[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt jej nic nie powiedziałwprost, a właściwie nigdy nie zwracała uwagi na życie zwierząt dokoła,była do nich tak przyzwyczajona.Wydawały się tylko czasem nieznośnei niewytłumaczenie grubiańskie w swoich obyczajach, ale poza tymnajzupełniej normalne i nie bardzo  interesujące.Jej brat mówił tak, jakbydawno o wszystkim wiedział.Może widział dawniej.Nie wspominałjej nigdy ani słowem, ale teraz przynajmniej wiedziała część tego coon.Rozumiała cząstkę ukrytych, bezkształtnych intuicji w swoimciele i umyśle, które się rozjaśniały, kształtowały tak stopniowo i takrównomiernie, że Miranda nie zdawała sobie sprawy, że uczy się tego, oczym musi wiedzieć.Paul powiedział ostrożnie, jakby mówił o czymś, cobyło zakazane: Miały się już lada chwila urodzić. Zniżył głos przy ostatnim słowie. Wiem  odparła Miranda  jak kocięta.Wiem, jak dzieci. Podniosłasię, stała trzymając dubeltówkę pod pachą i poruszona w jakiś spokojny istraszny sposób, patrzała w dół na krwawą kupkę,  Nie chcę tej skórki powiedziała. Nie chcę jej.Paul włożył małe z powrotem do ciała matki, owinął ją skórą, zaniósłw krzaki bylicy i tam ukrył.Wrócił natychmiast i przemówił do Mirandyze skwapliwą serdecznością, poufnym tonem, co już samo w sobie byłoniezwykłe, jak gdyby dopuszczał ją na równych prawach do jakiegośważnego sekretu. Teraz posłuchaj.Słuchaj uważnie i dobrze zapamiętaj.%7łebyś minigdy nikomu nie mówiła, że to widziałaś.Nikomu na świecie.Nie mówojcu, bo będę miał nieprzyjemności.Powie zaraz, że cię wciągam wrzeczy, których nie powinnaś robić.Zawsze to mówi.Więc teraz pamiętaji żebyś mi czegoś kiedyś nie wypaplała, jak to ty potrafisz& Pamiętaj,sekret.Ani słowa nikomu. Miranda nigdy nie powiedziała, nawet nie miała ochoty powiedzieć.Przez kilka dni myślała o tej niemiłej sprawie z uczuciem zmieszania iprzykrości.Potem jej wspomnienie zapadło się cicho w pamięci i przezblisko dwadzieścia lat leżało pogrzebane pod tysiącem nagromadzonychwrażeń.Któregoś dnia szła stąpając ostrożnie między kałużami irozdeptanymi odpadkami uliczki targowej w obcym mieście obcegokraju, gdy nagle bez ostrzeżenia, wyrazny i jasny w swych autentycznychbarwach, jak gdyby patrzała na ujęte w ramy zdarzenie, nie zmienioneod chwili, w której się rozegrało, ów dawny epizod powstał ze swegogrobowca i ukazał się oczom jej wyobrazni.Ogarnęło ją tak bezpodstawneprzerażenie, że zatrzymała się nagle, nieruchomo zapatrzona; wizjawywołana w pamięci przyćmiła widok tuż przed jej oczami.Hinduskisprzedawca podsunął jej tacę barwionych cukierków w kształcieprzeróżnych zwierzątek: ptaki, kurczęta, króliczki, jagnięta, prosiaki.Były wesoło pomalowane i pachniały może wanilią& Dzień był upalnyi zapach na targu, zawalonym stosami surowego mięsa i więdnącychkwiatów, przypominał słodycz przemieszaną ze zgnilizną, ową woń, którąwciągała w nozdrza tamtego dnia na pustym cmentarzu rodzinnej farmy;dnia, który dotąd pamiętała bardzo mgliście i tylko dlatego, że znalezliwtedy z bratem skarby w pustych grobach.Ta myśl przyćmiła natychmiaststraszny obraz i Miranda zobaczyła wyraznie brata, którego twarz zdziecinnych lat zatarła jej się w pamięci; stał w jaskrawym słońcu, miałznów dwanaście lat, i uśmiechając się oczami spokojnie, z zadowoleniem,obracał i obracał w palcach maleńkiego srebrnego gołąbka. WYJAZDByłam w tym czasie za młoda na niektóre z moich zmartwień i niewiedziałam jeszcze, jak się wobec nich zachować.Nie jest już ważne,jakiego rodzaju  były te zmartwienia ani jak się skończyły.Zdawało misię wtedy, że jedyne wyjście, to uciec od nich, chociaż cała tradycja, wktórej wyrosłam, cała przeszłość i wychowanie nauczyły mnie w sposóbbezsporny, że tylko tchórze uciekają przed czymkolwiek.Co za nonsens!Powinny mnie były nauczyć różnicy między odwagą a brawurą, żebymsama nie musiała jej odkrywać.Przekonałam się w końcu, że gdybymw dalszym ciągu posiadała rozum, z którym przyszłam na świat,czmychałabym jak sarna na pierwszy sygnał pewnych niebezpieczeństw.Ale zdarzenia, o których chcę wam opowiedzieć, rozegrały się jeszcze,zanim zaświtała mi ta wielka prawda  że nie należy uciekać odzmartwień i niebezpieczeństw, które są naprawdę nasze, bo lepiej jestpoznać je wcześniej, ale jesteśmy głupcami, jeżeli nie uciekamy odinnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •