[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może i trzeba byłopozwolić na to błękitnemu jezdzcowi, nie bacząc na jego obolały tyłek, żeby się nauczył, żedo walki z Nićmi potrzeba nie tylko odwagi.Niestety, wtedy P tero zabrałby miejsce woddziale komuś zdrowemu i bardziej niezawodnemu.Wybierając zielonych jezdzców, K vinpominął także M lenga.Chciał w ten sposób osłabić konflikt między tą parą; w przeciwnymwypadku dręczyliby się, że jeden z nich ruszył do walki, a drugi pozostał.W zasadzie bylidobrymi towarzyszami w Weyrze i czuli się mocno związani ze sobą od czasu, gdy młodyP tero Naznaczył Ormontha. Ruch i zmiana ciśnienia atmosferycznego zwróciła uwagę K vina.Spojrzał w dół nakrater Bendenu.Craigath ostrzega, przekazał mu Charanth.Trzy, dwa, jeden& START!Rozkaz padł z wielu umysłów i gardeł w ciemnościach nad Weyrem Benden.Czerńpomiędzy była bardziej intensywna, ale niewiele mniej mrozna, niż powietrze nad szczytami,gdzie oba skrzydła pojawiły się w rzeczywistej przestrzeni.K vin cieszył się, że pomyślał ozasłonieniu sobie ust i nosa wełnianą tkaniną, mimo że wdychane przez nią, rozrzedzonepowietrze wcale nie wydawało mu się cieplejsze.Poniżej ośnieżone góry świeciły własnym,niesamowitym blaskiem.Belior chylił się ku zachodowi, a gdy jezdziec spojrzał na wschód,ujrzał wyraznie widoczny wśród innych gwiazd, złowróżbnie rozjarzony glob CzerwonejPlanety.W ciemności rozkwitły języki ognia, gdy gotowym do walki smokom zaczęło sięodbijać.Za dużo kamienia ogniowego w brzuchach, stwierdził K vin z profesjonalnymdystansem, ale nie mógł przecież winić jezdzców ani smoków za nadmiar gorliwości.Czekali na tę chwilę przez dwa stulecia: dwa stulecia ciągłego szkolenia, dwa stuleciapoświęceń, po to, aby dziś stanąć w gotowości i bronić swej planety.W pewnym sensie zdarzyło się to po raz pierwszy.Gdy perneńscy osadnicy zetknęlisię z opadającymi Nićmi, nie mieli smoków.Planeta niemal uległa zagładzie, zanim zpomiędzy nad Warownią Fort wychynęło pierwszych osiemnaście smoków, by spopielić wpowietrzu pasożytnicze organizmy i natchnąć nadzieją oblężonych obrońców.K vina zawszeporuszała odwaga zrozpaczonego admirała Paula Bendena& właściwie powinien nakłonićP tera, by przeczytał zapiski admirała, poczynione w przeddzień wielkiego triumfu.Niedawno, gdy po raz kolejny sięgnął po dziennik Bendena z tamtego okresu, wzruszenieścisnęło go za gardło, gdy czytał: A wtedy młody zawadiaka miał czelność zasalutować i powiedzieć:  Admirale,mam zaszczyt przedstawić panu Smoczych Jezdzców z planety Pern.Kolejne wybuchy ognistego gazu i wszystkie głowy zwróciły się na północ.Nadchodzi, oświadczył Charanth.W brzuchu mu grzmiało tak donośnie, że K vinwyczuwał wibrację nogami.Nagle zdał sobie sprawę, że ciepło jest mu tylko od wewnętrznejstrony ud, przylegających do smoczej szyi.Nie czuł dotknięcia wełnianej tkaniny na nosie.Może powinni zejść ze trzysta metrów niżej& popatrzył na środek zgrupowania skrzydeł,gdzie czekali M shall z Craigathem.Dowództwo należało do Bendenu, nie do niego.I nagle zobaczył lśniącą masę na czarnym niebie, jak sztandar rozwijany z jakiegośodległego miejsca, sztandar, który falował, zwijał się i rozwijał.Serce zabiło mu gwałtownie. Poczuł dziwny dreszcz& ale może to tylko ze względu na przeszywające zimno panujące natej wysokości.Charanthowi coraz gwałtowniej burczało w brzuchu.Z pyska buchnął niewielkipłomyk.Spokojnie, mały!Stoję w miejscu! To one nadchodzą! Tym razem mogę zionąć!K vin nie mógł mieć pretensji do Charantha o tę uszczypliwą uwagą.Dziwne, ale nieodczuwał lęku na widok zbliżających się Nici.Miał poczucie, że jego obecność w tymmiejscu i czasie jest nieunikniona, musi obserwować to zjawisko, musi stać się częścią liniiobronnej.Nici nadchodziły falami, coraz bliżej i bliżej, a tłumnie zebrane oddziały obserwowałyje w milczeniu.Widać było, jak front mglistej chmury opada na zbocza górskie.W mroznympowietrzu nie pojawiło się ani jedno pasemko dymu, towarzyszącego rozpuszczaniu siępasożyta.Siwe pasma opadały równymi strumieniami i zamarzały na śmierć w śniegu.Nigdzienie widać było ani kłębków, ani pustych miejsc.Craigath polecił nam przegrupować się przy drugim punkcie zbornym.Tak jest.O dziwo, K vinowi nie podobało się polecenie przegrupowania, choć Nici w żadensposób nie mogły wyrządzić szkody ośnieżonym górom, więc szkoda byłoby na nie czasu ipłomienia.Zdawało mu się jednak, że poddają się bez walki.Charanth przekazał polecenie pozostałym smokom i skoczył w pomiędzy.Na nowej, niższej pozycji powietrze było wyraznie cieplejsze.K vin potarł nos ipoliczki, by przywrócić krążenie krwi w skórze.Stracił czucie w czubkach palców od tegozimna.Na wschodzie niebo rozjaśnił blask przedświtu; Czerwona Planeta nieco zbladła naposzarzałym niebie.Nici nagle przybrały złowróżbny wygląd.Coraz więcej smoków zaczęłoziać płomieniami.Polecił Charanthowi, by się lepiej pilnowały, bo zabraknie im na pózniej.Nagle oczekiwanie zaczęło mu doskwierać.Tyle czasu to już trwa, prawda? Dwieścielat! Kiedy wreszcie się zacznie?Ale Nici opadały na śnieg& były już tak blisko, że widział dziury, wypalane przez niew bieli.TERAZ! Komenda Craigatha dotarła do umysłu K vina w chwili, gdy Charanth ryknął,zionął potężnym płomieniem i machnął skrzydłami, by nabrać pędu do szarży.K vin uchwycił się pasa bezpieczeństwa, rozpaczliwie poszukał dłonią liny, mocującej przed nimworki z kamieniem ogniowym i z całej siły ścisnął kolanami szyję spiżowego smoka.Uniósłprawą rękę i wskazał przed siebie, jakby którykolwiek z jezdzców mógł przegapić rozkazCraigatha albo smocze ryki, którymi odegrzmiało całe niebo.Lecieli szeregami, Telgar był drugi, nieco z tyłu za najwyższymi skrzydłami zDalekich Rubieży.Między dwiema grupami smoków na różnych wysokościach było dośćmiejsca, by płomienie z góry nie szkodziły tym z dołu, i by pozostało dość miejsca namanewry.Wszystkie Weyry ćwiczyły to ustawienie tak długo, aż jezdzcy instynktowniezaczęli zachowywać przypisaną sobie wysokość.Chwila, gdy ognisty oddech Charantha spopielił opadającą Nić, była dla obupartnerów transcendentalnym doświadczeniem.Charanth wspaniale ział, aż przepalił całepasmo.Nagle znalezli się na zewnątrz, poza Opadem i wykonali zwrot.K vin zdążył rzucićokiem na resztę swoich jezdzców i ujrzał jak zawracają wraz z nim& oto długie, długiegodziny nużących ćwiczeń przyniosły efekt w postaci idealnego manewru.O mało nie pękł zdumy.Poniżej i powyżej inne skrzydła także zawracały.Smoki ziały ogniem, atakując kolejnepasmo Nici.Potem jeszcze jedno.I następne.Są tu Meranath i reszta, powiadomił go Charanth opuszczając łeb, by przypatrzeć sięczemuś w dole.Naprawdę? Obróć się.K vin również skierował wzrok w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •