[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodzi o gwałt.Gliniarz powiedział mi, żeChapman miała takie obtarcia.– To dochodzenie majora Munro.Kątem oka zauważyłem wyłaniającą się z kuchni kelnerkę.Na tacy niosła talerz z ogromnymcheeseburgerem i górą cieniutkich frytek, wielką i splątaną jak gniazdo wiewiórki.– Muszę kończyć, szefie.Zadzwonię jutro.– Odwiesiłem słuchawkę i powędrowałem z kawądo stolika, na którym kelnerka ceremonialnym ruchem postawiła talerz z jedzeniem.Wyglądało i pachniało apetycznie.– Dzięki – powiedziałem.– Podać coś jeszcze?– Nie, ale może mi pani podpowiedzieć, gdzie znaleźć nocleg.Potrzebny mi pokój, a w hotelunikogo nie ma.Kelnerka odwróciła głowę i popatrzyła na dwoje staruszków.Podążyłem wzrokiem za jejspojrzeniem.Oboje nadal czytali, nie podnosząc głów.– Zwykle trochę tu siedzą, zanim wrócą do siebie – powiedziała.– To najlepszy moment,żeby ich złapać – dodała.Odwróciła się i odeszła.Jadłem powoli, rozkoszując się każdym kęsem.Para siedziała, nie przerywając czytania.Kobieta co chwila przewracała kartkę, mężczyzna dużo rzadziej szeleścił gazetą, składając ją,by ułatwić sobie czytanie.Przekładał kolejne stronice i czytał od deski do deski, jakby chciałwyczytać cały druk.* * *Kelnerka wróciła, aby zabrać talerz i zaoferować mi deser.Poleciła doskonałe ciastodomowej roboty.– Pójdę na spacer – odrzekłem – ale zajrzę tu w drodze powrotnej.Jeśli ci dwoje jeszcze tubędą, to usiądę i poproszę o ciasto.Chyba popędzanie ich mija się z celem.– Zwykle tak – przyznała kelnerka.Zapłaciłem za cheeseburgera i kawę, doliczając napiwek, który na pewno niezrekompensował napiwków od gromady wygłodniałych komandosów, ale był na tyle suty, byprzywołać uśmiech na twarz kelnerki.Wyszedłem na ulicę.Zaczynało się robić chłodno,w powietrzu wisiała lekka mgiełka.Skręciłem w prawo i przeszedłem obok pustej działkii biura szeryfa.Radiowóz Pellegrina stał przed wejściem, w jednym z okien paliło się światło.Doszedłem do skrzyżowania, na którym Pellegrino skręcił w prawo.Miało kształt litery T.Przyjechałem z Memphis, od lewej strony, na prawo droga biegła na wschód i ginęław ciemnościach.Zapewne kawałek dalej przekraczała linię kolejową i prowadziła po złejstronie toru, aż do Kelham.Garber nazwał tę drogę gościńcem i być może kiedyś nim była,teraz była standardową prowincjonalną szosą, z nawierzchnią z tłucznia zlepionego smołą,prostą jak strzała i nieoświetloną.Po bokach ciągnęły się głębokie rowy.Na niebie wisiałcienki sierp księżyca i było dość ciemno.Skręciłem w prawo i wkroczyłem w mrok.10Po dwóch minutach i dwustu metrach dotarłem do przejazdu kolejowego.Najpierw ujrzałemznaki ostrzegawcze: dwa ramiona skrzyżowane pod kątem prostym, jedno ze słowemPRZEJAZD, drugie ze słowem KOLEJOWY, oraz słupek z czerwonymi lampami.Obokmusiała się znajdować skrzynka z sygnałem dźwiękowym.Nieco dalej rowy po bokach drogiznikały i zaczynał się niewielki nasyp, po którym przebiegał tor kolejowy – dwie bladopołyskujące w blasku księżyca szyny, nie idealnie poziome i niebiegnące dokładnie na liniipółnoc–południe, obie mocno zużyte.Kamienna podsypka była miejscami skawalonai porośnięta chwastami.Stanąłem na podkładzie między szynami i spojrzałem na boki.Dwadzieścia metrów w lewo wznosiła się stara wieża ciśnień, wciąż jeszcze z wylewkągrubości trąby słoniowej.Zapewne wieża była kiedyś połączona rurociągiem ze strumieniemprzepływającym przez Carter Crossing i służyła wodą zatrzymującym się pod niąspragnionym parowozom.Zrobiłem obrót o pełne 360 stopni.Panowała głucha cisza.W wieczornym powietrzu unosiłasię lekka woń spalenizny – zapewne pozostałość po pożarze części lasu, który zajął się odpłonącego niebieskiego samochodu.Ze wschodu napływały zapachy mięsiwa opiekanego nagrillach, zapewne należących do mieszkańców, zamieszkujących tereny po niewłaściwejstronie toru.Nie paliły się żadne światła.Widniała tylko ciemniejsza plama na tle ścianydrzew, gdzie droga ginęła w przecince leśnej.Zawróciłem, poczułem pod stopami twardą nawierzchnię i zaczynałem myśleć o kawałkudomowego ciasta, gdy w oddali rozbłysły światła jadącego w moją stronę samochodu.Sądzącpo ich rozstawieniu, nadjeżdżał albo duży samochód osobowy, albo niewielka ciężarówka.Pojazd posuwał się dość wolno i kierował prosto na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Chodzi o gwałt.Gliniarz powiedział mi, żeChapman miała takie obtarcia.– To dochodzenie majora Munro.Kątem oka zauważyłem wyłaniającą się z kuchni kelnerkę.Na tacy niosła talerz z ogromnymcheeseburgerem i górą cieniutkich frytek, wielką i splątaną jak gniazdo wiewiórki.– Muszę kończyć, szefie.Zadzwonię jutro.– Odwiesiłem słuchawkę i powędrowałem z kawądo stolika, na którym kelnerka ceremonialnym ruchem postawiła talerz z jedzeniem.Wyglądało i pachniało apetycznie.– Dzięki – powiedziałem.– Podać coś jeszcze?– Nie, ale może mi pani podpowiedzieć, gdzie znaleźć nocleg.Potrzebny mi pokój, a w hotelunikogo nie ma.Kelnerka odwróciła głowę i popatrzyła na dwoje staruszków.Podążyłem wzrokiem za jejspojrzeniem.Oboje nadal czytali, nie podnosząc głów.– Zwykle trochę tu siedzą, zanim wrócą do siebie – powiedziała.– To najlepszy moment,żeby ich złapać – dodała.Odwróciła się i odeszła.Jadłem powoli, rozkoszując się każdym kęsem.Para siedziała, nie przerywając czytania.Kobieta co chwila przewracała kartkę, mężczyzna dużo rzadziej szeleścił gazetą, składając ją,by ułatwić sobie czytanie.Przekładał kolejne stronice i czytał od deski do deski, jakby chciałwyczytać cały druk.* * *Kelnerka wróciła, aby zabrać talerz i zaoferować mi deser.Poleciła doskonałe ciastodomowej roboty.– Pójdę na spacer – odrzekłem – ale zajrzę tu w drodze powrotnej.Jeśli ci dwoje jeszcze tubędą, to usiądę i poproszę o ciasto.Chyba popędzanie ich mija się z celem.– Zwykle tak – przyznała kelnerka.Zapłaciłem za cheeseburgera i kawę, doliczając napiwek, który na pewno niezrekompensował napiwków od gromady wygłodniałych komandosów, ale był na tyle suty, byprzywołać uśmiech na twarz kelnerki.Wyszedłem na ulicę.Zaczynało się robić chłodno,w powietrzu wisiała lekka mgiełka.Skręciłem w prawo i przeszedłem obok pustej działkii biura szeryfa.Radiowóz Pellegrina stał przed wejściem, w jednym z okien paliło się światło.Doszedłem do skrzyżowania, na którym Pellegrino skręcił w prawo.Miało kształt litery T.Przyjechałem z Memphis, od lewej strony, na prawo droga biegła na wschód i ginęław ciemnościach.Zapewne kawałek dalej przekraczała linię kolejową i prowadziła po złejstronie toru, aż do Kelham.Garber nazwał tę drogę gościńcem i być może kiedyś nim była,teraz była standardową prowincjonalną szosą, z nawierzchnią z tłucznia zlepionego smołą,prostą jak strzała i nieoświetloną.Po bokach ciągnęły się głębokie rowy.Na niebie wisiałcienki sierp księżyca i było dość ciemno.Skręciłem w prawo i wkroczyłem w mrok.10Po dwóch minutach i dwustu metrach dotarłem do przejazdu kolejowego.Najpierw ujrzałemznaki ostrzegawcze: dwa ramiona skrzyżowane pod kątem prostym, jedno ze słowemPRZEJAZD, drugie ze słowem KOLEJOWY, oraz słupek z czerwonymi lampami.Obokmusiała się znajdować skrzynka z sygnałem dźwiękowym.Nieco dalej rowy po bokach drogiznikały i zaczynał się niewielki nasyp, po którym przebiegał tor kolejowy – dwie bladopołyskujące w blasku księżyca szyny, nie idealnie poziome i niebiegnące dokładnie na liniipółnoc–południe, obie mocno zużyte.Kamienna podsypka była miejscami skawalonai porośnięta chwastami.Stanąłem na podkładzie między szynami i spojrzałem na boki.Dwadzieścia metrów w lewo wznosiła się stara wieża ciśnień, wciąż jeszcze z wylewkągrubości trąby słoniowej.Zapewne wieża była kiedyś połączona rurociągiem ze strumieniemprzepływającym przez Carter Crossing i służyła wodą zatrzymującym się pod niąspragnionym parowozom.Zrobiłem obrót o pełne 360 stopni.Panowała głucha cisza.W wieczornym powietrzu unosiłasię lekka woń spalenizny – zapewne pozostałość po pożarze części lasu, który zajął się odpłonącego niebieskiego samochodu.Ze wschodu napływały zapachy mięsiwa opiekanego nagrillach, zapewne należących do mieszkańców, zamieszkujących tereny po niewłaściwejstronie toru.Nie paliły się żadne światła.Widniała tylko ciemniejsza plama na tle ścianydrzew, gdzie droga ginęła w przecince leśnej.Zawróciłem, poczułem pod stopami twardą nawierzchnię i zaczynałem myśleć o kawałkudomowego ciasta, gdy w oddali rozbłysły światła jadącego w moją stronę samochodu.Sądzącpo ich rozstawieniu, nadjeżdżał albo duży samochód osobowy, albo niewielka ciężarówka.Pojazd posuwał się dość wolno i kierował prosto na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]