[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew tryska na wąsy mężczyzny ijego białą koszulę.Phreedom przerzuca paralizator z lewej ręki do prawej, wykonujeobrót w stylu Bruce a Lee i trafia osiłka w policzek.Staje na rozstawionych nogach, zbronią wyciągniętą poziomo przed siebie, wycelowaną w boks, gdzie siedzą kolesiefaceta, który zatacza się w ich stronę i wali do nóg głównego pachołka bogacza.Szesnaście, siedemnaście, osiemnaście.Bogacz patrzy na kieliszek toczący się poobrusie, na czerwone wino ściekające ze stołu na jego spodnie.Dwadzieścia jeden,dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy.Rozlega się szuranie krzeseł, zbiry ustawiają sięprzed szefem, osłaniając go przed strzałem, sięgają po broń.Phreedom uśmiecha się,wzrusza ramionami, opuszcza paralizator, drugą rękę unosi do góry, dłonią zwróconądo przodu.Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem.Odwraca siępowoli, spokojnie przewiesza broń przez ramię, bierze z lady dwa piwa.Zwykle się zDonem zakładają, w który kufel trafi strzał.Trzydzieści dwa.Naczynie w jej lewej ręce eksploduje.Phreedom się uśmiecha.Trzydzieści trzy.Nie zadaje sobie nawet trudu spojrzenia na Dona, który kosi przeciwników ze swojego miejsca, tylko prosi barmana o następne piwo, czeka na niecierpliwie, a potem zanosi do stolika.- Czterdzieści dwie sekundy - oznajmia Don.- Mój najlepszy czas.Wsuwa się na ławę, opiera paralizator o stolik.Wyjmuje z kieszeni paczkępapierosów, ale kiedy sięga po zapalniczkę, Don chwyta ją za nadgarstek.- Nigdy o nim nie mówisz.O żadnym z nich.Phreedom uwalnia rękę i zapalapapierosa.- Nie mogę, do cholery, zmienić tego, co się stało.Niczego.- Zaciąga się.- Achciałabym. 4KOSY KRONOSAPeterhead, 1920Pańska prośba została przyjęta do wiadomości.odpowiedz otrzyma pan wkrótce.od razu po ustaleniu wszystkich faktów.ku naszemu zadowoleniu.i jeszcze więcejgówna w tym stylu, jednak Seamus jest zbyt słaby, żeby czytać list teraz, gdy leży nałóżku bez koca, nagi i zziębnięty, ale za nic nie włoży cholernych ciuchów skazańca,jest wykończony, owszem, nie od pracy w kamieniołomie, bo tego, kurwa, też niebędzie robił, tylko od niekończącej się pieprzonej szamotaniny.Gardło ma obolałe odprzymusowego karmienia przez rurkę, całe ciało czarne i sine od poprzednich walk;siniaki po dzisiejszej dopiero się zrobią.Wypuszcza z palców list z biura ministraspraw wewnętrznych.Skurwiele.Trzy miesiące karnej służby, jak to nazywają wswoim wymyślnym języku.Nazywajcie, jak chcecie, harówkę pod lufami karabinówLee Enfield.Minęły już dwa miesiące.Jest dwudziesty piąty pazdziernika.Tak więc leży i patrzy przez kraty na czyste niebo, na ścieżki ptaków,zastanawiając się, czy będzie martwy, czy wolny, zanim uznają, że nie jest, kurwa,żadnym zwykłym skazańcem, tylko więzniem politycznym.Na zewnątrzrozbrzmiewają kroki.W górze krąży kruk.- Muszę powiedzieć, że jest mi smutno, kiedy widzę ciebie w tym stanie.W nogachłóżka stoi jeden z chłopaków, starszy szeregowy Donald O Sheen MacChuill (matkairlandzka katoliczka, ojciec szkocki protestant, pamięta Seamus - Dublińczycy to wwiększości mieszańcy, a MacChuill był chyba największym z nich wszystkich; mówiłpo gaelicku, znał The Sash na pamięć i nie widział w tym żadnej sprzeczności).MacChuill jest w pełnym rynsztunku, z plecakiem, hełmem i karabinemprzewieszonym przez ramię, z idiotycznym, szerokim uśmiechem na twarzy i wielkądziurą w miejscu prawego oka, ziejącą, czarno-czerwoną, z szarą mazią w środku wymieszaną z białymi odłamkami kości.Seamus nie jest przerażony, bo wie, że totylko sen na jawie i jeśli nawet elektrowstrząsy w Inchgillan nic nie dały, przynajmniejczegoś dowiedział się od lekarza z tej jego gadki o pracy w Craiglockhart, stawianiuczoła własnym demonom i całym tym gównie.Właściwie nie był taki zły ten doktorReynard.Taka rana, powiedział, straszliwa rana.ten MacChuill musiał zginąćnatychmiast.Niemożliwe, żeby cierpiał.Niech pan postara się o tym pamiętać.Onnie cierpiał.Takiej rady mu udzielił, kiedy Seamus przestał wrzeszczeć po pierwszychodwiedzinach MacChuilla.- Cholera - mruczy teraz.Siada prosto, potrząsa głową.Jest osłabiony od strajku głodowego i wszystko przez to,bo od jakiegoś czasu nie miał ataków, a czym innym może być ta zjawa, jak niejednym z cholernych snów na jawie, które tak go prześladowały? Jezu, ma tylkonadzieję, że nie zacznie się od nowa cały ten wariacki bełkot, przez który go zwolnili.Jak to nazwał Reynard? Glosolalia? Glosodolalia, chyba tak.- Chryste! Co znowu?- No nie, tak się rozmawia ze starym kumplem, sir? - mówi MacChuill.- Och,proszę mi wybaczyć śmiałość, ale przeszedłem długą drogę, żeby się z panemzobaczyć, leciałem na ptaku o szybkich skrzydłach, kierując nim jedynie własną wolą.Pokazuje na kruka, który chodzi po parapecie i łypie na niego; odbijający się wciemnym oku złoty blask słońca wygląda jak ogień.Seamus drży, ale nie z zimna, choćjest całkiem goły.Zapaliłby papierosa, lecz tu nie ma takich rzeczy, nawet pozaizolatką.Zastanawia się, czy szlugi od ducha też dają ten miły szumek w głowie, bomógłby poprosić Mac-Chuilla.On zawsze miał jakieś na zbyciu, o tak.Kopcił jakcholerny komin.A czy oni wszyscy tak nie palili?- Pewnie przyszedłeś pooglądać moje cierpienie? - mówi Seamus.- Wpadłeś zobaczyć,jak mi leci, i złożyć wyrazy współczucia? To niezła podróż, chłopcze, przejść przezrzekę, która zabrała twoją duszę, pokonać całą drogę z cholernej dziury w ziemiprzysypanej kamieniami i gliną, z samej pieprzonej żelaznej matki ziemi.Niechętnieci to mówię, chłopcze, ale jesteś zupełnie, kurwa, martwy i pogrzebany.Czuje zawrót głowy i żałuje, że nie może, cholera, przeżyć życia w spokoju, widząctylko to, co istnieje tu i teraz.- Przywiodła mnie tutaj solidarność, sierżancie.Nawet jeśli jesteśmy towarzyszami broni, nie ma nikogo, kto szanowałby pana bardziej niż ja.Tylko niechpan nie wyjeżdża z żadną gadką.Dobrze pan wie, że mówię prawdę.Pochlebstwanigdy nie były moją mocną stroną.Obchodzi łóżko i siada na brzegu materaca.Seamus omal nie wybucha śmiechemz powodu absurdalności tej sceny.Prawie płacze.- No dobra.Wygląda na to, że przydałaby się panu pomoc - stwierdza duch.-Niech nikt nie waży się powiedzieć, że ma pan wierniejszego przyjaciela niż staryMacChuill.Wizyty, wizje, głosyJezu, tylko na mnie spójrz, myśli Seamus, na obraz nędzy i rozpaczy.- A ze mnie to dopiero był, kurwa, przyjaciel, chłopcze - mówi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •