[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczyszkliły się od alkoholu, wydawały się lekko wyłupiaste,jakby lepkie.Annemieke przemówiła do Jana we własnym języku,George przymknął jedno oko i zachwiał się nieznaczniena barowym stołku, rozważając, czy zawrzeć kolejnąznajomość przy barze i pić dalej, czy może lepiej wrócić55do pokoju.Dorothy pewnie zachodzi w głowę, gdzie onsię podziewa.Lepiej sprawdzić, czy zjadła coś na lunch.Młody znajomy, Adam, mijając bar, przystanął poklepać George'a po ramieniu, bardzo delikatnie, lecz staryomal nie spadł ze stołka.Odzyskał równowagę, gwałtownie chwytając się oburącz barowej lady i wyciągającprzed siebie nogi.- Ostrożnie - powiedział.- Kurczę blade, George, tkwiłeś tu przez cały czas?George obrócił się do swego napastnika.- Przymusił mnie ten oto dżentelmen.Jak idzie kładzenie płytek? Potrzebujesz pomocy?- Nie, dzięki.Dobrze się czujesz?- Cudownie.- No to w porządku, uważaj na siebie.Idę na sjestę.Czołem.I podniósłszy jedno ramię w geście pozdrowienia, który trwał, póki nie stracili go z oczu, Adam zniknął za tarasem i ruszył w stronę morskiego brzegu.- Kto to był? - spytała Annemieke, przyjmując zaproszenie na lampkę wina.- Młody mężczyzna, który tutaj pracuje, kładzie płytki.Brytyjczyk.Jego rodak przybył mu dziś rano w sukurs.- Serio? Przez myśl by mi nie przeszło, że w tym wieku dajesz jeszcze radę, George.- Och, zdziwiłabyś się widząc, na co jeszcze mniestać, moja droga - rzekł George, przewrotnie kiwającgłową i uśmiechając się do Jana.- Póki tli się życie, pótynadzieja - dodał i wszyscy troje wybuchnęli śmiechem,Jan zaś rozlał resztę wina do trzech kieliszków.- Wypijmy za nadzieję - powiedział.George wychylił kieliszek jednym haustem.- Młodzian napomknął coś o sjeście.Chyba skoczędo pokoju na małą drzemkę.Bawcie się dobrze.56Leki, które zażywał na raka, niemal uniemożliwiałyJanowi picie.Połączenie ich z alkoholem wywoływałonatychmiastowe nudności.Przestał je przyjmować tegoranka.Niepotrzebne zawracanie głowy.W razie konieczności wezmie morfinę, a od tej pory będzie pił.Będzie postępował głupio, podjął już decyzję.Miał dośćchorowania, to zajęcie bez perspektyw.Na błaznowanienie jest jeszcze za pózno.A George jest do tego idealnym kompanem.Wino wypalało dziurę w jego smutku, słońce czyniłoto samo z plecami.- Poparzysz się, jeśli nie założysz koszuli - stwierdziła Annemieke, dostrzegając z lekkim ukłuciem zazdrości,że Jan ma piękny na swój sposób korpus, wciąż smukłei jędrne ciało.Zaskoczył ją widok Jana siedzącego nasłońcu bez koszuli, jak zwykły robotnik, z przygarbionymi ramionami i pijackim uśmiechem na twarzy.- Miło spędzasz czas? - zapytał żonę, objął ją w taliiramieniem i kiwnął na kelnera, wskazując kartę win.Annemieke poprawiła sarong i podciągnęła na karkusznurek od bikini.Jej piersi miały miękką konsystencjęlejącego się, rzadkiego ciasta.Uraczyła go swoim promiennym, anonimowym uśmiechem.- Cóż, odpowiem w twoim stylu: i tak, i nie.- Przecież to twoje wyobrażenie raju.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Lubisz takie miejsca.Eleganckie towarzystwo.- Jeśli wydaje ci się, że bawi mnie fakt wyjazdu naostatnie wspólne wakacje, to grubo się mylisz.To był pomysł chłopców, nie mój.- Jesteś rozgoryczona.A przecież to mnie przypadłow udziale umieranie.Odepchnęła kieliszek z winem.- Dobrze, że mi przypomniałeś!57Spojrzał na własne ciało.Przekonał się, że powolneumieranie to paskudna postać śmierci.- Przepraszam.- Och, nie mów takich rzeczy, Janie.Tylko pogarszasz sprawę.Cóż, skoro właśnie tak myślał.Przełknął wino i ściągnął wzrokiem barmana, pokazując jedną whisky, pochwili zmienił zdanie i zamówił dwie.Nie zaprotestowała.- Musimy porozmawiać - wyjaśnił, gdy barman szykował szklanki.Czekał na odpowiedni moment.Ujmiejej dłonie i powie: cofnijmy się do samego początku,bądzmy znów dwojgiem ludzi bez przeszłości, którą sobie zgotowaliśmy, bądzmy przyjaciółmi.Zróbmy razemcoś głupiego, póki zostało trochę czasu.Tymczasem barman się ociągał, żona błądziła wzrokiem po pozostałych gościach, zaczął więc mówić od razu, bez zwłoki.- Wiesz, dawno nie byłem tak pijany.- Tak, to prawda.- Jestem ci winien przeprosiny.Jak wiesz, nie wybrałem sobie sam własnego losu, nie powinienem jednak daćsię tak całkowicie pokonać.Wzięła oddech i sięgnęła po whisky.- Nie wybrałeś.Ja też nie, ani dzieci.Jednak spadło tona nas i musimy się z tym uporać.- Wstyd mi, Annemieke - w tym momencie wziął ją zaręce - żałuję, że nie byłem lepszym, silniejszym mężczyzną.Od umierania człowiek nie staje się szlachetniejszy.Nic nie zmienia nas na lepsze, nawet życie, którego takpragniemy, nawet sukces.- Obejrzał się na Amerykanów.Jakiś mężczyzna sprawdzał zegarek z czasem wskazywanym przez duży zegar nad barem, jego żona pocierałaczubkiem palca wewnętrzną krawędz oka.Spojrzał poza58nich, zobaczył kołyszące się kielichy kwiatów, kształty zamazujące się i stapiające z sobą nawzajem przed jegozdezorientowanym, nieobecnym wzrokiem.- Usiądziesz? - zapytał.Pokręciła przecząco głową.- Przez ostatnie lata byłem dla ciebie kiepskim towarzyszem.Przepraszam.Nie chciała, żeby przepraszał.Przeprosiny wymagałyby od niej uczynienia tego samego, przecież dlatego ludzie przepraszają, ona zaś czuła się do tego niezdolna.- Nie przejmuj się.Odnosiła jednak wrażenie, że Jan czegoś od niej chce,jak Bill Moloney, że wywiera na nią presję.- Nie przejmuję się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Oczyszkliły się od alkoholu, wydawały się lekko wyłupiaste,jakby lepkie.Annemieke przemówiła do Jana we własnym języku,George przymknął jedno oko i zachwiał się nieznaczniena barowym stołku, rozważając, czy zawrzeć kolejnąznajomość przy barze i pić dalej, czy może lepiej wrócić55do pokoju.Dorothy pewnie zachodzi w głowę, gdzie onsię podziewa.Lepiej sprawdzić, czy zjadła coś na lunch.Młody znajomy, Adam, mijając bar, przystanął poklepać George'a po ramieniu, bardzo delikatnie, lecz staryomal nie spadł ze stołka.Odzyskał równowagę, gwałtownie chwytając się oburącz barowej lady i wyciągającprzed siebie nogi.- Ostrożnie - powiedział.- Kurczę blade, George, tkwiłeś tu przez cały czas?George obrócił się do swego napastnika.- Przymusił mnie ten oto dżentelmen.Jak idzie kładzenie płytek? Potrzebujesz pomocy?- Nie, dzięki.Dobrze się czujesz?- Cudownie.- No to w porządku, uważaj na siebie.Idę na sjestę.Czołem.I podniósłszy jedno ramię w geście pozdrowienia, który trwał, póki nie stracili go z oczu, Adam zniknął za tarasem i ruszył w stronę morskiego brzegu.- Kto to był? - spytała Annemieke, przyjmując zaproszenie na lampkę wina.- Młody mężczyzna, który tutaj pracuje, kładzie płytki.Brytyjczyk.Jego rodak przybył mu dziś rano w sukurs.- Serio? Przez myśl by mi nie przeszło, że w tym wieku dajesz jeszcze radę, George.- Och, zdziwiłabyś się widząc, na co jeszcze mniestać, moja droga - rzekł George, przewrotnie kiwającgłową i uśmiechając się do Jana.- Póki tli się życie, pótynadzieja - dodał i wszyscy troje wybuchnęli śmiechem,Jan zaś rozlał resztę wina do trzech kieliszków.- Wypijmy za nadzieję - powiedział.George wychylił kieliszek jednym haustem.- Młodzian napomknął coś o sjeście.Chyba skoczędo pokoju na małą drzemkę.Bawcie się dobrze.56Leki, które zażywał na raka, niemal uniemożliwiałyJanowi picie.Połączenie ich z alkoholem wywoływałonatychmiastowe nudności.Przestał je przyjmować tegoranka.Niepotrzebne zawracanie głowy.W razie konieczności wezmie morfinę, a od tej pory będzie pił.Będzie postępował głupio, podjął już decyzję.Miał dośćchorowania, to zajęcie bez perspektyw.Na błaznowanienie jest jeszcze za pózno.A George jest do tego idealnym kompanem.Wino wypalało dziurę w jego smutku, słońce czyniłoto samo z plecami.- Poparzysz się, jeśli nie założysz koszuli - stwierdziła Annemieke, dostrzegając z lekkim ukłuciem zazdrości,że Jan ma piękny na swój sposób korpus, wciąż smukłei jędrne ciało.Zaskoczył ją widok Jana siedzącego nasłońcu bez koszuli, jak zwykły robotnik, z przygarbionymi ramionami i pijackim uśmiechem na twarzy.- Miło spędzasz czas? - zapytał żonę, objął ją w taliiramieniem i kiwnął na kelnera, wskazując kartę win.Annemieke poprawiła sarong i podciągnęła na karkusznurek od bikini.Jej piersi miały miękką konsystencjęlejącego się, rzadkiego ciasta.Uraczyła go swoim promiennym, anonimowym uśmiechem.- Cóż, odpowiem w twoim stylu: i tak, i nie.- Przecież to twoje wyobrażenie raju.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Lubisz takie miejsca.Eleganckie towarzystwo.- Jeśli wydaje ci się, że bawi mnie fakt wyjazdu naostatnie wspólne wakacje, to grubo się mylisz.To był pomysł chłopców, nie mój.- Jesteś rozgoryczona.A przecież to mnie przypadłow udziale umieranie.Odepchnęła kieliszek z winem.- Dobrze, że mi przypomniałeś!57Spojrzał na własne ciało.Przekonał się, że powolneumieranie to paskudna postać śmierci.- Przepraszam.- Och, nie mów takich rzeczy, Janie.Tylko pogarszasz sprawę.Cóż, skoro właśnie tak myślał.Przełknął wino i ściągnął wzrokiem barmana, pokazując jedną whisky, pochwili zmienił zdanie i zamówił dwie.Nie zaprotestowała.- Musimy porozmawiać - wyjaśnił, gdy barman szykował szklanki.Czekał na odpowiedni moment.Ujmiejej dłonie i powie: cofnijmy się do samego początku,bądzmy znów dwojgiem ludzi bez przeszłości, którą sobie zgotowaliśmy, bądzmy przyjaciółmi.Zróbmy razemcoś głupiego, póki zostało trochę czasu.Tymczasem barman się ociągał, żona błądziła wzrokiem po pozostałych gościach, zaczął więc mówić od razu, bez zwłoki.- Wiesz, dawno nie byłem tak pijany.- Tak, to prawda.- Jestem ci winien przeprosiny.Jak wiesz, nie wybrałem sobie sam własnego losu, nie powinienem jednak daćsię tak całkowicie pokonać.Wzięła oddech i sięgnęła po whisky.- Nie wybrałeś.Ja też nie, ani dzieci.Jednak spadło tona nas i musimy się z tym uporać.- Wstyd mi, Annemieke - w tym momencie wziął ją zaręce - żałuję, że nie byłem lepszym, silniejszym mężczyzną.Od umierania człowiek nie staje się szlachetniejszy.Nic nie zmienia nas na lepsze, nawet życie, którego takpragniemy, nawet sukces.- Obejrzał się na Amerykanów.Jakiś mężczyzna sprawdzał zegarek z czasem wskazywanym przez duży zegar nad barem, jego żona pocierałaczubkiem palca wewnętrzną krawędz oka.Spojrzał poza58nich, zobaczył kołyszące się kielichy kwiatów, kształty zamazujące się i stapiające z sobą nawzajem przed jegozdezorientowanym, nieobecnym wzrokiem.- Usiądziesz? - zapytał.Pokręciła przecząco głową.- Przez ostatnie lata byłem dla ciebie kiepskim towarzyszem.Przepraszam.Nie chciała, żeby przepraszał.Przeprosiny wymagałyby od niej uczynienia tego samego, przecież dlatego ludzie przepraszają, ona zaś czuła się do tego niezdolna.- Nie przejmuj się.Odnosiła jednak wrażenie, że Jan czegoś od niej chce,jak Bill Moloney, że wywiera na nią presję.- Nie przejmuję się [ Pobierz całość w formacie PDF ]