[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oj, mama, mama.- Nie śmiej się.Nie tacy się łamali.- Skąd wiesz? Od pana Dulemby?- Owszem, od pana Dulemby.Naprawdę zgłębił temat.- No to przynajmniej jedno zmartwienie masz z głowy.- Chwała Bogu.Poznam tę dziewczynę?- Nie wiem.Na razie chyba na to za wcześnie.- Starsza od ciebie?- Trochę.- O ile?- Cztery lata.- Och, to nie tak wiele.Przy takiej różnicy zdarzają się nawet całkiem udanemałżeństwa.- Mama! - Tak tylko mówię, że to żaden problem.I wiesz co? Może nawet lepiej, że z Ewą doniczego nie doszło.- Dlaczego?- Ach, bo pani Aschenbrenner ma o sobie zbyt wysokie mniemanie.Chyba nie widzidla Ewy nikogo poniżej księcia Monaco.Ironia tego stwierdzenia była dla Kuby czytelna zupełnie wyraznie.Dobrze wiedział,że matka namiętnie czytywała plotkarskie magazyny i śledziła kolejne erotyczne skandale wrodzinie Grimaldich.- Biedna Ewa - powiedział.- %7łebyś wiedział.Wyobraz sobie, że ta Aschenbrenner zadzwoniła do mnie zawanturą.- %7łartujesz.O co?- Podobno obiecałeś jej, że będziesz Ewę osłaniał przed innymi chłopakami, atymczasem sam się do niej dobierałeś i w dodatku wywołałeś skandal.- I co jej odpowiedziałaś?- %7łe do tanga trzeba dwojga.- Brawo, mama.Co ci się stało?- Niech nie będzie taka ważna.- Nareszcie.- Lepiej pózno niż wcale, co?Było już po północy, kiedy oboje kładli się spać.Od lat nie zdarzyło im się rozmawiaćdo tak póznej pory.Obudził się pózno i dopiero koło południa wybrał się odwiedzić Roberta w warsztaciejego dziadka.Zdumiały go zmiany, jakie nastąpiły w posiadłości najstarszego z Rajzerów.Odulicy powstała nowa stacja obsługi, obok trwała budowa czegoś, co wyglądało jak przyszłysalon sprzedaży.Stary warsztat, całkiem teraz zasłonięty, w porównaniu z otoczeniemprzypominał raczej komórkę na rupiecie.Przed warsztatem, na starych oponach, siedzieliRobert i Dżemojad, popijając colę z puszek.- Proszę! I odnalazł się zaginiony - zawołał Robert.Obecność grubego trochę Kubęzdziwiła, ale nic nie dał po sobie poznać.- A już mówili, że cię %7łmijka wzięła na hol - powiedział Dżemojad.- %7łmijka? Mnie? Chyba prędzej ciebie.- To samo im powiedziałem - przytaknął Robert.- %7łe Kuba Mazurek to kawał gościa iz taką szmatą by się nie zadawał. - Komu powiedziałeś?- Psom, oczywiście.- Ciebie też o to pytali?- Pytali, kogo mogli.Szukają tej głupiej %7łmijki, jakby to była córka prezydenta.- Ich kłopot.- Też tak mówię.To gdzie się właściwie podziewałeś?- Jezdziłem trochę stopem po różnych przyjemnych miejscach.A wy? Siedzicie wKrakowie?- My nie mamy czasu na wakacje.Robimy kasę.Biznes wymaga poświęceń, stary.- Biznes? Twój własny?- Jeszcze nikt o tym nie wie.Oprócz paru kumpli.- Chodziły słuchy, że masz przejąć interes po dziadku.- To dziadkowi tak się wydaje.Ojciec znowu chciałby mnie wysłać na Harvard czy doinnej pieprzonej katowni i zrobić ze mnie bankiera.Każdy chce mi układać karierę.A ja ichwszystkich pieprzę.Nie mam zamiaru słuchać żadnych ojców chrzestnych.Jeszcze gdybydziadek był inny, to może.Ale on się ma za capo di tutti capi, a naprawdę na te czasy jestcieniutki.- To, co tu widać, świadczyłoby o czym innym.- Kuba zatoczył ręką dookoła.- Zachłysnął się powodzeniem.Nie rozumie, że koniunktura nie będzie trwaławiecznie.Pierwszy kryzys go utopi.Już przeinwestował.Mógłby się uratować, gdyby sięmnie słuchał, ale na to jest za głupi.Muszę więc uratować choć tyle, co dla siebie.- Ty sam?- A co myślisz? Właśnie piszemy z Irkiem program do analizy i prognozowania rynkuw najbliższych latach.A przy okazji robimy dziadkowi porządek w systemie.Na szczęściezgred pojechał do sanatorium i nie pcha nosa, gdzie nie trzeba.A ci ludzie, których zostawił,to ćwoki.- A rodzice?- Na Seszelach.- Gdzie?- Nie słyszałeś, że w tym roku jezdzi się na Seszele?- Ty nie chciałeś?- Ja pieprzę Seszele.Co ja bym tam robił? Gródek nad Dunajcem, to są Seszele! Wdzień biznes, w nocy szaleństwa.Takie życie lubię.%7łeby tylko przetrwać ten rok do matury.- Nie myślisz o studiach? - zdziwił się Kuba. - Jasne, jakiś dyplomik trzeba będzie zrobić.Ale żadne Harvardy.Przez te lata, którebym tam zmarnował, zrobię tutaj taką kasę, że kupię sobie dziesięciu gości po Harvardzie iwezmę ich na kierowców.- Jesteś bardzo pewny siebie.- Masz przed sobą profesjonalistę, który wie, co mówi.- Spojrzał na zegarek.-Właśnie jest do załatwienia jeden mały biznes.Jedz ze mną.Czegoś się nauczysz.Kuba miał jeszcze do spotkania z Justyną Barską kilka godzin, więc chętnie skorzystałz propozycji przyjaciela.Sam był ciekawy jego biznesów.Pojechali starą skodą favorit, którejw żaden sposób nie dałoby się nazwać maszyną szpanerską, do czego Robert przywiązywałzwykle duże znaczenie.- To wóz służbowy - wyjaśnił niepytany.- %7łeby nie rzucać się w oczy.Zajechali na parking przed Hitem.Sprzed wejścia do supermarketu zabrali jakiegośprzechadzającego się nerwowo człowieka o wyglądzie wykąpanego i przebranego lumpa.Niebył stary, ale z jego twarzy biła wieloletnia choroba alkoholowa.W samochodzie natychmiastrozszedł się odurzający zapach brutala.Potem zaparkowali między innymi samochodami.Robert sprawdził godzinę.- Jeśli nie zrezygnował, to powinien zaraz być.- A jak nie przyjedzie? - zaniepokoił się pasażer.- Nie bój się, na flaszkę i tak dostaniesz.- To może byś dał małą zaliczkę? Tylko na jedno piwo.- Powiedziałem: po robocie - powiedział Robert ostro.- W porządku, ty jesteś szefem.Kuba spojrzał na przyjaciela z podziwem pomieszanym z lekką zazdrością.Zachowanie Roberta mogło imponować.Ustawiał nieznajomego jak chciał, choć ten musiałmieć już koło trzydziestki.- No, jest - powiedział Robert.Na plac wjechał srebrny polonez caro i stanął poza miejscami parkingowymi, wsamym rogu, koło transformatora.Robert ruszył spokojnie, objechał plac i dopiero potemzatrzymał się obok poloneza.Wysiedli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •