinłan.Otworzył parasol i wyszedł wraz zSally ze sklepu.Zatrzymał się tylko na moment, słysząc ciche głosy staruszków.Usłyszał, jak PumDavies mówi: - Czemu, u diabła, nie mieliby pójść do domu doktora Spivera? Widzisz w tym jakiśproblem, Ralph? Hunker nie widzi i ma rację.Uwierz mi, to nie ma żadnego znaczenia.- Tak - mruknął Gus Eisner.- Nie sądzę, żeby Hunker mógł tu cokolwiek zmienić, prawda?- Pewnie nie byłby taki sprytny - wycedził Pum Davies.- Niech Quinlan i Sally tam pójdą.Takbędzie najlepiej.Deszcz przerodził się w uporczywą mżawkę, przez którą przemarzli do szpiku kości.- %7ładen znich nie jest zbyt dobrym kłamcą - odezwał się Quinlan.- Zastanawiam się, jakie znaczenie miała taich cała rozmowa.Znaczenie jego słów rozległo się echem w jej głowie i poczuła lodowaty dreszcz, nie związany zprzenikliwie zimnym powietrzem.- Nie mogę uwierzyć w to, co sugerujesz, James.Wzruszył ramionami.- Chyba nic nie powinienem był mówić.Zapomnij o tym, Sally.Naturalnie nie potrafiła.- Są starzy.Jeśli nawet pamiętają Jensenów, to boją się do tegoprzyznać.Zaś reszta ich rozmowy była zupełnie niewinna.- Możliwe - zgodził się James.W milczeniu doszli do domu doktora Spivera i Quinlan zastukał w białe, świeżo pomalowanedrzwi.Nawet w skąpym świetle ponurego poranka dom miał zadbany wygląd.Podobnie jakwszystkie pozostałe domki w tym cholernym miasteczku.%7ładnej odpowiedzi.Quinlan zastukał powtórnie i zawołał - Doktorze Spiver! To ja, Quinlan.Chodzi o HunkeraDawsona.Przewrócił się i coś sobie zrobił w ramię.%7ładnej odpowiedzi.Sally poczuła, jak spowija ją coś mrocznego, mocnego.- Musiał z kimś wyjść - powiedziała, alenadal dygotała.Quinlan nacisnął klamkę.Ku jego zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte.- Zobaczmy, co jest wśrodku - mruknął i otworzył drzwi.W środku było gorąco, piec grzał pełną mocą.Zwiatło nigdzie nie było zapalone, chociaż w takim szarym, ponurym dniu było to konieczne.Wewnątrz domu panował podobny półmrok, jak na dworze.- Doktorze Spiver!Nagle James odwrócił się, chwycił ją za ramiona i powiedział: - Chcę, żebyś została tutaj, wprzedpokoju, Sally.Nie ruszaj się stąd.Uśmiechnęła się tylko do niego.- Zajrzę do saloniku i do jadalni.Czemu nie sprawdziszpomieszczeń na piętrze? Jego tu po prostu nie ma, James. - Prawdopodobnie masz rację.- Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów.Sally poczułauderzenie gorąca.Zrobiło się cieplej, jakby się paliło, poczuła suchość w ustach.Szybko zapaliłaświatło w przedpokoju.Dziwne, wcale nie pomogło.Nadal było zbyt ciemno.Wszystko było takiespokojne, nieruchome.Miała wrażenie, jakby brakowało powietrza.Próbowała głęboko zaczerpnąć tchu, ale nie mogła.Zerknęła na łukowe przejście, prowadzące do saloniku.Nagle poczuła, że nie chce tam iść.Zmusiła się jednak do stawiania powolnych kroków.Chciała,żeby przy jej boku kroczył James i mówił do niej, przerywając tę koszmarną ciszę.Na litość boską,staruszka po prostu tu nie ma, i tyle.Spróbowała zrobić następny głęboki wdech.Posunęła się krok do przodu.Stanęła w łukowymprzejściu.Salonik był równie mroczny i szary jak przedpokój.Szybko zapaliła górne światło.Zobaczyła bogaty dywan, lampę w stylu Tiffany ego, której wówczas doktor Spiver nie zauważył izrzucił.Lampa nie była stłuczona ani połamana.Sally zrobiła krok do środka saloniku.- Doktorze Spiver, jest pan tam?Odpowiedzi nie było.Rozejrzała się dookoła, nie chcąc wchodzić ani kroku dalej w głąb tego pokoju.Zobaczyłasmugę, gwałtowny ruch.Usłyszała głośny stuk o drewnianą podłogę, potem skrzypiący odgłosbujanego fotela.Wreszcie rozległo się głośne, obrażone miauknięcie i ogromny, szary kot zeskoczył zoparcia sofy do jej stóp.Sally wrzasnęła.Potem wybuchnęła śmiechem, straszliwym, brzmiącymwariacko.- Dobry kotek - powiedziała tak cienkim głosem, że sama była zdumiona, iż może jeszczeoddychać.Kot uciekł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •