[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem z mężem widzieliśmy ślady tego nieszczęścia na całej trasie zKrymu do Moskwy, podczas podróży, która zostawiła niezatarte piętno na Mandelsztamie izmieniła go - nie wiem, na lepsze czy na gorsze - w głosiciela prawdy.Przyjacielewyjeżdżający na północ albo na wschód od Moskwy opowiadali o natykaniu się na ocalałychz klęski chłopów, szukających desperacko jakiejś wioski, gdzie mogliby się osiedlić, alboskrawka ziemi, który mogliby uprawiać, cały czas umykając przed plutonami czekistów,przeczesujących wiejskie okolice.Teraz z pokładu parowca widzieliśmy pozostałości pokolektywizacji: obozujące na obu brzegach rzeki grupki zagubionych dusz, skulone podplandekami rozpiętymi na gałęziach nad ich głowami, z pudłami i kuframi z wiklinyustawionymi wokół, nagie dzieci bawiące się w płytkiej wodzie, podczas gdy rodzice bylizajęci gotowaniem na ogniskach płatów koniny, odciętych z trupów padłych zwierząt.Mójwciąż oszołomiony najlepszy przyjaciel i mąż, którego umysł nie otrząsnął się jeszcze zhalucynacji, że odwiedził mnie w więziennej celi na Aubiance i spotkał się ze Stalinem naKremlu, obrócił się do mnie i wskazując drżącym palcem brzeg, krzyknął: - Patrz, Nadieńka,bieda j e s t rozdzielana pomiędzy wieśniaków!Na wieczną hańbę Rosji, miał rację.Co można powiedzieć o tym epizodzie po tylu latach? Jeśli, jak upierał się Mandelsztam, Stalin dobrze wiedział, co wyczyniają czekiści, napewno trafił na wieczność do tego kręgu piekła, gdzie, jak mówi Dante, ogień jest tak gorący,że marzy się o płynnym szkliwie, by ochłodzić ciało.Jeśli zaś, jak mniemał Pasternak, Stalinnic o tym nie wiedział, był winny niewiedzy, bo powinien był wiedzieć, więc i tak skończy wtym samym kręgu piekła.Wczesnym popołudniem Czerdyń zamajaczył za zakrętem Kamy, rozciągając się nakilku wzgórzach, z których każde otaczał las, a nad całością dominowała dzwonnicaogromnej cerkwi, z pewnością zamienionej przez bolszewików na magazyn.Mandelsztamstał na dziobie z ręką na zadku nagiej opiekunki statku i patrzył, jak parowiec skręcał podprąd i podpływał do betonowego nabrzeża, na którym wysoko piętrzyły się bale i skrzynie,czekające na transport do cywilizacji.Aapiąc cumy, rzucone przez członków załogi, dokerzyciągnęli ciężkie liny przez wodę i owijali na pachołkach cumowniczych.Kiedy statekprzycumował do nabrzeża, a pośrodku kadłuba przerzucono i zabezpieczono trap, trzechkonwojentów, niosąc nasze bagaże, eskortowało nas do chłopskiego wozu, ciągniętego przezchudą jak szkielet klacz, i szło za nami pieszo, gdy wolno podążaliśmy przez olbrzymiąbramę prowadzącą do cytadeli królującej pośrodku miasta.Komendant, stary kawalerzysta,sądząc po butach z cholewami i wypielęgnowanym wąsie, zapinał pospiesznie pociemniałemosiężne guzy kurtki munduru, gdy zostaliśmy wprowadzeni do jego gabinetu.Skręciłjeszcze mocniej palcami końce wąsów.- Wy to na pewno Mandelsztamowie - powiedział.- W telegramie z Moskwy niepodali imion ani otczestw.Które z was jest skazańcem?- Ja jestem skazany - powiedział mąż.- Jestem poetą, Mandelsztam.- A ja jestem Nadieżda Jakowlewna, żona poety Mandelsztama - dodałam, a duma zezwiązku z Mandelsztamem stłumiła żal (który i tak rugowałam z siebie) o to, że wpakowałnas w tę sytuację.- Bardzo niezwykłe - zauważył komendant, który nigdy nie zawracał sobie głowyprzedstawianiem się.- Co takiego jest niezwykłe? - zapytałam.- Zapis w telegramie  izolować i zostawić przy życiu" obok nazwiska Mandelsztama -odpowiedział.- Po raz pierwszy dostałem podobne polecenie.- Popatrzył prosto naMandelsztama.- Kogo znacie na Kremlu?Usta męża uformowały się w kształt, który w innych okolicznościach można by wziąćza uśmiech.- Stalina - odpowiedział. Komendant wymienił szybkie spojrzenie ze swoim młodym zastępcą, siedzącym przybiurku w drugiej części pokoju.- To nie jest temat do żartów - ostrzegł.- Dlaczego sądzicie, że żartuję?Uznawszy widać, że roztropniej będzie porzucić ten temat, naczelnik oznajmił, żezostaniemy zakwaterowani w miejscowym szpitalu obwodowym aż do chwili, gdy miejscenaszego zesłania zostanie ostatecznie określone.Była to pierwsza wzmianka o tym, żeCzerdyń jest dla nas jedynie etapem przejściowym.Ten sam wóz zabrał nas krętą ulicą,wyłożoną drewnianymi balami, do ceglanego budynku, który, jak się dowiedzieliśmy, byłmasarnią przerobioną na szpital.Przy bramie trzej konwojenci pożegnali się z nami.Ten oimieniu Osip stanął nawet na baczność i zasalutował nam, zanim przekazał nas władzomszpitala.Przysadzista kobieta w poplamionym białym kitlu zaprowadziła nas do wielkiego,pustego oddziału na pierwszym piętrze, gdzie pod kątem prostym do ściany stały dwawojskowe metalowe łóżka polowe.Nikt nie zaproponował nam pomocy przy wnoszeniubagaży, więc musiałam sama odbyć kilka kursów do holu i przynieść wszystko po schodachna górę.Po odejściu trzech konwojentów, którzy, zdaniem Mandelsztama, mieli rozkaz gorozstrzelać, mąż trochę się odprężył.Zauważył portret Lenina wydarty z jakiegoś tygodnika iprzyklejony do wewnętrznej strony drzwi oddziału, co pobudziło jego wspomnienia.- Kiedy czerwoni przejęli władzę - odezwał się - żona jednego z bolszewików przyszłado mieszkań pisarzy, żeby przyczepić nam do ścian portrety Lenina wycięte z gazet.Miałanadzieję, że ocali to inteligencję.Jakże była naiwna.- Pokręcił głową.- Jakże wszyscybyliśmy naiwni.Kiedy noc zapadła nad Czerdyniem, Mandelsztam ponownie zaczął słyszeć głosy.Domyśliłam się tego po wyrazie dezorientacji widocznym w jego oczach.Nabrałprzekonania, że Achmatowa recytuje mu fragment swojego wiersza:  Mój sobowtór, człapiącbutami, od lat idzie na przesłuchanie"33, z czego wyciągnął wniosek, że ją aresztowano irozstrzelano.Zawołano nas na kolację do stołówki na parterze, ale Mandelsztam bezbarwnymgłosem odmawiał jedzenia, dopóki nie przeszukał jarów wokół szpitala, żeby się upewnić, żenie ma w nich trupa Achmatowej.Chodziłam za nim po lasach okalających szpital, aż obojezaczęliśmy padać ze zmęczenia.Dopiero wtedy udało mi się, popychaniem i ciągnięciem,zaprowadzić go z powrotem na oddział na pierwszym piętrze i położyć na polówce.Kiedyzeszłam pózniej do stołówki, okazało się, że nie ma tam nic poza resztkami, ale, jak słusznie33Przekład Adama Pomorskiego. się mawia, żebracy nie mogą wybrzydzać, dlatego zebrałam na czysty talerz żylaste mięso izimne kartofle, i zaniosłam na górę mężowi, który zabrał się do jedzenia z wyraznym brakiementuzjazmu.Dochodzę teraz do tego momentu opowieści, który rozdziera mi serce.Jest tak,jakby.jakby powtórne przeżywanie go miało coś wspólnego z umieraniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •