[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gubernator pokiwał głową, jakby codziennie prowadził taką rozmowę.Jego uwagę rozproszyło coś, coszturchało go między nogami - był to żebrzący o jedzenie labrador.Dick Artemus przyjaznym gestempodał mu kawałek chleba zbożowego.- Pogadajmy o ostatnich wydarzeniach - powiedział.- Przede wszystkim chcę panu podziękować,gubernatorze, że znalazł pan tego niezrównoważonego młodego człowieka.- Niestety, ktoś inny znalazł go pierwszy.- Tak, wiem.Porucznik Tile poinformował mnie natychmiast, gdy się o tym dowiedział.Opowiedział mirównież o tym, jak ryzykował pan życiem, żeby uratować tego dzieciaka.- Umowa to umowa.- Skink odłożył widelec, który brzęknął ostro. Ja dotrzymałem swojej części.- Tak.Nie ulega żadnej wątpliwości.- Gubernator poprawił się z zakłopotaniem w krześle, a potem udał,że przyczyną był pies, szturchający go nosem pod stołem.Lisa June Peterson i Jim Tile znali jednakprawdę.- Powiedział pan, że ma zamiar załatwić chłopakowi jakieś konsultacje psychologiczne.- Zgadza się.- Gdzie?- No.no cóż, gdzie tylko będzie chciał -jąkał się gubernator.- A przy okazji, jak on się czuje? Jakciężko został ranny?- Wyjdzie z tego.Jest twardy - odparł Skink.- Po co są ci wszyscy gliniarze przed jego pokojem wszpitalu?- Dla jego bezpieczeństwa - odparł rzeczowo gubernator.- W końcu ktoś usiłował go zabić, pamiętapan?- A więc nie jest aresztowany? - Nic mi o tym nie wiadomo.Pan Stoat nie zamierza wnosić oskarżenia.Mówi, że rozgłos spowodowanyprocesem byłby niepożądany, a ja w pełni się z nim zgadzam.- Dobra - rzekł Skink, opierając się łokciami o blat stołu.- A teraz co z moim bratem?- Tak? - Gubernator rzucił spojrzenie na Lisę June Peterson.- Doyle - podpowiedziała.- Ach tak.Doyle Tyree! - zawołał z ulgą Dick Artemus.- Latarnik.Z całą pewnością może zostać tam takdługo, jak zechce.Przesmyk Hillsborough, prawda?- Zatoka Peregrine - Skink ponownie zwrócił się do Lisy June Peterson.- Czy pozwolicie, pani i Jim, żeporozmawiamy z gubernatorem w cztery oczy?Lisa June próbowała protestować, a Jim Tile westchnął ciężko, ale Dick Artemus załatwił sprawę.- Oczywiście, że pozwolą.Liso June, może wzięłabyś tego pieska na zewnątrz i pokazała mu naszewspaniałe sosny.Dick Artemus miał za pół godziny wygłosić przemówienie i nie miał ochoty, by ktoś zobaczył go z psimpyskiem przy kroczu.Gdy znalezli się sami, były gubernator zwrócił się do obecnego:- A co z wyspą?- Kiedy zrobią, co zaplanowali, będzie tam naprawdę ładnie.- Teraz jest naprawdę ładnie - odparł Skink.- Był pan tam kiedyś?Dick Artemus odparł, że nie.- Proszę posłuchać - powiedział.- Sam pan pamięta, jak wszystko działa.- Tropiąc ostatnie kroplewódki, opróżnił szklankę, pozostawiając w niej tylko kostki lodu.- Ten facet podpisał kilka dużychczeków na moją kampanię.W zamian oczekuje pewnych względów.Ulg, jeżeli pan woli.A muszęprzyznać, że zrobił wszystko tak, jak nakazują przepisy.Podział na strefy, zezwolenia, inwentaryzacjaprzyrody - wszystko jest całkowicie koszerne.Tak mówią moi ludzie.- Powinien pan przynajmniej zobaczyć to miejsce, zanim pozwolił im je pan zniszczyć.- Gubernatorze, w pełni rozumiem, co pan czuje.- Akurat.Gówno pan rozumie.- Co pan robi? Hej, proszę mnie puścić!Sen ze spychaczami wciąż powracał, chrapliwy chór silników odganiał Twilly'ego Spree coraz dalej idalej od brzegu.Kończył się w ten sposób: mewy zaczęły spadać z nieba, stało się właśnie tak, jakobawiał się tego Twilly.Zanim uderzyły w wodę, były już sztywne i spadały jak kamienie, wzbijającfontanny wokół jego głowy.Nurkował, by uciec przed nimi, ale za każdym razem, gdy się wynurzał,trafiał go w głowę przyprawiający o mdłości cios.Twilly tracił siły, nie mógł już płynąć i wkrótce zdałsobie sprawę, że tonie w lodowatym wirze z kobaltu i piany.Miał wrażenie, jakby ściągały go w dół jakieśszpony, jakby śmierć szarpała go pazurami za gołe nogi.A potem coś potężnego chwyciło go ipoderwało do góry, wydobywając z wirującego chłodu poza zasięg pazurów.Czarny pies! Zupełnie jak w cholernym filmie Disneya dzielny pies płynie na ratunek i wyciąga go napowierzchnię, na powietrze.Ale to nie pies go podnosił.To była Desie, która jedną ręką podtrzymywała mu głowę, a drugąpoprawiała poduszkę.Pierwszą rzeczą, jaką Twilly zobaczył po otwarciu oczu, był blady rowek u nasadyjej szyi.Pochylił się, by go pocałować, i ten ruch (sądząc po bólu) rozerwał mu pierś.Desie uśmiechała się.- Ktoś tu się lepiej czuje.- powiedziała.- O wiele - jęknął Twilly.- Nie próbuj mówić - powiedziała - ani całować.Cmoknęła go w czoło, co nie było dobrym znakiem.Zawsze, gdy całowały go w czoło, chwilę pózniejmówiły mu do widzenia.- Przepraszam za wszystko - powiedział jej.- Dlaczego? Byłam tam, ponieważ chciałam.- Wyjeżdżasz?Skinęła głową.- Do Atlanty.Spędzę trochę czasu u staruszków.- Kocham cię - oświadczył niewyraznie, choć była to święta prawda.Podobnie jak prawdą było, że jakzawsze zakochałby się w następnej kobiecie, która by się z nim przespała.- Wiem o tym - powiedziała Desie Stoat.- Wyglądasz niewiarygodnie.- To Demerol, kochanie.Wyglądam jak upiór.A teraz trochę odpocznij.- A co z tym człowiekiem.- Och! - Desie uszczypnęła go przez koc w kostkę.- Nigdy się nie do myślisz kto to taki!Gdy mu wyjaśniła, Twilly zareagował tak, jakby wstrzyknięto mu czystą adrenalinę.Jego głowa poderwała się z poduszki:- Znam to nazwisko - wykrztusił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •