[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były to jednak prawdopodobnie tylko moje pobożne życzenia.Wiedziałem tylko, że jest żonaty.Ale nawet to było podejrzane co, u licha,miała oznaczać ta półseparacja? Czy wciąż mieszkał ze swoją żoną? Czy byłaAmerykanką, czy Japonką? Czy dalej ze sobą sypiali? Czy mieli dzieci? Czy miałwobec Giny poważne zamiary, czy tylko ją zwodził? I czy ja osobiście wolał-bym, gdyby traktował to jako przelotny flirt, czy jako miłość swojego życia? Cobardziej by mnie zraniło? Tato, popatrz!Widok Pata sprawił, że zastygłem w bezruchu.Udało mu się ostrożnie wjechać rowerem na trampolinę i podpierając się terazz obu stron nogami w brudnych tenisówkach, balansował nad położonym dziesięćstóp niżej kostropatym betonowym dnem basenu.Od wielu tygodni nie miał takiejszczęśliwej miny. Zostań tam, gdzie stoisz zawołałem. Nie ruszaj się.Uśmiech spełzłmu z ust, kiedy zobaczył, jak zrywam się z ławki.Powinienem podejść do niegowolniej.Powinienem udać, że nie stało się nic złego.Ponieważ kiedy zobaczyłwyraz mojej twarzy, spróbował wycofać się z trampoliny.Aatwiej było jednakwjechać, niż wyjechać, i nagle czas zwolnił bieg, kiedy ujrzałem, jak jedno zbocznych kółek bluebella ześlizguje się z trampoliny i kręci przez moment w po-103wietrzu, a potem obute w brudne tenisówki małe stopy Pata szukają podparcia,którego nie mogą odnalezć, i mój syn spada głową w dół razem z rowerem dopustego basenu.* * *Leżał pod trampoliną przygnieciony rowerem.Wokół grzywy żółtych włosówrozszerzała się plama krwi.Czekałem, że zacznie krzyczeć tak jak krzyczał przed rokiem, gdy uży-wając naszego łóżka w charakterze batutu, skoczył w bok i rozbił sobie głowę okomodę; tak jak krzyczał rok wcześniej, kiedy przewrócił swój fotelik, próbującsię odwrócić, żeby uśmiechnąć się do Giny i do mnie; tak jak krzyczał wielokrot-nie, kiedy rozbił sobie głowę, upadł na twarz albo zdarł sobie skórę z kolana.Chciałem usłyszeć jego krzyk, ponieważ wówczas wiedziałbym, że to tylkokolejne dziecinne zadrapanie.Ale Pat w ogóle się nie odzywał.Poczułem, jakściska mi się serce.Miał zamknięte oczy.Blada skrzywiona twarz wyglądała, jakby prześladowałgo jakiś koszmar.Wokół jego głowy powiększała się ciemna aureola krwi. Och, Pat jęknąłem, ściągając z niego rower i obejmując znacznie moc-niej, niż powinienem. O Boże.Wyszarpnąłem z marynarki komórkę i lepkimi od jego krwi palcami wystuka-łem numer PIN.Odpowiedziało mi jednak tylko bip-bip-bip rozładowanej baterii.Wziąłem na ręce mojego syna i zacząłem biec.Rozdział 17Nie sposób biec z czteroletnim dzieckiem w ramionach.Czterolatki są już zbytduże, zbyt nieporęczne, by szybko je gdzieś przetransportować.Chciałem zanieść Pata do domu, do samochodu, lecz wybiegając na chwiej-nych nogach z parku, wiedziałem, że nie zdążę.Wpadłem do kafejki, gdzie jedliśmy zielone spaghetti.Pat nadal był nieprzy-tomny i krwawił w moich ramionach.Była pora lunchu i ubrani w garnitury, opy-chający się carbonarą biznesmeni gapili się na nas z otwartymi ustami.W powie-trzu zawisły owinięte makaronem widelce. Wezwijcie pogotowie! Nikt się nie poruszył.W tej samej chwili otworzyły się drzwi kuchni i stanęła w nich Cyd z pełnątacą w jednej ręce i bloczkiem zamówień w drugiej.Przez chwilę stała jak wryta wmiejscu, wzdrygając się na widok bezwładnego ciała Pata, krwi na moich dłoniachi koszuli i ślepej paniki na mojej twarzy.A potem zgrabnie postawiła tacę na najbliższym stoliku i podeszła do nas. To mój syn! Wezwijcie pogotowie! Będzie szybciej, jeśli was zawiozę powiedziała.Białe linie na szpitalnej podłodze prowadziły na oddział urazowy, ale zanimdotarliśmy w jego pobliże, otoczyły nas pielęgniarki i sanitariusze, którzy wzięliode mnie Pata i położyli go na wózku.Wózek przeznaczony był dla osoby dorosłeji Pat wydawał się na nim malutki.Taki malutki.Dopiero teraz stanęły mi w oczach łzy i zamrugałem, żeby je powstrzymać.Nie mogłem na niego patrzeć.Nie mogłem oderwać od niego wzroku.Dziecko wszpitalu.To najgorsza rzecz, jaka może ci się przydarzyć.Toczyli go w głąb budynku, pytając mnie o jego datę urodzenia, dane medycz-ne oraz przyczynę urazu.Zatłoczone gwarne korytarze skąpane były w niezdro-wym żółtym świetle jarzeniówek.Próbowałem opowiedzieć im o rowerze na trampolinie i o pustym basenie, alenie wiem, czy udało im się wyłuskać z tego jakiś sens.Mnie samemu wydawałosię to kompletnie bezsensowne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Były to jednak prawdopodobnie tylko moje pobożne życzenia.Wiedziałem tylko, że jest żonaty.Ale nawet to było podejrzane co, u licha,miała oznaczać ta półseparacja? Czy wciąż mieszkał ze swoją żoną? Czy byłaAmerykanką, czy Japonką? Czy dalej ze sobą sypiali? Czy mieli dzieci? Czy miałwobec Giny poważne zamiary, czy tylko ją zwodził? I czy ja osobiście wolał-bym, gdyby traktował to jako przelotny flirt, czy jako miłość swojego życia? Cobardziej by mnie zraniło? Tato, popatrz!Widok Pata sprawił, że zastygłem w bezruchu.Udało mu się ostrożnie wjechać rowerem na trampolinę i podpierając się terazz obu stron nogami w brudnych tenisówkach, balansował nad położonym dziesięćstóp niżej kostropatym betonowym dnem basenu.Od wielu tygodni nie miał takiejszczęśliwej miny. Zostań tam, gdzie stoisz zawołałem. Nie ruszaj się.Uśmiech spełzłmu z ust, kiedy zobaczył, jak zrywam się z ławki.Powinienem podejść do niegowolniej.Powinienem udać, że nie stało się nic złego.Ponieważ kiedy zobaczyłwyraz mojej twarzy, spróbował wycofać się z trampoliny.Aatwiej było jednakwjechać, niż wyjechać, i nagle czas zwolnił bieg, kiedy ujrzałem, jak jedno zbocznych kółek bluebella ześlizguje się z trampoliny i kręci przez moment w po-103wietrzu, a potem obute w brudne tenisówki małe stopy Pata szukają podparcia,którego nie mogą odnalezć, i mój syn spada głową w dół razem z rowerem dopustego basenu.* * *Leżał pod trampoliną przygnieciony rowerem.Wokół grzywy żółtych włosówrozszerzała się plama krwi.Czekałem, że zacznie krzyczeć tak jak krzyczał przed rokiem, gdy uży-wając naszego łóżka w charakterze batutu, skoczył w bok i rozbił sobie głowę okomodę; tak jak krzyczał rok wcześniej, kiedy przewrócił swój fotelik, próbującsię odwrócić, żeby uśmiechnąć się do Giny i do mnie; tak jak krzyczał wielokrot-nie, kiedy rozbił sobie głowę, upadł na twarz albo zdarł sobie skórę z kolana.Chciałem usłyszeć jego krzyk, ponieważ wówczas wiedziałbym, że to tylkokolejne dziecinne zadrapanie.Ale Pat w ogóle się nie odzywał.Poczułem, jakściska mi się serce.Miał zamknięte oczy.Blada skrzywiona twarz wyglądała, jakby prześladowałgo jakiś koszmar.Wokół jego głowy powiększała się ciemna aureola krwi. Och, Pat jęknąłem, ściągając z niego rower i obejmując znacznie moc-niej, niż powinienem. O Boże.Wyszarpnąłem z marynarki komórkę i lepkimi od jego krwi palcami wystuka-łem numer PIN.Odpowiedziało mi jednak tylko bip-bip-bip rozładowanej baterii.Wziąłem na ręce mojego syna i zacząłem biec.Rozdział 17Nie sposób biec z czteroletnim dzieckiem w ramionach.Czterolatki są już zbytduże, zbyt nieporęczne, by szybko je gdzieś przetransportować.Chciałem zanieść Pata do domu, do samochodu, lecz wybiegając na chwiej-nych nogach z parku, wiedziałem, że nie zdążę.Wpadłem do kafejki, gdzie jedliśmy zielone spaghetti.Pat nadal był nieprzy-tomny i krwawił w moich ramionach.Była pora lunchu i ubrani w garnitury, opy-chający się carbonarą biznesmeni gapili się na nas z otwartymi ustami.W powie-trzu zawisły owinięte makaronem widelce. Wezwijcie pogotowie! Nikt się nie poruszył.W tej samej chwili otworzyły się drzwi kuchni i stanęła w nich Cyd z pełnątacą w jednej ręce i bloczkiem zamówień w drugiej.Przez chwilę stała jak wryta wmiejscu, wzdrygając się na widok bezwładnego ciała Pata, krwi na moich dłoniachi koszuli i ślepej paniki na mojej twarzy.A potem zgrabnie postawiła tacę na najbliższym stoliku i podeszła do nas. To mój syn! Wezwijcie pogotowie! Będzie szybciej, jeśli was zawiozę powiedziała.Białe linie na szpitalnej podłodze prowadziły na oddział urazowy, ale zanimdotarliśmy w jego pobliże, otoczyły nas pielęgniarki i sanitariusze, którzy wzięliode mnie Pata i położyli go na wózku.Wózek przeznaczony był dla osoby dorosłeji Pat wydawał się na nim malutki.Taki malutki.Dopiero teraz stanęły mi w oczach łzy i zamrugałem, żeby je powstrzymać.Nie mogłem na niego patrzeć.Nie mogłem oderwać od niego wzroku.Dziecko wszpitalu.To najgorsza rzecz, jaka może ci się przydarzyć.Toczyli go w głąb budynku, pytając mnie o jego datę urodzenia, dane medycz-ne oraz przyczynę urazu.Zatłoczone gwarne korytarze skąpane były w niezdro-wym żółtym świetle jarzeniówek.Próbowałem opowiedzieć im o rowerze na trampolinie i o pustym basenie, alenie wiem, czy udało im się wyłuskać z tego jakiś sens.Mnie samemu wydawałosię to kompletnie bezsensowne [ Pobierz całość w formacie PDF ]