[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie są-dzę by prawdziwy botanik aż tyle czasu mówił, w czym rosną kwiaty,trawy i cała reszta, a nie o nich samych.- Och, zamknij się.Ty też dałaś się nabrać.Zoe nie była całkowicie przekonana, że postąpiłam słusznie, ra-dząc Fran, by przebaczyła Lewemu Botanikowi, gdyż najwyrazniejmiała do niego uraz o tamto ględzenie o glebie, którym katował ją najej własnych urodzinach.Miałam ochotę się jej odciąć opowieścią, jakdługą i nudną gadką uraczył mnie jej Okłamczuś, ale ponieważ wła-śnie zerwali, pomyślałam, że się powstrzymam.Gdy wygłosiłam jej tęsamą mowę, którą uraczyłam Fran, Zoe zaczęła patrzeć na sprawę po-dobnie jak ja i nawet zgodziła się ze mną, że postępowanie LewegoBotanika można interpretować jako chwytające za serce starania bied-nego komputerowca, by oczarować Fran.Podkreśliłam, że było towłaściwie dość romantyczne, biorąc pod uwagę ile gość musiał sięnabiedzić, by wymyślać nazwy kwiatów, specjalnie kupować egzem-plarze Gardening Australia", by uwiarygodniały go poniewierającesię po całym domu, i jeszcze na dodatek dbając, by mieć cały czasprofesjonalnie brudne paznokcie.Chyba powinnam sobie odpuścić ten ostatni kawałek 0 paznok-ciach, gdyż Zoe na wzmiankę o glebie zareagowała gwałtownie i obieSRzaczęłyśmy snuć ponure wizje, jak to Lewy Botanik przed każdą wi-zytą u Fran trzymał ręce zanurzone w doniczkach, co nie było ani ro-mantyczne, ani higieniczne, już na pewno porąbane.- A co u ciebie? - spytała Zoe.- A co ma być? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Spotkałaś wreszcie kogoś? Mam nadzieję, że nie marnujesz jużczasu na rozmyślaniu o Charliem?Spojrzałam z poczuciem winy na zdjęcie Charliego przypięte nadbiurkiem.Jego uśmiechnięta twarz ledwo, ledwo wyglądała spod sa-moprzylepnej kartki z tym dziwnym końskim cytatem.Właściwie byłjuż najwyższy czas, by posprzątać po swoim byłym i wyrzucić w dia-bły: fotografię z portfela, oprawione fotografie porozstawiane tu i tam,karty urodzinowe, stare listy i cały ten sentymentalny chłam.Terazkolej na Zlizel; niech ona zaczyna gromadzenie swojej kolekcji i wy-stawia ją w swej Stajni ze Snów Barbie, w której przypuszczalniemieszka.Przez małą chwilę miałam ochotę powiedzieć Zoe, że takijeden Martin dzwonił do mnie zeszłego wieczoru, ale nagle mi sięodechciało.- Nikogo - odpowiedziałam, myśląc z rozmarzeniem o CorymCzwartym i o tym, jak ślicznie wygląda, gdy się go z nagła przestra-szy.O Corym oprócz Cate nie wspomniałam dotąd jeszcze nikomu.Wprawdzie Fran zetknęła się z nim, ale nie miała pojęcia o tym, że wmoich fantazjach jest on główną gwiazdą.Parę razy już, już miałamzamiar opowiedzieć jej o swojej słabości do Co-ry'ego, lecz Franzdawała się być opętana jakąś dziwną obsesją na temat mnie i doktoraJacka, wolałam więc zmilczeć.Zoe chyba zaraziła się od Fran, gdyż znienacka spytała.- A Jack? Wiesz, on wciąż o ciebie pyta.- Doprawdy? - Nie ukrywam, że ta wiadomość leciutko mi po-chlebiła.- Umm.Ale wydaje mi się, że zaczął się z kimś spotykać.- Och - momentalnie oklapłam.Pięknie.Doktor Jack lubi mnietak bardzo i uważa, że jestem tak atrakcyjna i tak interesująca, że jużSRspotyka się z kimś innym.A w końcu dałam mu kosza tylko dwa razy.Co za mimoza.- Ale to właściwie dobrze, ty chyba nie bardzo lub Jacka, praw-da?- Nie bardzo - zgodziłam się z pewnym przymusem, starając sięnie rozmyślać o tamtej chwili, kiedy dał mi swój sweter, który nawia-sem mówiąc, wciąż miałam.Wychodzi na to, że gdy chodzi o męskieciuchy, robię się z wolna i z lekka kleptomanką, biorąc pod uwagęupchane gdzieś w mojej sypialni sweter doktora Jacka i gatki Co-ry'ego.- Ale właściwie to szkoda.Wy dwoje macie ze sobą dużo wspól-nego.- Zapewne, ale nie sądzę, by związek oparty na kłamstwach doty-czących pracy i ulubionych zwierzątek miał szanse stać się romansemstulecia.- O czym ty mówisz, na litość boską?- Nieważne - westchnęłam.Na myśl o tym, że mam jej towszystko tłumaczyć, poczułam się bardzo znużona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie są-dzę by prawdziwy botanik aż tyle czasu mówił, w czym rosną kwiaty,trawy i cała reszta, a nie o nich samych.- Och, zamknij się.Ty też dałaś się nabrać.Zoe nie była całkowicie przekonana, że postąpiłam słusznie, ra-dząc Fran, by przebaczyła Lewemu Botanikowi, gdyż najwyrazniejmiała do niego uraz o tamto ględzenie o glebie, którym katował ją najej własnych urodzinach.Miałam ochotę się jej odciąć opowieścią, jakdługą i nudną gadką uraczył mnie jej Okłamczuś, ale ponieważ wła-śnie zerwali, pomyślałam, że się powstrzymam.Gdy wygłosiłam jej tęsamą mowę, którą uraczyłam Fran, Zoe zaczęła patrzeć na sprawę po-dobnie jak ja i nawet zgodziła się ze mną, że postępowanie LewegoBotanika można interpretować jako chwytające za serce starania bied-nego komputerowca, by oczarować Fran.Podkreśliłam, że było towłaściwie dość romantyczne, biorąc pod uwagę ile gość musiał sięnabiedzić, by wymyślać nazwy kwiatów, specjalnie kupować egzem-plarze Gardening Australia", by uwiarygodniały go poniewierającesię po całym domu, i jeszcze na dodatek dbając, by mieć cały czasprofesjonalnie brudne paznokcie.Chyba powinnam sobie odpuścić ten ostatni kawałek 0 paznok-ciach, gdyż Zoe na wzmiankę o glebie zareagowała gwałtownie i obieSRzaczęłyśmy snuć ponure wizje, jak to Lewy Botanik przed każdą wi-zytą u Fran trzymał ręce zanurzone w doniczkach, co nie było ani ro-mantyczne, ani higieniczne, już na pewno porąbane.- A co u ciebie? - spytała Zoe.- A co ma być? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Spotkałaś wreszcie kogoś? Mam nadzieję, że nie marnujesz jużczasu na rozmyślaniu o Charliem?Spojrzałam z poczuciem winy na zdjęcie Charliego przypięte nadbiurkiem.Jego uśmiechnięta twarz ledwo, ledwo wyglądała spod sa-moprzylepnej kartki z tym dziwnym końskim cytatem.Właściwie byłjuż najwyższy czas, by posprzątać po swoim byłym i wyrzucić w dia-bły: fotografię z portfela, oprawione fotografie porozstawiane tu i tam,karty urodzinowe, stare listy i cały ten sentymentalny chłam.Terazkolej na Zlizel; niech ona zaczyna gromadzenie swojej kolekcji i wy-stawia ją w swej Stajni ze Snów Barbie, w której przypuszczalniemieszka.Przez małą chwilę miałam ochotę powiedzieć Zoe, że takijeden Martin dzwonił do mnie zeszłego wieczoru, ale nagle mi sięodechciało.- Nikogo - odpowiedziałam, myśląc z rozmarzeniem o CorymCzwartym i o tym, jak ślicznie wygląda, gdy się go z nagła przestra-szy.O Corym oprócz Cate nie wspomniałam dotąd jeszcze nikomu.Wprawdzie Fran zetknęła się z nim, ale nie miała pojęcia o tym, że wmoich fantazjach jest on główną gwiazdą.Parę razy już, już miałamzamiar opowiedzieć jej o swojej słabości do Co-ry'ego, lecz Franzdawała się być opętana jakąś dziwną obsesją na temat mnie i doktoraJacka, wolałam więc zmilczeć.Zoe chyba zaraziła się od Fran, gdyż znienacka spytała.- A Jack? Wiesz, on wciąż o ciebie pyta.- Doprawdy? - Nie ukrywam, że ta wiadomość leciutko mi po-chlebiła.- Umm.Ale wydaje mi się, że zaczął się z kimś spotykać.- Och - momentalnie oklapłam.Pięknie.Doktor Jack lubi mnietak bardzo i uważa, że jestem tak atrakcyjna i tak interesująca, że jużSRspotyka się z kimś innym.A w końcu dałam mu kosza tylko dwa razy.Co za mimoza.- Ale to właściwie dobrze, ty chyba nie bardzo lub Jacka, praw-da?- Nie bardzo - zgodziłam się z pewnym przymusem, starając sięnie rozmyślać o tamtej chwili, kiedy dał mi swój sweter, który nawia-sem mówiąc, wciąż miałam.Wychodzi na to, że gdy chodzi o męskieciuchy, robię się z wolna i z lekka kleptomanką, biorąc pod uwagęupchane gdzieś w mojej sypialni sweter doktora Jacka i gatki Co-ry'ego.- Ale właściwie to szkoda.Wy dwoje macie ze sobą dużo wspól-nego.- Zapewne, ale nie sądzę, by związek oparty na kłamstwach doty-czących pracy i ulubionych zwierzątek miał szanse stać się romansemstulecia.- O czym ty mówisz, na litość boską?- Nieważne - westchnęłam.Na myśl o tym, że mam jej towszystko tłumaczyć, poczułam się bardzo znużona [ Pobierz całość w formacie PDF ]