[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jegomyśli są moimi myślami; rani mnie cios weń wymierzony, on zaś krwawi, gdy ja zostanęzraniony.Ale dość ju\ rzekłem.Wnet twój duch gadać będzie z duchami Mrocznej Ziemi i oneci powiedzą o dawnych bogach, które nie sczezły, a jeno śpią w otchłaniach i budzą się czasem.- Rad bym zobaczyć, jak te\ wyglądasz - mruknął Conan, dobywając topora - ty, coostawiasz ślad ptaka, płoniesz ogniem i gadasz ludzkim głosem.- Ujrzysz - odrzekł głos z płomienia - dowiesz się i wiedzę ową zabierzesz ze sobą doMrocznej Ziemi.Płomienie buchnęły i opadły, jęły gasnąć, niknąć.Poczęło się rysować mgliste oblicze.Zrazu pomyślał Conan, \e to sam Zogar Sag stoi przed nim, spowity w zielony ogień, aleoblicze owo wy\ej się znajdowało ni\ jego własne i miało w sobie coś demonicznego.Conandostrzegł rozmaite osobliwości Zogarowej twarzy - skośne oczy, ostro zakończone uszy, wilczowąskie wargi; te cechy potęgowały się w obliczu zjawy, co się teraz przed nim chwiała.Oczyjej czerwone były jak węgle w \ywym ogniu.Dostrzegał coraz więcej: wąski tors, pokryty wę\owymi łuskami, a przecie mającyzarys ludzki, z którego wyrastały powy\ej pasa człowiecze ramiona, poni\ej zaś szczudłowatenogi kończyły się płaskimi, trzypalcymi łapami, jakie mógłby mieć wielki ptak.Wzdłu\ owychmonstrualnych członków przebiegały dr\ące, błękitne ogniki.I oto nagle zawisła nad nim bestia, choć nie dostrzegł ruchu w swoją stronę.Długieramię, uzbrojone - zauwa\ył to dopiero teraz - w zakrzywione, sierpowate szpony, uniosło siędo góry i jęło spadać na jego kark.Z dzikim okrzykiem złamał zaklęcie i skoczył w bok,ciskając jednocześnie toporem.Demon uniknął ciosu niewiarygodnie szybkim ruchem wąskiejgłowy i znów weń uderzył wśród syku buchających płomieni.Ale gdy ubijał inne ofiary, strach walczył po jego stronie, zaś Conan się nie lękał.Wiedział, \e ka\da istota, odziana w rzetelne ciało, usieczona być mo\e materialnym orę\em,jakkolwiek odra\ająca byłaby jej postać.Zamach jednego ze szponiastych ramion strącił mu hełm z głowy.Odrobinę ni\ej,a strąciłby głowę z karku.Zalała go okrutna uciecha, gdy potę\nie pchnięty miecz pogrą\ył sięw pachwinie potwora.Uskoczył przed uderzeniem, wyrywając jednocześnie orę\.Szponyprzeorały mu pierś, rozrywając ogniwa kolczugi niby szmatę.Ale kolejny atak Cymmeryjczykabył jak skok wygłodniałego wilka.Znalazł się między tłukącymi ramionami i potę\nie wraził miecz w brzuch potwora; poczuł, jak obłapiają go długie członki i drą na plecach kolczugę,szukając drogi do \ywotnych organów, spowił go i oszołomił zimny jak lód błękitny płomień.A potem wyrwał się Conan wściekle ze słabnących ramion, zaś jego miecz przeciął powietrzew straszliwym zamachu.Zachwiał się demon i padł na bok; jego głowa trzymała się tylko na wąskim paśmieskóry.Ognie, co spowijały bestię, buchnęły gwałtownie w górę, czerwone teraz jak tryskającakrew.Skryły całkowicie postać demona.Zapach płonącego ciała wypełnił nozdrza Conana,który strząsnąwszy z oczu krew i pot odwrócił się na pięcie i chwiejnym biegiem podą\ył przezpuszczę.Krew ciekła po jego członkach.Gdzieś, wiele mil na południe, ujrzał słabą łunę, comogła znaczyć płonącą chatę.Za nim, w stronie drogi, narastało dalekie wycie.Przyspieszyłbiegu. 8.KONIEC CONAJOHARYWalki wrzały nad Rzeką Piorunową; srogie boje pod murami Velitrium; topór i \agiewtrudziły się na brzegu i niejedna osadnicza chata legła w popiołach, nim wycofała się malowanahorda.Osobliwa cisza nastąpiła po tej burzy; ludzie gromadzili się i mówili ściszonymigłosami, a mę\owie w zakrwawionych banda\ach milcząc pili swe piwo w tawernach nabrzegu rzeki.W jednej z nich do Conana Cymmeryjczyka, ponuro popijającego z wielkiej szklenicy,podszedł wychudły tropiciel z banda\em wokół głowy i ręką na temblaku.Z załogi FortuTuscelan on jeden prze\ył.- Byłeś z \ołnierzami w ruinach fortu?Conan przytaknął.- A ja nie mogłem - mruknął tropiciel.- Nie było walki?- Piktowie przewalili się na powrót przez Czarną Rzekę.Coś im ducha złamało, lecztylko diabeł, który ich stworzył, mógłby rzec co.- Gadają, \e nie było ciał wartych grzebania?Conan kiwnął głową.- Popioły.Piktowie zwalili trupy w forcie i podpalili, nim wycofali się za rzekę.Swoichpo równi z ludzmi Valannusa.- Valannus poległ śród ostatnich, w walce wręcz, kiedy przedarli się przez szańce.Chcieli go \ywym pojmać, ale ich zmusił, by go ubili.Wzięli nas dziesięciu do niewoli,kiedyśmy zbyt ju\ słabi byli, \eby dalej walczyć.Dziewięciu zar\nęli z miejsca.I wtedy zdechłZogar Sag, a mnie się okazja trafiła, by się wyrwać i zemknąć.- Zogar Sag nie \yje? - wykrzyknął Conan.- A tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •