[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ale cóż? kto tylko pojechał, nie wrócił, odnikogo dopytać się nie mogłam czy te drogi istotnie prowadzą dokąd chcąludzie.Oto na przykład gościniec krwią gdzie niegdzie oblany, a kośćmiludzkimi wysłany, który ma prowadzić do kraju zaklętych skarbów, ale cóż onim mówią? że kto tylko tam wnijdzie, wyjść już nie może i na złocie z głoduumiera.Ta blada ścieżynka pomiędzy zaroślami wspinająca się ku górszczytom, prowadzi do żywiącego zródła.na tym szlaku trafiają się w poprzekleżący olbrzymi co nie przepuszczają przez drogę. Któż to wie? ja choć latam z wichrami to niedaleko.co mi starej? Gdybymchciała zejść, stąd dalej, nad promień oka nie mogę, bo mnie czarnoksiężnikmłodą jeszcze przykuł do tego kamienia.na lat tysiąc, tysiąc dni, tysiąc godzini pół minuty.Baba kończąc to, znowu uśmiechniętymi usty pokazała zęby niedojedzone, azdawało się że sobie z królewicza żartuje; ten dalej słuchać już jej nie myśląc,ruszył drogą, którą sobie koń zniecierpliwiony wybrał.Maruda już tu chciałnieco popaść, Liziłapa wychwalał rozum pański, którego dowodem dlań było, żenikogo nie chcąc usłuchać, poszedł za instynktem zwierzęcia, Waligóra gniewałsię pałką machając na Miecielicę, Paliwoda wyprzedzał orszak do noclegu, aMotylica dowodzący przednią strażą na skrzydlatym jadący koniu, to się poziemi toczył, to napowietrzę wzbijał w niepohamowanym pędzie.Jadą tedy jadą, jadą aż zmrok padać poczyna, o żywej duszy nie widać, animieszkania, ani wioski, ani chałupy, a puszcza ciemna i gęsta rozpościera sięprzed nimi.Królewiczowi nudzić się poczęło, i nie przywykły do niewygody,nie mógł pojąć jak na pierwsze żądanie zaraz mu się gospoda nie zjawi wśróddrogi.Liziłapa uczucie to znajdował wzniosłem, naturalnym i szlachetnym,dowodząc że żywioły powinny słuchać człowieka, a szczególniej takiego jakkrólewicz.Dobrze się już ściemniało i burza rycząc nadchodziła, gdy ujrzano światełko ipokazała się chałupka, ale tak maleńka i niska, biedna i uboga, że się w niejkrólewiczowi strasznym zdawało i od burzy schronić.Ale cóż miał począć? deszcz kropił, rozbito namioty dla dworu, a Rumianek wpadł głową stuknąwszyo uszak, do chałupki.Była to owa sławna chatka na kurzej nóżce stojąca, w której mieszkał znany zmądrości Chochoł, starzec mający już tysiąc sto sześćdziesiąt i dwa lata, z brodątak długą że ją sobie musiał za pas zakładać, wzrostu małego, łysiuteńki izaschły jak liść dębowy po zimie.%7łył on już na puszczy od lat tysiąca, żywiącsię orzechami, korzonkami i wodą, na rozmyślaniu i samotności.Niegdyś był torycerz wielki, ale po świetnych zwycięstwach i zdobytej u świata sławie, taksobie ludzi obrzydził i pogardził nimi, że królestwo porzuciwszy, poszedł napuszczę i więcej nie chciał mieć do czynienia z człowiekiem.Przyjmowałwszakże gości tym traktem niekiedy przejeżdżających, lub umyślnie do niego poradę przybyłych, uprzejmie i nikt odeń bez zdrowego zasiłku nie odszedł.Chociaż nikt mu nie mógł dać wprzódy wiedzieć o Rumianku, przyjął gobynajmniej nie zadziwiony i od razu poznał kto był, ale nie kłaniając mu się jakdrudzy i nie wstając z ławy, poprosił go do ognia i stołu na którym plastr miodu,orzechy, chleb i woda stały.Dwór królewicza gorszył się tą poufałością i poczęto go łokciami trącać, abypowstał a pokłon mu oddał.A co mnie ten młokos znaczy, rzekł Chochoł, czy to on mnie co dobrego lubzłego uczynić może? ani mojej dobrowolnej nędzy odjąć mi nie potrafi, anispokoju, który w sobie noszę odebrać? On sobie królewicz, ja sobie Chochoł.stary.a złe mu orzechy i miód, niech sobie nie je, kiedy gęba im nie rada.Pokrzywiwszy nosami i on i dworzanie poczęli się jednak do miodu i orzechówskradać, bo byli bardzo głodni, ale co który rozgryzł to robaczliwego świstuna, aco kto wziął miodu to z pszczołą, jeden tylko Rumianek same pełne wybierałorzechy i miód zabierał czysty.To jeszcze gorzej dworzan na Chochlarozgniewało, ale ten rzekł im: Samiście winni, bo zły czego dostanie obraca w złe, a młodemu iniewinnemu co wezmie w smak i korzyść idzie, nie trzeba było na orzechy imiód wydziwiać, zatoście robaków i żądeł napytali.Głodni tedy poszli spać, ale królewicz mający o świcie jechać, nim się nasuchych liściach położył, prosił starca o radę na dalszą drogę, dokąd by się miałudać. Jedz, rzekł mu Chochoł, zawsze prosto przed siebie, a gdy cię niepewnośćogarnie, zapytaj raczej serca niż rozumu, ono ci pokaże drogę. A jeśli zmilczy i nie odezwie się? Naucz je gadać.Stary zamilkł, a nazajutrz gdy się obudził królewicz i dwór jego, znalezli się wpuszczy na gołej ziemi bo i chata i Chochoł znikli, a drzewa tylko szumiały nadich głowami.Dobrze się stało, bo rozgniewany Paliwoda i Waligóra, który radbył awanturze, chcieli na odjezdnym spalić chałupę na kurzej stopie.Ruszyliwięc dalej pośniadawszy rosą.Wybrnąwszy z przepaścistych błót i lasów o półdnia postrzegli na wzgórzu okazały bardzo zamek stojący wysoko, murami otoczony, a tak świecący, że nań od blasku oczy się patrząc męczyły.Zdawałsię cały sadzony diamentami, podle niego płynęła ogromna rzeka, jakby ztopionego srebra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •