[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był z kolegą, pogrążony wrozmowie, i pewnie nawet nie zauważył mojego samochodu.Tylko czterdzieści osiem godzin, a wszystko się zmieniło.Namojej przepustce widnieje teraz napis:  Wstęp dorzeczywistości".RS 193ROZDZIAA 26Kwadrans pózniej moje życzenie się spełnia.Usiłujęwzbudzić w sobie zainteresowanie kolejnym serialem omłodych przystojnych weterynarzach i krowich zadkach(dlaczego akurat takie zestawienie budzi entuzjazmBrytyjczyków?), gdy rozlega się nie tyle pukanie, co walenie dodrzwi.I dzwonek; ding dong, ding dong, ding dong.- Idę, już idę! - wrzeszczę, trochę zirytowana.Kobieta ozłamanym sercu nie ma ochoty na pogawędki o nowychodświeża-czach do lodówki czy rewelacyjnych zestawach noży.Otwieram drzwi.Ale to nie akwizytor.- Mamo, jesteś! - Max.- A niby gdzie miałabym być?- Jak to gdzie? W więzieniu! - Emma.- Za co niby?- Za narkotyki.- Oboje.- Och!Potem na ścieżce pojawia się Richard objuczony plecakami iwszyscy wchodzimy do środka, gdzie natychmiast biorą mnie wkrzyżowy ogień pytań, który zazwyczaj kojarzy się z praniembrudnych pieniędzy i wymuszeniami.Richard ciężko siada na krześle.Przyznaje, ma za sobą długidzień za kierownicą.- Martwiliśmy się o ciebie - oznajmia.- Ale dlaczego?Przewraca oczami i cmoka z irytacją.- Bo myśleliśmy, że cię zamknęli.- Zamknęli?- Tak.Po aresztowaniach narkotykowych.- W Brighton? Nawet mnie tam nie było.Richard łypie na mnie podejrzliwie i wyciąga z kieszenikartkę gestem policjanta pokazującego nakaz.RS 194- Myśleliśmy, że siedzisz w więzieniu, mamo - tłumaczypoważnie Max.Rozkładam kartkę.Wycinek z gazety.Z poniedziałkowego Heralda".Czytam zdumiona.Niemal dokładnie to samo, co w  BrightonReporter".Z jedną małą różnicą.Podają moje nazwisko.- Boże drogi! Jednak ktoś to zrobił, jak się obawiałam - jęczę.- To straszne! Co sobie o mnie pomyślą?- Jak to? Kto co zrobił?- Podał moje nazwisko, Nigel i Craig przekonywali mnie, żedo tego nie dojdzie.I co dalej? To niemal dosłowny przedruk zgazety z Brighton.To straszne! Chyba.Richard ucisza mnie ruchem ręki.- Julio, co ty wygadujesz? Jaki Nigel? Byłaś tam czy nie?- Nie, nie byłam.Byliśmy na plaży, na sesji.Widzieliśmywozy policyjne i Craig.- Craig? - Max wpada mi w słowo.- Craig James? Super!Richard dzga wycinek palcem.- Tu jest napisane, że tam byłaś.- W  Reporterze" tak nie było.Dlaczego  Herald" to zmienił?- To się ciągle zdarza.Sezon ogórkowy, nie ma o czym pisać.Zresztą  Depth" jest dodatkiem do  Heralda", prawda?Kiwam głową.To straszne.- Bóg jeden wie, jakim cudem znalazło się tam twojenazwisko, ale chodzi o co innego.Usiłujemy się z tobąskontaktować od wtorku.Gdzie ty byłaś, do licha?- Tutaj.- Od kiedy?- Od niedzieli rano.Wtedy wróciłam z Brighton.No, dobrze,nocowałam u Howarda.- Howarda? - wszyscy troje chórem.- Howarda.Mojego przyjaciela.Byłam chora iprzenocowałam u niego.- Chora? - dopytuje się Richard.- Na co?RS 195- Chora po zjedzeniu kebaba, tak, wiem, co chceszpowiedzieć, a nie po zażyciu narkotyków.- Więc dlatego nie było cię w pracy.Dzwoniłem, alepowiedzieli, że nie mają pojęcia, gdzie jesteś.%7łe się nieodezwałaś od wyjazdu na urlop.Nagrywałem się na sekretarce zsześć razy.Czemu nie oddzwoniłaś?- Nie było żadnych wiadomości.Richard wstaje i idzie do przedpokoju.Po chwili ciszęwypełniają rozpaczliwe wyznania mężczyzny, który wieleprzemyślał.Ale nie jest to Richard, ani tym bardziej Craig.ToMalcolm - a zważywszy, co opowiada na tej kasecie, pewniezapłaci mi za nią każdą cenę.Potem się urywa.Richard wraca.- Kaseta jest pełna - mówi.- Ale światełko się nie świeciło - odpowiadam.Kręci głową.- Bo ktoś już odsłuchał wiadomości.- A gdzie twoje?- Nie nagrały się, ma się rozumieć.Bo.- Kaseta była pełna! - wołam radośnie.- Więc to dlatego.dlatego.dlatego.Hura!- Zwietnie, po prostu super.Dzięki, mamo.- Emma wstaje,podnosi plecak.- Słucham?- Zciągnęłaś nas tu na darmo, i tyle.- Ale przecież ja nie.- Och, nie zawracaj sobie głowy naszymi wakacjami, dobrze?Wychodzi.- Ma na imię Jerome - szepce Richard.- Z wioski.- O Boże.Max także zaraz odchodzi, ale w dużo lepszym humorze,szybsze, niż się spodziewał, spotkanie z PlayStation bardzo gocieszy.Richard natomiast wcale nie zbiera się do wyjścia.Na znak dobrej woli parzę mu kawę.Mimo opaleniznywygląda na zmęczonego.- Nie padało? - pytam.RS 196- Ani razu.- Tutaj też było gorąco.- Wygląda na to, że w twoim życiu jest gorąco bez względuna pogodę.Wzruszam ramionami.- Byłam zajęta.- Więc to na poważnie, tak? Praca dla dodatku niedzielnego?Znowu wzruszenie ramion.- Kto wie? To znaczy, tak, na poważnie, ale miałam tylkokilka dobrych zleceń.Jestem wolnym strzelcem.Wszystkomoże się skończyć lada chwila.- Wiesz, nie zdawałem sobie sprawy, że ci na tym zależy.Myślałem.- Ja też sobie nie zdawałam sprawy.Dopiero kiedy dostałamto zlecenie.- Hmm - Richard sączy kawę.- Martwiliśmy.Martwiłem sięo ciebie.Nie mówiłem tego dzieciakom, ale sam niewiedziałem, co mam myśleć.To znaczy, no wiesz, ostatniozachowywałaś się dziwnie i pomyślałem.- Och, Richardzie, daj spokój.Za kogo ty mnie uważasz? Niejestem głupiutką nastolatką.Umiem o siebie zadbać.- Wiem, ale tyle się czyta o różnych.Gwiazdy rocka, aktorzyi tak dalej.To kuszący styl życia.- Owszem, bardzo ekscytujący.I inny.A dla mnie to o wieleciekawsze niż cały dzień fotografowania zasmarkanychdzieciaków.Ale, jak powiedziałam, to się może skończyć ladachwila.- A myślisz, że się skończy?- Nie wiem.Fotoreportaże to jedno, ale jeśli książka sięspodoba, chyba mogę liczyć na duże zlecenia.Teraz, kiedydzieci już podrosły, byłoby mi łatwiej wyjeżdżać co jakiś czasdo Londynu i tak dalej.Jeszcze o tym nie myślałam.Wiemjedno, nie chcę do końca życia pracować w studiufotograficznym.RS 197- Rozumiem.Posłuchaj, bardzo przepraszam za to, copowiedziałem przed twoim wyjazdem.To nie było fair.Dzieci.wiesz.Kiwam głową.Już się nie złoszczę.To było wieki temu.- Zapomnijmy o tym - mówię, gdy Richard dopija kawę iwstaje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •