[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto bestialski uśmiech monopolisty. Konkurencji? A czy myszy polne są konkurentami dla żniwiarza? Nie.Chyba że jest ich zbyt wiele, bo wtedy mogą zniszczyć cały urodzaj. A czego chce pan ode mnie? spytałem.Ale już czułem, że i tutajzamierzają zrobić sobie ze mnie niewolnika.Kiedy to się wreszcie skończy? Zrozumcie, do roli chłopca na posyłki całkiem się nie nadaję, mało nie zdechłem,przekraczając Granicę.Dobrze, niech już sam wykorkuję, ale co z ładunkiem?Chcecie, to dam słowo honoru, że wrócę do swojego świata i więcej nikt mnie tu niezobaczy. Każdy, komu brakuje rozumu, by znalezć normalne okno, ryzykujeutknięcie między światami rzekł mentorskim tonem Gospodarz i nagle pochylił siędo przodu.Jego chuda twarz w jednej chwili wyostrzyła się, przywodząc na myślobciągniętą przezroczystą skórą czaszkę z dwoma ciemnymi otworami oczu. Narazie nie pójdziesz z powrotem.Mam co do ciebie inne plany. Jakie plany? Nie pozostawało mi nic innego, jak zapytać, chociaż niemiałem większych szans usłyszeć czegoś pokrzepiającego. Nie domyślasz się? uśmiechnął się Gospodarz. A mógłbyś.Przecieżwszyscy jesteśmy braćmi, chociażby nawet przyrodnimi.Niezadane pytanie pozostało mi na języku i czując, jak zachrzęściły podkurczowym uściskiem plecione poręcze, wpatrzyłem się w wydobyty spośród fałdbiałego odzienia Gospodarza długi nóż.Ciemnogranatowa klinga, znajomy zielonkawy wzór i tnąca lepiej od wszelkiejstali sroga złość, wpojona w zaostrzony metal.Złość, którą możesz poczuć, kiedy nóżwejdzie ci między żebra, żeby wypić duszę.I nawet odwieczny Mróz kapitulowałprzed tą agresją, obawiając się niepotrzebnie dotknąć właściciela takiego noża.Tylkopytanie właściciela czy niewolnika?I w dodatku to nie był mój nóż, ale jego blizniak.Rzecz nawet nie we wzorze,różniącym się nieco od tamtego, ale po prostu swojego ostrza z żadnym innym niemogłem pomylić.Byliśmy ze sobą bardzo, bardzo mocno związani.Ale żywiłemniezłomne przekonanie, że i ten egzemplarz mógłbym poczuć duszą, gdybym tylkochciał.Ale nie chciałem.Kuląc się od dreszczy, nalałem już sobie pół kubka wódki, ale naglezrozumiałem, że nie dam rady jej wypić.Cała ochota przeszła mi, kiedy tylkospojrzałem w oczy samozwańczego brata w rozumie.O wiele lepiej udawałzwykłego człowieka niż Opiekuna, w jego oczach błyskały płomyki emocji.Ale teraznie było w nich niczego prócz pogardy.Nawet mróz odszedł na dalszy plan.Tak w ogóle, tobym wypił.Dla zasady.Napluć mi na jego pogardę.Aleczułem, że od tej rozmowy zbyt wiele będzie zależeć, a nie wiedziałem, jak w tejchwili podziała na mnie wódka.Głodny byłem, obawiałem się, że może dać mi ostrow palnik.Zwyzywam go wtedy i zakopią mnie w pierwszej lepszej zaspie,oderwawszy wpierw łeb.Nie, lepiej zwilżę gardło wodą. Kim pan jest? Odstawiłem kubek z trunkiem na stolik, nalałem wody doszklanki i wypiłem dwoma długimi łykami. Jak to, czyżby pewien bezczelny Trzeci Opiekun Wiedzy cię nie oświecił? zaśmiał się Gospodarz, a w tym śmiechu zadzwoniły niezliczone bryłki lodu.Cóż za zaniedbanie z jego strony! No, coś mi się zdaje, że pan musi mieć rangę nie niżej pierwszej.Posłałem na oślep pierwszą kulę, uznając, że bez sensu byłoby łgać, jakobym nie znałnijakiego Opiekuna. Pierwszej? Pierwszy jest jeden. Mój rozmówca wziął winogrono, ugryzłje.Pozostała w jego palcach połówka natychmiast uległa zamrożeniu.Zupełnie jakbytego nie zauważył, wrzucił ją do ust. Nigdy się nie rwałem do bycia pierwszym. Pozostało mi tylko schować głowę w ramionach, tyle w tych słowachzadzwięczało nienawiści. To znaczy, że o mnie ci nie opowiadał? zupełnie już spokojnie spytałGospodarz.Wstał, podszedł do okna.Na szkle natychmiast pojawiła się pajęczynaszronu. Za to, jak mniemam, o ataku Mrozu i bohaterskiej obronie świata niemilczał? Nie. Pokręciłem głową, nic już za diabła nie rozumiejąc. Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś w te bzdury? Roześmiał się naglecicho, na chwilę przypominając zwyczajnego, zawiniętego w prześcieradło dziwaka. Perfidni słudzy Mrozu, mądrzy Opiekunowie, wyczyn pięciu wybranych, którzypoświęcili życie dla ratowania świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Oto bestialski uśmiech monopolisty. Konkurencji? A czy myszy polne są konkurentami dla żniwiarza? Nie.Chyba że jest ich zbyt wiele, bo wtedy mogą zniszczyć cały urodzaj. A czego chce pan ode mnie? spytałem.Ale już czułem, że i tutajzamierzają zrobić sobie ze mnie niewolnika.Kiedy to się wreszcie skończy? Zrozumcie, do roli chłopca na posyłki całkiem się nie nadaję, mało nie zdechłem,przekraczając Granicę.Dobrze, niech już sam wykorkuję, ale co z ładunkiem?Chcecie, to dam słowo honoru, że wrócę do swojego świata i więcej nikt mnie tu niezobaczy. Każdy, komu brakuje rozumu, by znalezć normalne okno, ryzykujeutknięcie między światami rzekł mentorskim tonem Gospodarz i nagle pochylił siędo przodu.Jego chuda twarz w jednej chwili wyostrzyła się, przywodząc na myślobciągniętą przezroczystą skórą czaszkę z dwoma ciemnymi otworami oczu. Narazie nie pójdziesz z powrotem.Mam co do ciebie inne plany. Jakie plany? Nie pozostawało mi nic innego, jak zapytać, chociaż niemiałem większych szans usłyszeć czegoś pokrzepiającego. Nie domyślasz się? uśmiechnął się Gospodarz. A mógłbyś.Przecieżwszyscy jesteśmy braćmi, chociażby nawet przyrodnimi.Niezadane pytanie pozostało mi na języku i czując, jak zachrzęściły podkurczowym uściskiem plecione poręcze, wpatrzyłem się w wydobyty spośród fałdbiałego odzienia Gospodarza długi nóż.Ciemnogranatowa klinga, znajomy zielonkawy wzór i tnąca lepiej od wszelkiejstali sroga złość, wpojona w zaostrzony metal.Złość, którą możesz poczuć, kiedy nóżwejdzie ci między żebra, żeby wypić duszę.I nawet odwieczny Mróz kapitulowałprzed tą agresją, obawiając się niepotrzebnie dotknąć właściciela takiego noża.Tylkopytanie właściciela czy niewolnika?I w dodatku to nie był mój nóż, ale jego blizniak.Rzecz nawet nie we wzorze,różniącym się nieco od tamtego, ale po prostu swojego ostrza z żadnym innym niemogłem pomylić.Byliśmy ze sobą bardzo, bardzo mocno związani.Ale żywiłemniezłomne przekonanie, że i ten egzemplarz mógłbym poczuć duszą, gdybym tylkochciał.Ale nie chciałem.Kuląc się od dreszczy, nalałem już sobie pół kubka wódki, ale naglezrozumiałem, że nie dam rady jej wypić.Cała ochota przeszła mi, kiedy tylkospojrzałem w oczy samozwańczego brata w rozumie.O wiele lepiej udawałzwykłego człowieka niż Opiekuna, w jego oczach błyskały płomyki emocji.Ale teraznie było w nich niczego prócz pogardy.Nawet mróz odszedł na dalszy plan.Tak w ogóle, tobym wypił.Dla zasady.Napluć mi na jego pogardę.Aleczułem, że od tej rozmowy zbyt wiele będzie zależeć, a nie wiedziałem, jak w tejchwili podziała na mnie wódka.Głodny byłem, obawiałem się, że może dać mi ostrow palnik.Zwyzywam go wtedy i zakopią mnie w pierwszej lepszej zaspie,oderwawszy wpierw łeb.Nie, lepiej zwilżę gardło wodą. Kim pan jest? Odstawiłem kubek z trunkiem na stolik, nalałem wody doszklanki i wypiłem dwoma długimi łykami. Jak to, czyżby pewien bezczelny Trzeci Opiekun Wiedzy cię nie oświecił? zaśmiał się Gospodarz, a w tym śmiechu zadzwoniły niezliczone bryłki lodu.Cóż za zaniedbanie z jego strony! No, coś mi się zdaje, że pan musi mieć rangę nie niżej pierwszej.Posłałem na oślep pierwszą kulę, uznając, że bez sensu byłoby łgać, jakobym nie znałnijakiego Opiekuna. Pierwszej? Pierwszy jest jeden. Mój rozmówca wziął winogrono, ugryzłje.Pozostała w jego palcach połówka natychmiast uległa zamrożeniu.Zupełnie jakbytego nie zauważył, wrzucił ją do ust. Nigdy się nie rwałem do bycia pierwszym. Pozostało mi tylko schować głowę w ramionach, tyle w tych słowachzadzwięczało nienawiści. To znaczy, że o mnie ci nie opowiadał? zupełnie już spokojnie spytałGospodarz.Wstał, podszedł do okna.Na szkle natychmiast pojawiła się pajęczynaszronu. Za to, jak mniemam, o ataku Mrozu i bohaterskiej obronie świata niemilczał? Nie. Pokręciłem głową, nic już za diabła nie rozumiejąc. Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś w te bzdury? Roześmiał się naglecicho, na chwilę przypominając zwyczajnego, zawiniętego w prześcieradło dziwaka. Perfidni słudzy Mrozu, mądrzy Opiekunowie, wyczyn pięciu wybranych, którzypoświęcili życie dla ratowania świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]