[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukał w pamięci choćby najskromniejszego cytatu ze Zwiętej Księgi, ale jak nazłość nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego, nie mówiąc już o tym, że powinien to byćfragment odpowiedni i porywający.%7łałował w tej chwili, jak nigdy w życiu, że nie czytał Zwiętej Księgi Tego Samego, że omijał ją, choć mógł przecież.Cisza przedłużała się, apochylone głowy się nie podnosiły.Było jasne, że wszyscy czekają na słowa księcia.Chłopiec westchnął więc w głębi duszy do swoich królewskich, szlachetnych przodków iodrzekł drżącym głosem:- Mój dziadek, król Alhar, syn króla Anhara, napisał kiedyś w złotym notesie, żewszelka władza pochodzi od Tego Samego.Jeżeli to prawda, oddając cześć mnie jakoprzyszłemu królowi, oddajecie cześć przede wszystkim Jemu, który Królem już jest.bo nimbył od wieków i na wieki będzie.A teraz proszę, wstańcie! Nie jestem przyzwyczajony.Niegodzi się mnie przyjmować czci królewskiej, kiedy mój brat.- Ariel zająknął się w półzdania i trącił dłonią ramię Ida, szukając u niego natychmiastowej pomocy.Nie wiedział, czywolno mu powiedzieć choćby słowo więcej.Ido na szczęście też wykazał się refleksem.Ichoczy się spotkały.Nie było wątpliwości, że stary bibliotekarz nakazuje księciu strzecnajwiększej tajemnicy po grób.-.kiedy mój brat był ode mnie starszy.- dokończył więcAriel, nie dbając już, czy taka wypowiedz będzie miała jakikolwiek sens.Wstawali po kolei.Wreszcie bez ceremonialnej etykiety i radośnie.Dzieci podeszłyteż zaraz jak najbliżej się dało, żeby bez skrępowania popatrzeć na księcia, a nawet pokryjomu go dotknąć.Bonita, rozpromieniona i pokorna, zarządziła, żeby nakryto do posiłku ipozamykano obejście.Dzieciom ani nikomu z dorosłych nie wolno było odtąd bez specjalnejpotrzeby i zgody gospodarzy opuszczać domu w brzoskwiniowym sadzie.Aż do momentu,kiedy nadzwyczajni goście wyjadą z Isty.Bonita oraz jej mąż, stary Jeryl, umówili się tak zIdem dla bezpieczeństwa i spokoju odpoczynku.Po wczesnej kolacji miała odbyć się teżnarada gości z gospodarzami.Ido sugerował, że byłby potrzebny na niej jeszcze ktoś, o kimbibliotekarz mówił z wielkim szacunkiem i tak przyciszonym głosem, że Ariel nie zdołałzorientować się, o kogo chodzi.Tymczasem jednak ulokowano ich w nadzwyczajnieprzytulnych izbach.Amea dostała swoją z kominkiem i dużym lustrem, z którego od razuzrobiła użytek.Ido miał spać w towarzystwie Perina w pięknie utrzymanej służbówceprzylegającej do kuchni.Księciu pozostawiono do dyspozycji gościnną izbę jadalną.Tę, wktórej ich powitano.Nie próbował więc nawet protestować na widok kilkunastu skórwniesionych tam stosem dla wygody zamiast łoża i nie powiedział nic przeciw stercienajbielszej w świecie pościeli.Sama myśl o przylgnięciu obitymi podróżą kośćmi do czegośtak nadzwyczajnie miękkiego i ciepłego, rozkładała na łopatki jego dyscyplinę i stęsknioną zaodpoczynkiem duszę.Po trzech nocach spędzonych w siodle gościnny pokój u dobrych ludzi,zwłaszcza wiernych poddanych dynastii i prawowiernych wyznawców Tego Samego, to byłospełnienie najpiękniejszych marzeń.Ariel pomyślał o Amei i Idzie - o kobiecie nie przyzwyczajonej do niewygody i krewkim starcu, udającym bardziej bohatera niż będącymnim naprawdę.Pomyślał też potem o Perinie.Pośród uprzejmej krzątaniny przy stole iostatnich przygotowań do wczesnej wieczerzy nie dostrzegł błazna.Ido, odciągnięty nachwilę od egzaltowanej rozmowy z wiecznie uśmiechniętą Bonitą, wskazał tylko Arielowidrzwi służbówki.Książę pukał kilka razy, żeby się tam dostać, ale nie usłyszawszy słowazachęty, ostrożnie popchnął klamkę.Perino stał przy niewielkim stole i poprawiał pas na biodrach.Ubrany był w odzieniechłopca stajennego: miał na sobie długie buty z grubej skóry, białe, wpuszczone w niespodnie i taką samą koszulę, na której wisiała luzno nieco za długa na Perina, szara kurta.Błazen zapiął pas i bez słowa popatrzył na księcia.Wyglądało na to, że jest gotowy dowyjścia.- Perino?.- Czym mogę służyć Waszej Książęcej Mości? - zapytał ten najpoważniej na świecie,nie ruszając się z miejsca.- Wybierasz się gdzieś?- Tak, Wasza Książęca Mość.- Czy mogę wiedzieć, gdzie?- Raczej nie, Wasza Książęca Mość.- Perino!- Wolałbym.nie, Wasza Książęca Mość - poprawił się szybko błazen i wymowniespojrzał na klamkę.- Czy chociaż Ido wie, dokąd idziesz? Czy i jemu też nie wolno wtrącać się w twojesprawy i tajemnice? - ton Ariela zrobił się nieco rozdrażniony i złośliwy.Stojący w napięciuchłopak doskonale to wyczuł, spuścił więc oczy i czekał bez słowa.- Nie jesteś głodny? - Ariel zmienił głos na serdeczniejszy, nawet przyjacielski.- Nie.Czy mogę już odejść?- A.kiedy wrócisz?- Postaram się przed nocą.Być może nie sam.- Czy chociaż Ido wie?.- Ariel powtórzył swoje pytanie, czując, że jest ono terazwłaściwie bez znaczenia.Uzyskał jednak odpowiedz:- Wie.Perino wyszedł pierwszy.Książę wysunął się za nim, wprost w objęcia Jeryla iBonity.Chciał porozmawiać z Idem o błaznie, ale przy stole posadzono ich o dwa krzesła odsiebie i nie bardzo miał ku temu sposobność.Pozostawało czekać.Zacny gospodarz - Jeryl - okazał się wyśmienitym mówcą i wodzirejem w towarzystwie.Początkowo rozmawiał zksięciem dość powściągliwie i oficjalnie, potem jednak dał upust swemu zachwytowi iprzywiązaniu do historii rodu Anharydów.Ariel nie miał więc nawet okazji do rycerskiegoadorowania mistrzyni Amei, która zasiadła po jego drugiej stronie.Ta, przyzwyczajonajednak do zainteresowania innych, radziła sobie świetnie bez tej adoracji, przekomarzając sięuroczo i wdzięcznie z młodzieżą jedzącą naprzeciwko.Ido poświęcał czas niemal wyłącznieBonicie.Mimo różnicy wieku wyglądali jak para dobrych przyjaciół.Marchewkowe zjawiskokiwało często głową na przyciszone słowa mistrza, zadawało liczne pytania, skupiając się naodpowiedziach tak, jakby chodziło o jej życie.W sumie można było odnieść wrażenie, że całeto nadzwyczajne spotkanie to jakaś jubileuszowa, rodzina kolacja, a nie tajemna biesiadauciekinierów ściganych przez pierwszego mistrza Wielkiej Rady. Dziwny gust ma Ten Sam.- pomyślał przez chwilę Ariel, wyłączając się z rozmowyz Jerylem i przyglądając zgromadzonym.- Spogląda ze ściany na tę bandę i nie reaguje.Wręcz sprawia wrażenie, jakbyśmy Mu się wszyscy podobali.Czy może być prawdziwyktoś, kto związał swoją nadzieję na zwycięstwo z tłumem istot niedoskonałych i śmiesznych?Tak kruchych, że przygina je do ziemi najmniejsze nawet cierpienie, doświadczenie i słabość?Dlaczego Ten, co sam jest mocny, chce zwyciężać przez słabych? Czy to nie dowód, żejednak mistrz Lucerus miał rację? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •