[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za Leszkiem wszedł Mieszek Brodaty, kołpaka podniósł, pokłonił sięw koło, uśmiechnął: Nie chcę się wam zalecać, odezwał się cicho, ręce zacierając, każda liszka swój ogon chwali! hę! hę! jedno powiem: Dosyćmieliście takich kneziów, co wysoko siadali nad wami, do którychdostęp był trudny, przed którymi pokłony bić było potrzeba.Jamchudzina, ziemi mało mam, a choć krew Leszków płynie we mnie,żyłem jak ziemianin prosty; niewiele mi trzeba, ludziom nie zaciężę;kto do mnie przyjdzie, choć bez podarku, posłucham chętnie.Uśmiechnął się raz jeszcze.Zarwaniec szepnął sąsiadowi: Taki teraz dobry, że potem może skwaśnieć, bo to i ze słodkiemmlekiem bywa.Mieszek nie mówił więcej, a nie dałby mu Ryk, który już do koła sięcisnął.Mąż ten był olbrzymiej postawy, z pałką w ręce, wyglądający dziko.Wszedł w koło, nie bardzo na nie patrząc, i podparł się na maczudze. Co wam w głowie, panowie żupany?! zawołał co wam wgłowie? Chcecie, aby się wam przyszły knez zalecał obiecankami!Dzieci z was chyba, które się niańkom bałamucić dają.A któż wam tuzłotych gór obiecywać nie będzie, aby was za łeb wziąć? Głupi-bybył, gdyby potem dotrzymał!I cóż to za knez będzie, co, niewiedząc jaki go los napotka, przyrzekawprzód co zrobi.Z dobrymi dobrym być łatwo, ze złymi musiinaczej co godzina przyniesie i dola narzuci, to jego robota.Niełowić ryb przed niewodem! Ja takim dla was będę, jakiego warcibędziecie! Nie obiecuję nic!Zarwaniec zawołał na głos: Szczery jest, i to coś warto!Innym się ta buta nie podobała.Ryk wyszedł z koła, maczugęzarzuciwszy na plecy.Za nim wpuszczono jeszcze dwu Leszków, trzech Mieszków i nakońcu knezia Bat'ka, staruszka zgarbionego, który się powoli wsunąłdo koła.Ten zaręczał, że na gwiazdach się znał i z duchami byłdobrze, a pewien się czuł ich pomocy.Deszcze umiał sprowadzać,odwracać burze, wichry odpędzać, mrozy łamać, powodzie znosić.Obiecywał urodzaje, dostatek, rojenie się ogromne pszczół imleczność krowom.Ledwie go już słuchano; starszyzna, znużona słowami poziewała,patrzyli wszyscy na Bohobora. Zgodzicie się na którego z nich? spytał tenże i po kolei zacząłsiedzących badać. Ty kogo chcesz?Każdy z cicha odpowiadał innem imieniem; niektórzy żadnego z nichsobie nie życzyli.Szmer postawał. Ja wam jeszcze powiem rzecz jedną podnosząc głos, odezwałsię Zarwaniec. Gołębia mojego nie chcieliście: użyjcież innegosposobu, o którym wiemy z wiekowych dziadów powieści, jakniegdyś wybierano, kiedy jeszcze w innej ziemi gościliśmy.Bywało tak, że do celu biegano konno, a który pierwszy dopadł słupa,brał z niego kneziowską czapkę, na głowę kładł i kłaniali się muwszyscy!Starym podobało się wznowienie dawnego obyczaju. A czemuby nie? poczęli wołać: wszyscy wiemy, że bieganotak niegdyś; ojcowie rozumni byli: gdzie sami rozstrzygać nie umieli,na los zdawali! Zarwaniec spojrzał na Bohobora. Co ty powiesz na to stary? Jedno tylko rzekł Bohobór że co stare to szanuję, a choćbymobyczaju nie rozumiał, chowam go, aby nie zginął, boć może inny zniego dobyć to, czego ja nie potrafię,Młodsi i ci, co lepsze konie mieli, rwać się już zaczynali, obwołujączgodę!Kneziowie przyklaskiwali; nikt prawie się nie opierał. Zgoda na gonitwę powtarzano.Naznaczcie czas, wytknijciedrogę, wybierzcie sędziów, biegać będziemy.Wrzawliwie krzyczano ciągle: Zgoda! zgoda! Zarwaniec szepnął po cichu: Anim się ja spodziewał, aby lada jaki żart mój ludzie za dobrowzięli.Udało się ślepej kurze znalezć ziarno!I usta przytknął dłonią.Wola wszystkich tak się wyraziście i gwałtownie objawiała, że się jejjuż oprzeć nikt nie mógł.Stanęło więc na tem, że w dolinie pod Gródkiem, na równejpiaszczystej drożynie, na pełni miesiąca miał się odbyć ów obrzęduroczysty; że do gonitwy stawić się wolno było każdemu, czy był zkrwi Leszków czy nie, a choćby najpospolitszemu z gminu.Wszyscyrazem puścić się mieli i na dany znak do celu biegnąć.U słupa zaś, zasędziów zasiadać mieli: Bohobór, Zarwaniec i całym likiemwszystkich panów Wojewodów dwunastu.Gdy się raz na to zgodzili wszyscy, rozpierzchli się zaraz, radząc,rozmyślając, przepowiadając i konie rozpatrując, bo nogi ich, pana imdać miały.Leszek, który stał na uboczu, podumawszy, przystąpił do Bohobóra. Do pełni niedaleko rzekł zwlekać z przygotowaniem niemożna.Stawi się do biegu pewno nie dwu ani trzech, ale ilu niktnie powie.Patrzajcież no, że drożyna, którą jechać mamy wąską, żepo bokach ziemia popadana, nierówna i od kretów poryta.Niesprawiedliwie się więc stanie temu, który zboku miejsce obraćbędzie musiał.Zawczasu potrzeba pługiem szeroko zorać rolopiaszczystą, bronami i gałęzmi ostremi wyrównać, tak, aby dlawszystkich była jednaka.Zwierzcie to komu.Wszyscy uznali, iż rada rozumną była, a że Berzda stał, kręcącpalcami, na uboczu, a znano go, iż do starych sług na gródku sięliczył, zdano mu więc tę sprawę, aby on drogę gotował.Skoro tylko czas i warunki umówionemi zostały, młodzież ikneziowie do szop pobiegli po konie; śpiesząc do domów, bo każdyteraz chciał szukać bieguna w stadzie, co by mu czapkę kneziowskąwygrał nogami.Pod wieczór roiły się gościńce, a na zaniku coraz się puściej robiło.Rozjechali się wszyscy i Berzda został sam, namyślając się, jak rozkazotrzymanym spełnić.Na gródku smutno mu teraz było.Siadł znowu w przedsieni na ławie,palce grube skręcił, jak był zwykł za dobrych czasów, westchnął nawspomnienie pana, który mu się w oczach spalił marnie, i począłdrzemać.Trwało to jakoś niedługo, bo poczuł, że go ktoś ciągnie za rękaw.Weśnie niemiłe przyszło mu wspomnienie, że go Czomber na postronkuprowadzi: targnął się więc z całych sił z oburzeniem, ale gdy oczyotworzył, ujrzał zdziwiony w mroku wieczornym, stojącego tużLeszka, który mu znaki porozumienia dawał.Wstał natychmiast, boszanował krew swych panów.Knez go odwiódł na stronę. Berzdo miły-odezwał się po cichu, klepiąc go po ramieniu znamja cię z czasów dawnych, wiem, żeś nieboszczykowi miłym i wiernymbył.Zasłużyłeś na to, abyś kawał ziemi dostał z puszczą a barciamiwydajnemi, z młynem, z wodą i łąką.Otrzymasz je ode mnie, ale postąp jak powiem.Berzda milcząco potakiwać począł mocno, bo go to niewielekosztowało, bo przy starym swym panu całe życie to czynił.Leszek mu się pochylił do ucha: Drogę potrzeba jak kazano wyorać pięknie, szeroko i zabronować,ale na tem nie koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Za Leszkiem wszedł Mieszek Brodaty, kołpaka podniósł, pokłonił sięw koło, uśmiechnął: Nie chcę się wam zalecać, odezwał się cicho, ręce zacierając, każda liszka swój ogon chwali! hę! hę! jedno powiem: Dosyćmieliście takich kneziów, co wysoko siadali nad wami, do którychdostęp był trudny, przed którymi pokłony bić było potrzeba.Jamchudzina, ziemi mało mam, a choć krew Leszków płynie we mnie,żyłem jak ziemianin prosty; niewiele mi trzeba, ludziom nie zaciężę;kto do mnie przyjdzie, choć bez podarku, posłucham chętnie.Uśmiechnął się raz jeszcze.Zarwaniec szepnął sąsiadowi: Taki teraz dobry, że potem może skwaśnieć, bo to i ze słodkiemmlekiem bywa.Mieszek nie mówił więcej, a nie dałby mu Ryk, który już do koła sięcisnął.Mąż ten był olbrzymiej postawy, z pałką w ręce, wyglądający dziko.Wszedł w koło, nie bardzo na nie patrząc, i podparł się na maczudze. Co wam w głowie, panowie żupany?! zawołał co wam wgłowie? Chcecie, aby się wam przyszły knez zalecał obiecankami!Dzieci z was chyba, które się niańkom bałamucić dają.A któż wam tuzłotych gór obiecywać nie będzie, aby was za łeb wziąć? Głupi-bybył, gdyby potem dotrzymał!I cóż to za knez będzie, co, niewiedząc jaki go los napotka, przyrzekawprzód co zrobi.Z dobrymi dobrym być łatwo, ze złymi musiinaczej co godzina przyniesie i dola narzuci, to jego robota.Niełowić ryb przed niewodem! Ja takim dla was będę, jakiego warcibędziecie! Nie obiecuję nic!Zarwaniec zawołał na głos: Szczery jest, i to coś warto!Innym się ta buta nie podobała.Ryk wyszedł z koła, maczugęzarzuciwszy na plecy.Za nim wpuszczono jeszcze dwu Leszków, trzech Mieszków i nakońcu knezia Bat'ka, staruszka zgarbionego, który się powoli wsunąłdo koła.Ten zaręczał, że na gwiazdach się znał i z duchami byłdobrze, a pewien się czuł ich pomocy.Deszcze umiał sprowadzać,odwracać burze, wichry odpędzać, mrozy łamać, powodzie znosić.Obiecywał urodzaje, dostatek, rojenie się ogromne pszczół imleczność krowom.Ledwie go już słuchano; starszyzna, znużona słowami poziewała,patrzyli wszyscy na Bohobora. Zgodzicie się na którego z nich? spytał tenże i po kolei zacząłsiedzących badać. Ty kogo chcesz?Każdy z cicha odpowiadał innem imieniem; niektórzy żadnego z nichsobie nie życzyli.Szmer postawał. Ja wam jeszcze powiem rzecz jedną podnosząc głos, odezwałsię Zarwaniec. Gołębia mojego nie chcieliście: użyjcież innegosposobu, o którym wiemy z wiekowych dziadów powieści, jakniegdyś wybierano, kiedy jeszcze w innej ziemi gościliśmy.Bywało tak, że do celu biegano konno, a który pierwszy dopadł słupa,brał z niego kneziowską czapkę, na głowę kładł i kłaniali się muwszyscy!Starym podobało się wznowienie dawnego obyczaju. A czemuby nie? poczęli wołać: wszyscy wiemy, że bieganotak niegdyś; ojcowie rozumni byli: gdzie sami rozstrzygać nie umieli,na los zdawali! Zarwaniec spojrzał na Bohobora. Co ty powiesz na to stary? Jedno tylko rzekł Bohobór że co stare to szanuję, a choćbymobyczaju nie rozumiał, chowam go, aby nie zginął, boć może inny zniego dobyć to, czego ja nie potrafię,Młodsi i ci, co lepsze konie mieli, rwać się już zaczynali, obwołujączgodę!Kneziowie przyklaskiwali; nikt prawie się nie opierał. Zgoda na gonitwę powtarzano.Naznaczcie czas, wytknijciedrogę, wybierzcie sędziów, biegać będziemy.Wrzawliwie krzyczano ciągle: Zgoda! zgoda! Zarwaniec szepnął po cichu: Anim się ja spodziewał, aby lada jaki żart mój ludzie za dobrowzięli.Udało się ślepej kurze znalezć ziarno!I usta przytknął dłonią.Wola wszystkich tak się wyraziście i gwałtownie objawiała, że się jejjuż oprzeć nikt nie mógł.Stanęło więc na tem, że w dolinie pod Gródkiem, na równejpiaszczystej drożynie, na pełni miesiąca miał się odbyć ów obrzęduroczysty; że do gonitwy stawić się wolno było każdemu, czy był zkrwi Leszków czy nie, a choćby najpospolitszemu z gminu.Wszyscyrazem puścić się mieli i na dany znak do celu biegnąć.U słupa zaś, zasędziów zasiadać mieli: Bohobór, Zarwaniec i całym likiemwszystkich panów Wojewodów dwunastu.Gdy się raz na to zgodzili wszyscy, rozpierzchli się zaraz, radząc,rozmyślając, przepowiadając i konie rozpatrując, bo nogi ich, pana imdać miały.Leszek, który stał na uboczu, podumawszy, przystąpił do Bohobóra. Do pełni niedaleko rzekł zwlekać z przygotowaniem niemożna.Stawi się do biegu pewno nie dwu ani trzech, ale ilu niktnie powie.Patrzajcież no, że drożyna, którą jechać mamy wąską, żepo bokach ziemia popadana, nierówna i od kretów poryta.Niesprawiedliwie się więc stanie temu, który zboku miejsce obraćbędzie musiał.Zawczasu potrzeba pługiem szeroko zorać rolopiaszczystą, bronami i gałęzmi ostremi wyrównać, tak, aby dlawszystkich była jednaka.Zwierzcie to komu.Wszyscy uznali, iż rada rozumną była, a że Berzda stał, kręcącpalcami, na uboczu, a znano go, iż do starych sług na gródku sięliczył, zdano mu więc tę sprawę, aby on drogę gotował.Skoro tylko czas i warunki umówionemi zostały, młodzież ikneziowie do szop pobiegli po konie; śpiesząc do domów, bo każdyteraz chciał szukać bieguna w stadzie, co by mu czapkę kneziowskąwygrał nogami.Pod wieczór roiły się gościńce, a na zaniku coraz się puściej robiło.Rozjechali się wszyscy i Berzda został sam, namyślając się, jak rozkazotrzymanym spełnić.Na gródku smutno mu teraz było.Siadł znowu w przedsieni na ławie,palce grube skręcił, jak był zwykł za dobrych czasów, westchnął nawspomnienie pana, który mu się w oczach spalił marnie, i począłdrzemać.Trwało to jakoś niedługo, bo poczuł, że go ktoś ciągnie za rękaw.Weśnie niemiłe przyszło mu wspomnienie, że go Czomber na postronkuprowadzi: targnął się więc z całych sił z oburzeniem, ale gdy oczyotworzył, ujrzał zdziwiony w mroku wieczornym, stojącego tużLeszka, który mu znaki porozumienia dawał.Wstał natychmiast, boszanował krew swych panów.Knez go odwiódł na stronę. Berzdo miły-odezwał się po cichu, klepiąc go po ramieniu znamja cię z czasów dawnych, wiem, żeś nieboszczykowi miłym i wiernymbył.Zasłużyłeś na to, abyś kawał ziemi dostał z puszczą a barciamiwydajnemi, z młynem, z wodą i łąką.Otrzymasz je ode mnie, ale postąp jak powiem.Berzda milcząco potakiwać począł mocno, bo go to niewielekosztowało, bo przy starym swym panu całe życie to czynił.Leszek mu się pochylił do ucha: Drogę potrzeba jak kazano wyorać pięknie, szeroko i zabronować,ale na tem nie koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]