[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiedział, comu spłatało przykrego figla, śnieg czy nerwy.Na niewielkimparkingu nie stał ani jeden samochód, a w ciemności ledwiewidział zarysy czterech sąsiednich domków.Nigdzie nie byłowidać najmniejszego nawet światła.Dwieście metrówdzielących go od drzwi zdołał pokonać na śnieżnych rakietach\tylko dlatego, że świecił księżyc.Dłonie miał zlodowaciałe i dwarazy ! upuścił klucz w zaspę, nim w końcu udało mu sięotworzyć.Wewnątrz panował zaduch i pachniało pleśnią.Zamknął zasobą; drzwi na klucz, chociaż wiedział, że to zbędne.Wwilgotnym powietrzu knot lampy naftowej długo nie chciał sięzapalić.Po kilkuj próbach zrobiło się jednak jasno, chociaż podsufit uniosły się liczne strzępki sadzy.Powiesił latarkę na hakuw suficie, zdjął kurtkę i wciągnął przez głowę gruby islandzkisweter.Po godzinie doprowadził wszystko do porządku.Piecyk nanaftę był w kłótliwym nastroju, musiał więc z niego zrezygno-wać na rzecz starego, dobrego kominka.W domku nie zrobiłosię jeszcze ciepło, szczególnie że wietrzył przez pół godziny, aleogień palił się mocno, a komin najwyrazniej to wytrzymywał.Kuchenka gazowa działała jak należy, przygotował więc sobiefiliżankę kawy.Postanowił się wstrzymać z załatwieniem swojejważnej sprawy aż do chwili, gdy w domku porządnie się nagrzeje.Zapowiadała się robota w wodzie i chłodzie.W koszy-ku leżał stos komiksów z lat sześćdziesiątych, sięgnął po kilka izaczął je przeglądać zdrętwiałymi palcami.Czytał je sto razywcześniej, ale wciąż doskonale zabijały czas.Niepokój mimo togo nie opuszczał.Nadeszła północ.Ubrał się, wyjął ze schowkanieprzemakalny kombinezon od Helly Hansena, a stareochronne buty, zwędzone z armii trzydzieści lat temu, wciążdobrze leżały na nodze.Okrąglutki księżyc wisiał jeszcze napołudniowym niebie, więc latarka była na razie zbędna.Przezramię przerzucił zwój liny, a do ręki wziął aluminiową szuflę.Rakiety śnieżne zostawił pod ścianą domku; czterdzieścimetrów dzielących go od studni mógł przebyć bez nich, nawetw głębokim śniegu.Budka studzienna wystawała spod śniegu niczymdrogowskaz.Ostrzegano ich przed czerpaniem stąd wody, alenigdy im nie zaszkodziła.Zawsze była świeża, słodka, owyrazistym smaku pór roku.Cztery grube kołki związane najednym końcu tworzyły coś w rodzaju uproszczonego szkieletulapońskiego namiotu.Ze wszystkich czterech stron przybito donich płyty ze sklejki wycięte w kształt litery A, z otworem wjednej ściance.Proste drzwiczki zamykały się na niedużąkłódkę.Otwór pierwotnie był nieduży, ot, taki na wiadro, leczcztery lata temu mężczyzna go powiększył i teraz mógł się weń- z trudem, to prawda - ale wcisnąć do budki.Rodzina uznałato za niepotrzebne, chociaż wodę czerpało się teraz bezwątpienia lżej.Niemal kwadrans zabrało mu odrzucenie śniegu na tyle, bydrzwiczki dały się otworzyć.Spocił się i ciężko dyszał.Pozo-stawił je otwarte na oścież, dla bezpieczeństwa przysypał śnie-giem, potem kucnął i wsunął się do środka.Podstawa budkimiała powierzchnię niewiele większą niż metr kwadratowy, aelementy szkieletu nachylały się tak ostro, że nie można siębyło wyprostować.Po krótkich zmaganiach udało mu sięskierować snop światła na powierzchnię wody.W studni byłociemno i cicho.Kiedy tak stał zgięty w niewygodnej pozycji,odezwała się dawna kontuzja barku.Aż jęknął.Wreszcie skierował wąski snop światła na niewielki występ, pięćdziesiątcentymetrów niżej, tuż nad powierzchnią wody.Na próbępostawił na nim stopę i zorientował się, że półka jest śliska jakmydło.Spodziewał się tego.Kilka razy uderzył w nią butem iwreszcie noga jakoś zdołała się utrzymać.Podobne ćwiczeniepowtórzył po przeciwnej stronie i w końcu stanął wy-prostowany, na szeroko rozstawionych nogach, ale w miarębezpiecznie.Zdjął rękawice i odłożył je na poprzeczną belkę,którą miał przed sobą, następnie zabrał się do podwijaniarękawów kombinezonu.Sprawiło mu to trudność, bokombinezon był gruby, a palce już zdążyły mu zmarznąć.Wkońcu się poddał.Przykucnął i prawą rękę zanurzył wlodowatej wodzie, lewą przytrzymując się zaczepu do wiadra.Ręka, zanurzona do połowy ramienia, już po paru sekundachzdrętwiała.Poczuł, że serce bije mu mocniej, a w piersi coś gościska.Palce bezskutecznie obszukiwały ścianę studni.Zaklął iwyjął rękę.Spuszczenie rękawa trochę pomogło, pocierałmateriałem skórę, chuchając na zmrożoną dłoń.Po kilkuminutach odważył się na kolejną próbę.Teraz miał więcej szczęścia.Już po kilku sekundach zaciskałpalce na luznym kamieniu.Wyciągnął go ostrożnie i wyjął zwody.Spocone plecy, zlodowaciała ręka i ciężko walące serceusiłowały go nakłonić do rezygnacji z dalszych działań.Zacisnąłjednak zęby i znów zanurzył rękę w wodzie.Tym razemwiedział już, gdzie szukać, i zaraz wymacał przedmiot wielkościniedużej, ale grubej teczki z rączką na jednym końcu.Upewniłsię, czy dostatecznie mocno ją trzyma, po czym delikatniewyciągnął ze schowka.Kiedy teczka, a właściwie spora skrzynka, dotarła dopowierzchni wody, zdrętwiałe palce nie były w stanie więcejwytrzymać.Puścił skrzynkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •