[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwilowo dla pozyskaniałaski dziada myślano wysłać Chryzia z panem Des Jardins, ale Julian i od tegoodstąpił.List z powinszowaniem miał zastąpić.Mecenas bądz co bądz  jechał, bo ten się z nikim zetrzeć nie obawiał.ledwie nie był rad przyspieszyć starcie  nie lubił dwuznacznych położeń.Bronisław się wahał.Zatruć staremu ojcu dzień jego sporem i waśnią  niegodziło się, a z Kalikstem byli teraz tak, iż nie mówili do siebie  a gdy bylizmuszeni, to się kłócili tylko.Z drugiej strony z nieobecności Bronisława mógł i musiał mecenas korzystać oczyścić mu plac, zostawić wolne pole nie walcząc  było uznać sięzwyciężonym.Kto wie, co na starym ojcu mógł wymóc syn najmłodszy wniebytności starszych?Wahał się tak do ostatniej godziny pan Radca, iż w wigilię postanowionego dniasam jeszcze nie wiedział, czy wyśle list, czy wyruszy osobiście.%7łona, któraumiała nim kierować niepostrzeżenie, na ten raz niepewną była, co lepiej, i nie chciała wywierać żadnego wpływu.Zrobiła tylko uwagę tę, że mecenas z faworytą obojga starych się żeni, ojcasobie pozyszcze, opanuje i może po nim wszystko zagarnąć.Przyszło jej na myśl francuskie przysłowie  Les absents ont tort, i kilka razyje powtórzyła od niechcenia.Mecenas był nadto dobrze wychowanymczłowiekiem, aby przy obcych dopuścił się awantury  a w kącie choćby siępowaśnili i starli  nic by znowu tak nadzwyczajnego nie było.anibezprzykładnego.Bronisław więc  jak się okazało, jechać musiał, chociaż tak skwaszony,niechętny, zły, chmurny, iż żona musiała go przestrzec, aby przed Wólką starałsię twarz rozpogodzić, bo się skompromituje.Stary Kunaszewski wprost z Galicji przez Drużkopol miał przybyć do swegoprzyjaciela, a młody tegoż dnia z Warszawy przywieść archiwistę stryja Leliwę-Wolskiego.Gdyby pan Florian obowiązanym był wysługiwać za żonę,  zarobiłby na niątą jedną podróżą ze starym molem, który był istotą najnudniejszą, jaką sobiewyobrazić można w ciągu drogi. Nie miał nawyknienia, praktyki, znajomościnajpierwszych warunków, nie umiał się do nich zastosować, dziwiło go wszystko, oburzało, wdawał się w nieskończone rozprawy i spory na pocztach,w rozmowy z arendarzami i wieśniakami, wyglądał jakby spadł z księżyca.Pan Florian i śmiał się i ziewał i niecierpliwił, ale dla miłości Justysi znosiłnajutrapieńszego ze stryjów.Stary Sędzia dla przybywających gości pragnął twarz rozjaśnić i okazać imradość, ale ostatnimi czasy tak posmutniał, zgorzkniał, że na sobie weselaniepodobna mu wymóc było.Nie wiedział, kto przybędzie, a ci, których się spodziewał, nie przywozili mupociechy.Z bijącym sercem oczekiwała na obiecanego stryja panna Justyna,równie jak na Floriana, ale cóż potem? Mecenas miał zatruć wszystko przybyciem swoim.Jedyną obroną przeciwko niemu było po cichu uczynioneprzyrzeczenie starego Sędziego. Dopóki ja żyję, nie puszczę cię stąd, aprzeciwko woli twej nikt cię nie wezmie.bądz spokojną.Florian jechał, mężne mając postanowienie, jeżeliby do ostateczności przyszło wyzwać mecenasa.Znał słabą stronę takiego wybryku, ale mówił po cichu. Tonący brzytwy sięchwyta.Trafiło się, iż wieczorem w wigilię pierwsi się zjawili.Pan Florian i staryarchiwista we fraku vicemundurowym, w butach ogromnych, bo mu nogibrzękły, łosiowych rękawiczkach, sztywny, śmieszny, i nawet wśródniewymagających wieśniaków, wyglądający karykaturalnie.Perora, którą powitał Sędziego, komplement, i nauka moralna dana na wstępiesynowicy rozpłakanej dały poznać człowieka, więcej z papierami obytego, niż zludzmi i światem.Justyna nic z niego oprócz ogólników dydaktycznych wydobyć nie mogła oojcu, o matce, o rodzinie, których pan Krzysztof nie lubił, więc ich też chwalićnie mógł, a narzekać przed córką nie chciał.Wieczorem, gdy ich na uboczu we dwoje pozostawiono, nie omieszkał staryarchiwista przestrzec, żeby wcale na niego nie rachowała, bo był ubogi, żył wpocie czoła, i t.p.Z cicha i ostrożnie polecał jej mecenasa, jako statecznego męża, który losem sięjej chciał zająć, a sama wdzięczność powinna była skłonić, aby się nie wahaławyjść za niego.Floriana, chociaż on go wyszukał i przywiózł, nie zalecał wcale.Przekonał się w czasie podróży, jak powiadał, że był wiatrem podszyty.Gdy potem Bronisław się zjawił.a na koniec mecenas, ożywiło się nieco iSędzia nawet rozjaśnił czoło.Dwaj bracia z sobą tak byli, że widoczniespotkania rozmowy, i sprzeczki unikali.O Julianie, o Sabinie, nikt aniwspomniał. Rozmowa toczyła się o rzeczach obojętnych.Pan Leliwa -Wolski dawał się bawić staremu Kunaszewskiemu.Ponieważ Szelawski się cofnął z porady Frycza wcześniej do swego pokoju,rozebrał i położył dla wypoczęcia,  przyjmował u siebie gości po jednemu. Z kolei przysiadali się na gawędkę synowie, ks.Zaręba, doktór, Florian.komornik.Reszta gości z Podkomorzyną i panną Justyną zabawiała się wsalonie.Mecenas nadzwyczaj obcesowo i napastliwie oblegał pannę Justynę, którastrwożona i zmieszana, nie wiedziała, jak się od niego uwolnić.Szło mu o to,aby go wszyscy widzieli w roli narzeczonego.Florian naówczas chodził po kątach pieści zaciskając, jakby miał ochotę zgnieśćnapastnika na gorzkie jabłko.Nie uszła baczności Bronisława i mecenasa gorycz i chłód, z jakim ojciec ichprzyjmował, nie szczędząc nawet ostrych wymówek.Bronisław kwasił się tym,że mu o kodycylu dla panny Justyny doniesiono.Słowem nie było tu nikogo ztwarzą zupełnie rozjaśnioną i spokojną.Szczęściem jedyny obcy świadekarchiwista, nie był w możności ocenienia tego stanu umysłów i usposobień nie rozumiał nic. a zresztą było mu obojętnym wszystko.Obyczaje domowe z wielu względów wydawały mu się dziwaczne, i najprędzejjak tylko mógł wyprosił się do swojego pokoju gościnnego, aby przywdziaćberłacze i stary szlafrok.Sędzia, że długo zasnąć nie mógł, więc przytrzymywał u siebie to jednego, todrugiego, rozpytując a kończąc jednostajnie narzekaniem i wymówkami.Listy Juliusza i Sabiny rzucone na stole  ani słowa z ust jego nie dobyły. Ojciec jest dziwnie zmieniony  odezwał się, biorąc na stronę ks.ZarębęBronisław.jestem niemal przestraszony.Nie mówię o jego zdrowiu. chociaż i ono mi się nie najlepszym wydaje, aleco za rozdrażnienie,  on, zwykle taki pobłażający, tak dla nas wylany.Znalazłem go zniechęconym, wszystko widzącym czarno, narzekającym naludzi  no  i z nas zdaje mi się wcale kontent nie jest.Cóżeśmy przewinili?Spojrzał w oczy wujowi. Uderzcie się w piersi  odparł powoli proboszcz.Jeżeliście nie przewiniliwprost przeciwko niemu, całe postępowanie wasze, stosunki jako rodzeństwatak się smutnie pogorszyły, że stary bez trwogi w przyszłość spojrzeć niemoże.Sto razy mi to powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •