[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.Jeremiahem? -Narastała we mnie frustracja i niemały strach.Przełknęłam z trudem ślinę i oddałam telefonagentce.- Poinformujcie mnie, jak tylko dostaniecie jakieś wiadomości od Jeremiaha -poprosiłam słabym głosem.Rudowłosa agentka skinęła głową, a ja niepewnie zaczerpnęłam tchu.Opanowałamstrach, uniosłam głowę i poszłam za lekarzem do najbliższej sali.Lucas leżał w łóżku.Kiedy weszłam, obrócił głowę.- Cześć - powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.- Wyglądasz strasznie.- Ty też.- Lucas posłał mi zmęczony uśmiech.- Ciebie też miło widzieć.Gdziejesteśmy?- W szpitalu.W tej chwili, przynajmniej.- Westchnęłam i usiadłam.- Jak się czujesz?- Mogę góry przenosić.- Poruszył się na łóżku, podciągnął się trochę wyżeji wyprostował, a potem skrzywił.- No, może pagórki.Patrzyłam na swoje dłonie, niepewnie skubiąc paznokcie, kiedy siadał.- Chcę, żeby było już po wszystkim, Lucasie - mruknęłam, chwytając krawędz łóżka.-Chcę wrócić do domu i zapomnieć o tym na zawsze.- Ale świat, niestety, tak nie funkcjonuje.Nie można uciec od przeszłości, trzeba sięz nią zmierzyć i mieć nadzieję, że przeżyje się to spotkanie.Ponura pewność w głosie Lucasa powiedziała mi, że ma w tej kwestii doświadczenie.Nasza sytuacja była niepewna, było w niej za dużo niewiadomych.Miałam wrażenie, że żyjęna wojennym froncie, nawet kiedy znajdowałam się na bezpiecznym gruncie.Wszystkiezmysły miałam wyostrzone, emocje kotłowały się, szukając ujścia.Nie było wiadomo, kiedysię spodziewać kolejnego uderzenia.Cichy odgłos za drzwiami sprawił, że podskoczyłam na krześle.Zerknęłamz niepokojem w stronę wejścia.Mój wzrok wędrował nad Lucasem i zorientowałam się, że misię przygląda.Spuściłam wzrok na ręce.Lucas westchnął.- Niestety, nie mogę ci obiecać, że wszystko będzie dobrze.To byłoby prostekłamstwo, zwłaszcza w moich ustach, prawda? No i biorąc pod uwagę wszystko, co wieszo sytuacji, uwierzyłabyś mi?Nie.Kłamstwa, choćby wypowiedziane w najlepszej wierze, byłyby bezcelowe.W gręwchodziła zbyt wysoka stawka, żeby pocieszać się obietnicami bez pokrycia.Niespuszczałam wzroku z palców, siedzieliśmy w ciszy.Wezbrała we mnie czarna jak nocciemność i bałam się, że pochłonie wszystkie dobre wspomnienia, jakie jeszcze miałam.- Lucy, spójrz na mnie.Niechętnie podniosłam wzrok i zobaczyłam, że mi się przygląda z głową przechylonąna bok.Blizna na twarzy mocno wyróżniała się na bladej skórze, ale niebieskozielone oczybyły żywe jak zawsze.Ciemne włosy nie były już zaczesane do tyłu, ale rozczochrane, potpoprzyklejał je miejscami do twarzy.Znikł ułożony, wysublimowany wygląd, którykojarzyłam z byłym przemytnikiem; miałam przed sobą kogoś, kto wyglądał na osobę, któramusi leżeć w szpitalu.Wyciągnął rękę i kiwnął do mnie palcami.Niechętnie uniosłam dłoń, a on ukrył jąw swoim uścisku.- Lucy Delacourt - powiedział tonem najpoważniejszym, jaki słyszałam z jego ust.-Obiecuję, że zrobię wszystko, co mogę, żeby zapewnić bezpieczeństwo tobie i mojemu bratu.Rozumiesz?I tobie.Nie mogłam znieść myśli, że miałabym stracić tego zarozumiałego,wkurzającego faceta przede mną.Odruchowo pochyliłam się, wysunęłam dłoń z jego dłonii zebrałam mu zmierzwione włosy za jedno ucho.Słowa Lucasa rozmyły się w ciszy.Zwidrował mnie tymi swoimi lśniącymi oczami.Wyglądał tak, jakby miał zamiar o cośspytać, ale ktoś zapukał do drzwi.Oboje się wystraszyliśmy.Przełknęłam ślinę i uchyliłam je lekko, żeby wyjrzeć na zewnątrz.W progu stałaagentka, z którą rozmawiałam wcześniej.- Pomyślałam, że powinna pani wiedzieć - powiedziała łagodnie, tak cicho, że tylko jają usłyszałam.- Otrzymałam wiadomość od agenki Gautier.Grupa, która została w domu, niezgłaszała się przez ponad godzinę.Nie mamy pojęcia, gdzie są.Rozdział 18Po paru godzinach Lucasa i mnie zabrano ze szpitala, pewnie ze względówbezpieczeństwa.Lucasa wywieziono na wózku i przewieziono furgonetką, a ja poszłam dosamochodu z innymi agentami.Nikt się nie odzywał, wszyscy rozumieli, że niewiele jest dopowiedzenia.Godzinę po informacji od agentów znalezli samochód bez pasażerów.Wtedyteż podjęto decyzję o tym, żeby zabrać wszystkich z państwowego szpitala.Nie odzywałam się, wykonywałam rozkazy.W samochodzie siedziałam bez ruchu,moje ciało zachowywało się jak sterowane pilotem.Ogarnęło mnie bolesne odrętwienie.Niemiałam nadziei, nie widziałam cienia szansy na pomyślne rozwiązanie.Po raz pierwszy z całąmocą dotarła do mnie świadomość, że szczęśliwego zakończenia może wcale nie być, że jaalbo ktoś, kogo kocham, możemy nie wyjść z tego żywi.Wewnętrzna niemoc ciążyła mi jakżelazo, pchała mnie w dół, sprawiała, że trudno mi było nawet iść.Nowe miejsce okazało się świetnie zabezpieczonym, na wskroś nowoczesnymbudynkiem za solidną bramą.Wszędzie rozstawieni byli strażnicy z bronią w gotowości -dostrzegłam to, kiedy wpuszczano nas do środka.Kryjówka agencji była zabezpieczona jakna wojnę.I wszystko wskazywało na to, że może do niej dojść.Nie byłam w stanie trwać dłużej w napięciu.Przeszliśmy przez hol, minęliśmy zabezpieczenia i weszliśmy do windy.Wylądowaliśmy w kolejnym korytarzu pozbawionym okien, w głębi budynku.AgentkaAnderson, która cały czas była przy mnie, zaprowadziła mnie do innego pomieszczeniai mimo podłego nastroju, westchnęłam z ulgą na widok Lucasa.Siedział na wózku, otoczonydwoma agentami i wyglądał jak król, siedzący na tronie.Pochylili się, żeby pomóc mu siępodnieść, a Lucas marudził, kiedy sadzali go na sofie.Odnalazł mnie wzrokiem i na bladej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.- Patrzcie, kogo wiatr przygnał! - Z błyskiem w oku spojrzał na agentkę obok mnie.-No, w takich okolicznościach zawsze miło zobaczyć ładną buzkę.Za dużo testosteronu.Rudowłosa agentka zarumieniła się, ale nie zareagowała w żaden inny sposób.Dałaznak dwóm agentom, którzy razem z nią wyszli z pokoju.Lucas przyglądał się, jakwychodzą, a potem jego uśmiech nieco zbladł.- Jakieś informacje o Jeremiahu?- %7ładnych.- Usiadłam na krześle obok niego, oparłam głowę i wpatrywałam sięw sufit.- Powinni byli dojechać parę godzin temu, ale nie ma po nich śladu, nie dali żadnegoznaku.- Zakładam się, że teraz żałują, że samochód nie miał GPS-u.- Kiedy zganiłam gowzrokiem, uniósł ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.-.Jeremiahem? -Narastała we mnie frustracja i niemały strach.Przełknęłam z trudem ślinę i oddałam telefonagentce.- Poinformujcie mnie, jak tylko dostaniecie jakieś wiadomości od Jeremiaha -poprosiłam słabym głosem.Rudowłosa agentka skinęła głową, a ja niepewnie zaczerpnęłam tchu.Opanowałamstrach, uniosłam głowę i poszłam za lekarzem do najbliższej sali.Lucas leżał w łóżku.Kiedy weszłam, obrócił głowę.- Cześć - powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.- Wyglądasz strasznie.- Ty też.- Lucas posłał mi zmęczony uśmiech.- Ciebie też miło widzieć.Gdziejesteśmy?- W szpitalu.W tej chwili, przynajmniej.- Westchnęłam i usiadłam.- Jak się czujesz?- Mogę góry przenosić.- Poruszył się na łóżku, podciągnął się trochę wyżeji wyprostował, a potem skrzywił.- No, może pagórki.Patrzyłam na swoje dłonie, niepewnie skubiąc paznokcie, kiedy siadał.- Chcę, żeby było już po wszystkim, Lucasie - mruknęłam, chwytając krawędz łóżka.-Chcę wrócić do domu i zapomnieć o tym na zawsze.- Ale świat, niestety, tak nie funkcjonuje.Nie można uciec od przeszłości, trzeba sięz nią zmierzyć i mieć nadzieję, że przeżyje się to spotkanie.Ponura pewność w głosie Lucasa powiedziała mi, że ma w tej kwestii doświadczenie.Nasza sytuacja była niepewna, było w niej za dużo niewiadomych.Miałam wrażenie, że żyjęna wojennym froncie, nawet kiedy znajdowałam się na bezpiecznym gruncie.Wszystkiezmysły miałam wyostrzone, emocje kotłowały się, szukając ujścia.Nie było wiadomo, kiedysię spodziewać kolejnego uderzenia.Cichy odgłos za drzwiami sprawił, że podskoczyłam na krześle.Zerknęłamz niepokojem w stronę wejścia.Mój wzrok wędrował nad Lucasem i zorientowałam się, że misię przygląda.Spuściłam wzrok na ręce.Lucas westchnął.- Niestety, nie mogę ci obiecać, że wszystko będzie dobrze.To byłoby prostekłamstwo, zwłaszcza w moich ustach, prawda? No i biorąc pod uwagę wszystko, co wieszo sytuacji, uwierzyłabyś mi?Nie.Kłamstwa, choćby wypowiedziane w najlepszej wierze, byłyby bezcelowe.W gręwchodziła zbyt wysoka stawka, żeby pocieszać się obietnicami bez pokrycia.Niespuszczałam wzroku z palców, siedzieliśmy w ciszy.Wezbrała we mnie czarna jak nocciemność i bałam się, że pochłonie wszystkie dobre wspomnienia, jakie jeszcze miałam.- Lucy, spójrz na mnie.Niechętnie podniosłam wzrok i zobaczyłam, że mi się przygląda z głową przechylonąna bok.Blizna na twarzy mocno wyróżniała się na bladej skórze, ale niebieskozielone oczybyły żywe jak zawsze.Ciemne włosy nie były już zaczesane do tyłu, ale rozczochrane, potpoprzyklejał je miejscami do twarzy.Znikł ułożony, wysublimowany wygląd, którykojarzyłam z byłym przemytnikiem; miałam przed sobą kogoś, kto wyglądał na osobę, któramusi leżeć w szpitalu.Wyciągnął rękę i kiwnął do mnie palcami.Niechętnie uniosłam dłoń, a on ukrył jąw swoim uścisku.- Lucy Delacourt - powiedział tonem najpoważniejszym, jaki słyszałam z jego ust.-Obiecuję, że zrobię wszystko, co mogę, żeby zapewnić bezpieczeństwo tobie i mojemu bratu.Rozumiesz?I tobie.Nie mogłam znieść myśli, że miałabym stracić tego zarozumiałego,wkurzającego faceta przede mną.Odruchowo pochyliłam się, wysunęłam dłoń z jego dłonii zebrałam mu zmierzwione włosy za jedno ucho.Słowa Lucasa rozmyły się w ciszy.Zwidrował mnie tymi swoimi lśniącymi oczami.Wyglądał tak, jakby miał zamiar o cośspytać, ale ktoś zapukał do drzwi.Oboje się wystraszyliśmy.Przełknęłam ślinę i uchyliłam je lekko, żeby wyjrzeć na zewnątrz.W progu stałaagentka, z którą rozmawiałam wcześniej.- Pomyślałam, że powinna pani wiedzieć - powiedziała łagodnie, tak cicho, że tylko jają usłyszałam.- Otrzymałam wiadomość od agenki Gautier.Grupa, która została w domu, niezgłaszała się przez ponad godzinę.Nie mamy pojęcia, gdzie są.Rozdział 18Po paru godzinach Lucasa i mnie zabrano ze szpitala, pewnie ze względówbezpieczeństwa.Lucasa wywieziono na wózku i przewieziono furgonetką, a ja poszłam dosamochodu z innymi agentami.Nikt się nie odzywał, wszyscy rozumieli, że niewiele jest dopowiedzenia.Godzinę po informacji od agentów znalezli samochód bez pasażerów.Wtedyteż podjęto decyzję o tym, żeby zabrać wszystkich z państwowego szpitala.Nie odzywałam się, wykonywałam rozkazy.W samochodzie siedziałam bez ruchu,moje ciało zachowywało się jak sterowane pilotem.Ogarnęło mnie bolesne odrętwienie.Niemiałam nadziei, nie widziałam cienia szansy na pomyślne rozwiązanie.Po raz pierwszy z całąmocą dotarła do mnie świadomość, że szczęśliwego zakończenia może wcale nie być, że jaalbo ktoś, kogo kocham, możemy nie wyjść z tego żywi.Wewnętrzna niemoc ciążyła mi jakżelazo, pchała mnie w dół, sprawiała, że trudno mi było nawet iść.Nowe miejsce okazało się świetnie zabezpieczonym, na wskroś nowoczesnymbudynkiem za solidną bramą.Wszędzie rozstawieni byli strażnicy z bronią w gotowości -dostrzegłam to, kiedy wpuszczano nas do środka.Kryjówka agencji była zabezpieczona jakna wojnę.I wszystko wskazywało na to, że może do niej dojść.Nie byłam w stanie trwać dłużej w napięciu.Przeszliśmy przez hol, minęliśmy zabezpieczenia i weszliśmy do windy.Wylądowaliśmy w kolejnym korytarzu pozbawionym okien, w głębi budynku.AgentkaAnderson, która cały czas była przy mnie, zaprowadziła mnie do innego pomieszczeniai mimo podłego nastroju, westchnęłam z ulgą na widok Lucasa.Siedział na wózku, otoczonydwoma agentami i wyglądał jak król, siedzący na tronie.Pochylili się, żeby pomóc mu siępodnieść, a Lucas marudził, kiedy sadzali go na sofie.Odnalazł mnie wzrokiem i na bladej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.- Patrzcie, kogo wiatr przygnał! - Z błyskiem w oku spojrzał na agentkę obok mnie.-No, w takich okolicznościach zawsze miło zobaczyć ładną buzkę.Za dużo testosteronu.Rudowłosa agentka zarumieniła się, ale nie zareagowała w żaden inny sposób.Dałaznak dwóm agentom, którzy razem z nią wyszli z pokoju.Lucas przyglądał się, jakwychodzą, a potem jego uśmiech nieco zbladł.- Jakieś informacje o Jeremiahu?- %7ładnych.- Usiadłam na krześle obok niego, oparłam głowę i wpatrywałam sięw sufit.- Powinni byli dojechać parę godzin temu, ale nie ma po nich śladu, nie dali żadnegoznaku.- Zakładam się, że teraz żałują, że samochód nie miał GPS-u.- Kiedy zganiłam gowzrokiem, uniósł ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]