[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na usilne jednak naleganie Drabickiego i dlastosunków Poddubińca z Karlińskimi, dał się nakłonić, zawarowawszy powózna resorach i różne drobne wygódki, do których był przywykł, a więcej jeszczeprzywyknienie udawał, pewien będąc, że wypieszczenie nada mu ton dobry idystynkcję.Pózno wieczorem przybyli do Hor; spotkał ich Justyn w ganku z twarząspokojną i czołem wypogodzonym, co Aleksego nieco też ubezpieczało. Jak się ma Pola? Nic, to tylko jakieś osłabienie.Gdy Greber wyszedł od chorej, upominając się o herbatę, Drabicki nastraszył sięchmurnego wyrazu jego zwykle obojętnej i uśmiechającej fizjognomii; Justynwyszedł. Co to jest? zapytał po cichu Drabicki.Lekarz ruszył ramionami. Ostatni stopień suchot! za parę dni skona! nie ma ratunku; zapiszę lekarstwo,ale wiem, że ono nie pomoże.nie było mnie po co przywozić.Aleksy pobladł i załamał ręce; szczęściem wchodzący na powrót Justyn ruchutego nie postrzegł, a Pola kazała prosić przyjaciela do siebie.Wszedł do niej wzruszony Aleksy, nie wiedząc, co począć z sobą; wyrok lekarzagniótł go kamieniem.Pola, ubrana, siedziała w łóżku sparta na poduszkach, piękną była jak nigdymoże; w twarzy cierpienie nie pozostawiło śladów zniszczenia, bo je uświęcałaofiara wielka; wyidealizowało tylko rysy, głębszym uczyniło wejrzenie,niewinniejszym uśmiech pełen uroku.Położyła palec na ustach, gdy się zbliżył. Cicho! cicho! nic Justynowi nie mówcie, dobrze mu i dzień ciężkioszczędzić, a dni ludzkie policzone.śmierć moja spadnie jak piorun.przebolii przeżyje.Pozostanie mu blizna w sercu.Ale z nią żyć można.Biedny,poczciwy Justyn! Ja wiem, że umrę; nie rozumiem, co mi jest, ale czuję braktaki życia, siły, tak coś szybko we mnie lecącego do końca, takie podbudzenie,taki pośpiech.Zakaszlała się i mówić przestała. Jutro sprowadzcie mi księdza! a! gdyby! gdyby i on chciał przyjechać,żebym mu mogła powiedzieć, że mu przebaczam. Po co? zawołał Aleksy. Prawda! nie! nie! nie potrzeba go! widzieć go nie mogę i nie chcę; to byzabolało Justyna; ale powiesz mu kiedyś! nie! i mówić nie należy!Pola się rozpłakała. Jutro księdza.proszę cię, przyjacielu.to może przyjść prędko, płomykdogorywa.i zgaśnie.A ty! dodała jakże się masz! yle! zle! jak ja! nie?Powiedz mi? ja wiem wszystko! O wszystkim trzeba zapomnieć. Jacy to szczęśliwi ci, co zapominać umieją.ja! nie mogę! każde tchnienieprzywodzi mi przeszłość, każdy dzwięk.A! gdybym go zobaczyć tylko mogła iposłyszeć, że on mi przebaczył; gdybyś ty to zrobił?Aleksy milczał. Prawda! to niepodobieństwo dodała po chwilce śmieszna jestem ztakim żądaniem!Zamilkła i podnosząc się powoli, poczęła ciszej: Polecam ci Justyna.w pierwszej chwili nie daj mu zżyć się z boleścią; jakukąszenie psa wściekłego, trzeba ją na razie wypalić, bo się wpije i oszali jakmnie.Dlaczego los padł na niego? A! on przeżyje, on wytrzyma! on ma wiarę,ma młodość i poezję, trzy piersi macierzyńskie, co go na nowo podsycą. Mówienie ci szkodzi, męczy, ja pójdę rzekł Aleksy, widząc coraz żywiejwystępujące na twarz jej rumieńce. Chwila dłużej lub króciej, żyć nie będą odparła chora co mi tam; a!gdybym wiedziała, że go zobaczę, szanowałabym życie! Ale nie! prawda, żenie? spytała Aleksego ty mi go nie przywieziesz! Nie mogę.nie potrafię odparł Drabicki na cóż ci ten widok. Tak! to niepodobieństwo! a jednak! a! tak bym pragnęła go widzieć jeszcze izamknąć potem oczy i na nic już nie patrzeć, pójść na sen wieczny z jegoobrazem. Polu! Nic! nic! wszak milczę! nie powiem już nic więcej! ty nie pozwalasz, tyśokrutny.dla siebie i dla mnie. Tyś jej nie widział? Kogo? Anny! nie? a! tyś silny! ja ci zazdroszczę! ja bym z tej odrobiny dni moichdała połowę, więcej, byle mnie tam zanieśli, bylebym tam umrzeć mogła.podlipami.Anna nie ma serca!Tych słów domawiała, płacząc, Pola, gdy wielki zamęt zrobił się w domu;zahurkotał powóz, Justyn pobiegł, słychać było chodzenie; Pola zawołała zjasnowidzeniem chorych: A! to ona! to ona!Aleksy zerwał się przerażony, zbladł i spojrzał, którędy by mógł uciekać;wszedł Justyn i zbliżył się do łóżka żony. Masz gościa, Polu! rzekł z uśmiechem panna Anna była w Szurze,dowiedziała się tam o twoim niezdrowiu i przyjechała do nas.pozwolisz jejprzyjść?Pola zadrgała.przypomniał się Karlin, ale oddechu jej i mowy zabrakło,wyciągnęła tylko ręce ku drzwiom.Aleksy już był zniknął.Bocznymi drzwiami wymknął się na ogród, kazał zaprząc i wyjechał na całą nocdo %7łerbów.Anna, która się z nim spotkać obawiała, nie znalazła go już w pokoju Poli;niespokojna powiodła wzrokiem i pospieszyła do przyjaciółki z uściskiem, doktórego dawno wzdychała, a którego tylko matka i prezes jej bronili.Szczęściem w Szurze pan Atanazy, inaczej pojmujący rzeczy, na pierwsząwzmiankę o Poli za obowiązek jej poczytał, by do niej jechała; upoważnionaprzez niego, wieczorem zaraz do Hor pobiegła.Po długim niewidzeniu przeraziła Annę zmiana straszliwa, jaką w Poli znalazła,ale już łzy otarłszy, wdzięczna sierota uśmiechem witała towarzyszkę latdziecinnych.Długo milczały obie: Justynowa zbierała resztę mocy, jaką miała,by nie zasmucić Anny i nie zatruć chwili ostatniej.Pytania i odpowiedzi posypały się żywo a przybyła, pierwsza zaczęła mówićo Julianie, nie wiedząc, jaką boleść nową przywiozła umierającej. To już wiesz zapewne rzekła że Julian szalenie zakochany. My tu nic nie wiemy.Hory jak Szura.śpią w lasach milczących.nikt unas nie bywa spiesznie podchwyciła Pola. I już po zaręczynach dodała siostra siedzi tam prawie ciągle uGerajewiczów, Zeni zajęta nim; wesele za kilka miesięcy.Pola uśmiechnęła się, choć ją ten uśmiech kosztował, i wargi krwią zaszły. Nie można było stosowniejszego, piękniejszego, szczęśliwszego obmyślećzwiązku dodała Anna oboje młodzi, urodzenie, majątek, gusta, tak sięwybornie zgadzają! Prezes to pierwszy osnuł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Na usilne jednak naleganie Drabickiego i dlastosunków Poddubińca z Karlińskimi, dał się nakłonić, zawarowawszy powózna resorach i różne drobne wygódki, do których był przywykł, a więcej jeszczeprzywyknienie udawał, pewien będąc, że wypieszczenie nada mu ton dobry idystynkcję.Pózno wieczorem przybyli do Hor; spotkał ich Justyn w ganku z twarząspokojną i czołem wypogodzonym, co Aleksego nieco też ubezpieczało. Jak się ma Pola? Nic, to tylko jakieś osłabienie.Gdy Greber wyszedł od chorej, upominając się o herbatę, Drabicki nastraszył sięchmurnego wyrazu jego zwykle obojętnej i uśmiechającej fizjognomii; Justynwyszedł. Co to jest? zapytał po cichu Drabicki.Lekarz ruszył ramionami. Ostatni stopień suchot! za parę dni skona! nie ma ratunku; zapiszę lekarstwo,ale wiem, że ono nie pomoże.nie było mnie po co przywozić.Aleksy pobladł i załamał ręce; szczęściem wchodzący na powrót Justyn ruchutego nie postrzegł, a Pola kazała prosić przyjaciela do siebie.Wszedł do niej wzruszony Aleksy, nie wiedząc, co począć z sobą; wyrok lekarzagniótł go kamieniem.Pola, ubrana, siedziała w łóżku sparta na poduszkach, piękną była jak nigdymoże; w twarzy cierpienie nie pozostawiło śladów zniszczenia, bo je uświęcałaofiara wielka; wyidealizowało tylko rysy, głębszym uczyniło wejrzenie,niewinniejszym uśmiech pełen uroku.Położyła palec na ustach, gdy się zbliżył. Cicho! cicho! nic Justynowi nie mówcie, dobrze mu i dzień ciężkioszczędzić, a dni ludzkie policzone.śmierć moja spadnie jak piorun.przebolii przeżyje.Pozostanie mu blizna w sercu.Ale z nią żyć można.Biedny,poczciwy Justyn! Ja wiem, że umrę; nie rozumiem, co mi jest, ale czuję braktaki życia, siły, tak coś szybko we mnie lecącego do końca, takie podbudzenie,taki pośpiech.Zakaszlała się i mówić przestała. Jutro sprowadzcie mi księdza! a! gdyby! gdyby i on chciał przyjechać,żebym mu mogła powiedzieć, że mu przebaczam. Po co? zawołał Aleksy. Prawda! nie! nie! nie potrzeba go! widzieć go nie mogę i nie chcę; to byzabolało Justyna; ale powiesz mu kiedyś! nie! i mówić nie należy!Pola się rozpłakała. Jutro księdza.proszę cię, przyjacielu.to może przyjść prędko, płomykdogorywa.i zgaśnie.A ty! dodała jakże się masz! yle! zle! jak ja! nie?Powiedz mi? ja wiem wszystko! O wszystkim trzeba zapomnieć. Jacy to szczęśliwi ci, co zapominać umieją.ja! nie mogę! każde tchnienieprzywodzi mi przeszłość, każdy dzwięk.A! gdybym go zobaczyć tylko mogła iposłyszeć, że on mi przebaczył; gdybyś ty to zrobił?Aleksy milczał. Prawda! to niepodobieństwo dodała po chwilce śmieszna jestem ztakim żądaniem!Zamilkła i podnosząc się powoli, poczęła ciszej: Polecam ci Justyna.w pierwszej chwili nie daj mu zżyć się z boleścią; jakukąszenie psa wściekłego, trzeba ją na razie wypalić, bo się wpije i oszali jakmnie.Dlaczego los padł na niego? A! on przeżyje, on wytrzyma! on ma wiarę,ma młodość i poezję, trzy piersi macierzyńskie, co go na nowo podsycą. Mówienie ci szkodzi, męczy, ja pójdę rzekł Aleksy, widząc coraz żywiejwystępujące na twarz jej rumieńce. Chwila dłużej lub króciej, żyć nie będą odparła chora co mi tam; a!gdybym wiedziała, że go zobaczę, szanowałabym życie! Ale nie! prawda, żenie? spytała Aleksego ty mi go nie przywieziesz! Nie mogę.nie potrafię odparł Drabicki na cóż ci ten widok. Tak! to niepodobieństwo! a jednak! a! tak bym pragnęła go widzieć jeszcze izamknąć potem oczy i na nic już nie patrzeć, pójść na sen wieczny z jegoobrazem. Polu! Nic! nic! wszak milczę! nie powiem już nic więcej! ty nie pozwalasz, tyśokrutny.dla siebie i dla mnie. Tyś jej nie widział? Kogo? Anny! nie? a! tyś silny! ja ci zazdroszczę! ja bym z tej odrobiny dni moichdała połowę, więcej, byle mnie tam zanieśli, bylebym tam umrzeć mogła.podlipami.Anna nie ma serca!Tych słów domawiała, płacząc, Pola, gdy wielki zamęt zrobił się w domu;zahurkotał powóz, Justyn pobiegł, słychać było chodzenie; Pola zawołała zjasnowidzeniem chorych: A! to ona! to ona!Aleksy zerwał się przerażony, zbladł i spojrzał, którędy by mógł uciekać;wszedł Justyn i zbliżył się do łóżka żony. Masz gościa, Polu! rzekł z uśmiechem panna Anna była w Szurze,dowiedziała się tam o twoim niezdrowiu i przyjechała do nas.pozwolisz jejprzyjść?Pola zadrgała.przypomniał się Karlin, ale oddechu jej i mowy zabrakło,wyciągnęła tylko ręce ku drzwiom.Aleksy już był zniknął.Bocznymi drzwiami wymknął się na ogród, kazał zaprząc i wyjechał na całą nocdo %7łerbów.Anna, która się z nim spotkać obawiała, nie znalazła go już w pokoju Poli;niespokojna powiodła wzrokiem i pospieszyła do przyjaciółki z uściskiem, doktórego dawno wzdychała, a którego tylko matka i prezes jej bronili.Szczęściem w Szurze pan Atanazy, inaczej pojmujący rzeczy, na pierwsząwzmiankę o Poli za obowiązek jej poczytał, by do niej jechała; upoważnionaprzez niego, wieczorem zaraz do Hor pobiegła.Po długim niewidzeniu przeraziła Annę zmiana straszliwa, jaką w Poli znalazła,ale już łzy otarłszy, wdzięczna sierota uśmiechem witała towarzyszkę latdziecinnych.Długo milczały obie: Justynowa zbierała resztę mocy, jaką miała,by nie zasmucić Anny i nie zatruć chwili ostatniej.Pytania i odpowiedzi posypały się żywo a przybyła, pierwsza zaczęła mówićo Julianie, nie wiedząc, jaką boleść nową przywiozła umierającej. To już wiesz zapewne rzekła że Julian szalenie zakochany. My tu nic nie wiemy.Hory jak Szura.śpią w lasach milczących.nikt unas nie bywa spiesznie podchwyciła Pola. I już po zaręczynach dodała siostra siedzi tam prawie ciągle uGerajewiczów, Zeni zajęta nim; wesele za kilka miesięcy.Pola uśmiechnęła się, choć ją ten uśmiech kosztował, i wargi krwią zaszły. Nie można było stosowniejszego, piękniejszego, szczęśliwszego obmyślećzwiązku dodała Anna oboje młodzi, urodzenie, majątek, gusta, tak sięwybornie zgadzają! Prezes to pierwszy osnuł [ Pobierz całość w formacie PDF ]