[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, ja to w lot odgadłem! Byłbym z najwyższym podziwem dla pańskiej przenikliwości, gdyby nie wynikobdukcji rzekł Huber z czarującą zjadliwością. Bo sekcja zwłok wykazała, że Pajdabynajmniej nie został zamordowany, lecz zmarł na udar serca.Co go wywołało, nie wiadomo;może nagły przestrach, może zmęczenie po szybkim wspinaniu się na strych.W jego sędzi-wym wieku mogło się to przydarzyć, nawet bez specjalnej emocji, toteż ta śmierć najmniejobciąża Pawłowskiego.Nie będę się rozwodził nad tym, co Henri przeżywał, co mógł prze-żywać, gdy stwierdził nagły zgon starca i gdy te zwłoki niejako odcięły mu drogę ze strychu.Aż nagle zrozumiał, że los przychodzi mu z pomocą.Zciągnął z Pajdy ubranie, włożył je nasiebie i pędem pobiegł do swojego pokoju po walizkę, powrócił z nią na strych i tam ucha-rakteryzował się na Stanisława Pajdę. Bardzo naciągana hipoteza mruknął Witold sceptycznie. Sądzi pan, że Henriwoził ze sobą peruki, wąsy i cały arsenał środków potrzebnych do charakteryzacji? Sądzę, że to możliwe; przecież Henri był aktorem! Był niegdyś aktorem i właśniedlatego mógł z takim powodzeniem odgrywać rolę Pajdy.Ułatwiało mu tę rolę.tę jego naj-lepszą, choć i najtragiczniejszą rolę w życiu.to, że Pajda był głuchoniemy.Głos najtrudniejjest zmienić, naśladować, a to było w tym wypadku niepotrzebne.Niewątpliwie musiał po-pełnić jedną i drugą gafę, znając tylko z grubsza program swoich czynności i stosunki panu-jące w willi.Niemniej jednak informacje uzyskane podczas zakrapianej rozmowy ze Szczepa-nikiem i Pajdą walnie przyczyniły się do odegrania niecodziennej roli.Tak upłynęło dziesięćdni i nadeszły imieniny Jana. Dzień szóstego maja. Dzień naszego przyjazdu tutaj. Tak jest.Fakt, że Henri Pawłowski w ciągu tych dziesięciu dni nie zdołał okraśćwuja, świadczy najlepiej o tym, iż profesor Borzęcki miał się na baczności i nie wierzył, abyobiecujący siostrzeniec tak łatwo zrezygnował z pieniędzy, jakie u niego widział na biurku.Licząc się z tym, że Henri krąży gdzieś w okolicy i szuka pomocnika w osobie jakiegoś zawo-dowego włamywacza, Jan Borzęcki opróżnił swoją pancerną kasę w hallu, pozostawił w niejzłośliwy liścik do pana złodzieja , a pieniądze przeniósł do innej skrytki.A jednak Henri,występujący tu w roli Pajdy, zdołał wypenetrować, iż pieniądze muszą być ukryte w gabine-cie wuja.Dlatego pózniej, aby was zmylić, zaprowadził was tutaj, do pustej kasy i przez tona jakiś czas odciągnął waszą uwagę od gabinetu.Nadeszła fatalna noc z szóstego na sió-dmego maja.Profesor Borzęcki udał się do swego pokoju na krótko przed północą, a Henri,czekając na tę chwilę, wśliznął się natychmiast do gabinetu.Co tam sprowadziło równieżprofesora, nie wiadomo.Może chciał coś napisać, może czegoś zapomniał. Może posłyszał jakieś szmery wtrącił Marski. Niech i tak będzie.Tak, to mi się wydaje bardziej prawdopodobne.A zatem profe-sor wszedł do gabinetu i zastał tam swojego dawnego służącego szukającego skrytki.Wyo-brazmy sobie, że zaszedł go z tyłu i chwycił nagle za kark.Czy w tych okolicznościach,nawet tak dobry aktor jak Henri, nie mógł zapomnieć o swojej roli? Zapomniał na pewno!Krzyknął.Rzekomo głuchoniemy krzyknął.Profesor musiał osłupieć w pierwszej chwili, zato gdy poznał po głosie siostrzeńca, wpadł w furię.Nie wahał się wymierzyć do niego z rewo-lweru.Lecz Pawłowski już go trzymał za przegub dłoni, wyrwał mu dłoń i żeby upozorowaćsamobójstwo, przycisnął lufę rewolweru do piersi wuja, po czym wypalił. Nieprawdopodobne bąknął Witold. Primo, nie starczyłoby mu na to czasu,secundo, wuj by do tego nie dopuścił, tertio. Był słabszy! Ale mógł uciekać, mógł krzyczeć. I krzyczał! Pan Marski słyszał jego wołanie na pomoc. Hm.Mnie się jednak wydaje, że ten strzał padł raczej przypadkowo w czasie walkio rewolwer. A pan, jak sądzi? Z tym pytaniem Huber zwracał się kolejno do wszystkich, ale ankieta nie dała zdecydowanego wyniku; z dziesięciu tu obecnych osób pięć głosowało zahipotezą morderstwa, mianowicie Magdalena, Lidia, Julia, Marski i Huber, natomiast WacławDosiewicz, Peszel, Wawrzyniec i Tytus poparli Witolda, który wysunął tu hipotezę przypa-dkowego zabójstwa i w zapale lekko ubliżył oponentom. To ciekawe, że pan się tak gorąco ujmuje za mordercą! warknął kapitan.Bardzo ciekawe!.No, ale wróćmy do Pawłowskiego, który już znalazł sobie świetnego obro-ńcę.Po zamordowaniu Jana Borzęckiego, Henri powinien był co prędzej zwiać.Tak byuczynił na jego miejscu każdy przeciętny zbrodniarz.Lecz Henri nie był przeciętnym zbro-dniarzem, bo nie był nim dotąd w ogóle.Pozostał w willi i wspaniale odgrywał sceny rozpa-czy dawnego służącego opłakującego profesora.Ten bezwstydny cynizm uważam za najcza-rniejszą kartę w życiu Pawłowskiego.Pawłowski pozostał tu, jak powiedziałem, i wznowiłposzukiwania skrytki.W trakcie tego, pewnej nocy podobno napadł i ogłuszył obecnego tupana Witolda Przybysza oraz. Pan w to wątpi?! rzucił Witold wzburzony. Skądże znowu.Powiedziałem podobno , bo nie byłem przy tym obecny.Ani wogóle nikt, prawda? Przy śmierci wuja także z nas nikt nie był obecny, a. Nikt z nas , hm. Witoldzie, ty wciąż przerywasz kapitanowi. Po tej napaści na pana Witolda i na panią Lidię ciągnął dalej Huber LudwikBorzęcki polecił drzwi od gabinetu zaopatrzyć w potężne kłódki, aby uniemożliwić tajemni-czemu złodziejowi dalsze wizyty w tym pokoju.To kardynalne głupstwo przypłacił Ludwikśmiercią dnia jedenastego maja o świcie.W poprzedzającą noc Ludwik miał przykrą rozmo-wę ze swoją żoną.Z przyczyn, o których mówić nie mam potrzeby, pani Irena zemdlała.Ludwik przeniósł ją na fotel stojący obok okna, otworzył okno i całkiem przypadkowo do-strzegł jakieś światło w narożnym pokoju, którego jedyne drzwi zostały przecież zamknięte na cztery spusty.Ale okno było otwarte.Henri musi być dobrym akrobatą, skoro potrafiłopuścić się z dachu i wejść przez to okno. Nic dziwnego, był przecież w cyrku! Julio, ty wciąż przeszkadzasz kapitanowi!Julia spojrzała gniewnie na Witolda, który tak szybko się zrewanżował, już, już otwiera-ła usta, by nie pozostać dłużną w odpowiedzi, gdy wtem zagrzmiało tak, że cały dom zadrżałw posadach. W imię Ojca i Syna! Jeśli ja dzisiaj nie zwariuję. zawtórował płaczliwie Wawrzyniec, przysuwającsię coraz bliżej do matki. Ludwik Borzęcki zaczął znów Huber zrobił jeszcze jedno głupstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.O, ja to w lot odgadłem! Byłbym z najwyższym podziwem dla pańskiej przenikliwości, gdyby nie wynikobdukcji rzekł Huber z czarującą zjadliwością. Bo sekcja zwłok wykazała, że Pajdabynajmniej nie został zamordowany, lecz zmarł na udar serca.Co go wywołało, nie wiadomo;może nagły przestrach, może zmęczenie po szybkim wspinaniu się na strych.W jego sędzi-wym wieku mogło się to przydarzyć, nawet bez specjalnej emocji, toteż ta śmierć najmniejobciąża Pawłowskiego.Nie będę się rozwodził nad tym, co Henri przeżywał, co mógł prze-żywać, gdy stwierdził nagły zgon starca i gdy te zwłoki niejako odcięły mu drogę ze strychu.Aż nagle zrozumiał, że los przychodzi mu z pomocą.Zciągnął z Pajdy ubranie, włożył je nasiebie i pędem pobiegł do swojego pokoju po walizkę, powrócił z nią na strych i tam ucha-rakteryzował się na Stanisława Pajdę. Bardzo naciągana hipoteza mruknął Witold sceptycznie. Sądzi pan, że Henriwoził ze sobą peruki, wąsy i cały arsenał środków potrzebnych do charakteryzacji? Sądzę, że to możliwe; przecież Henri był aktorem! Był niegdyś aktorem i właśniedlatego mógł z takim powodzeniem odgrywać rolę Pajdy.Ułatwiało mu tę rolę.tę jego naj-lepszą, choć i najtragiczniejszą rolę w życiu.to, że Pajda był głuchoniemy.Głos najtrudniejjest zmienić, naśladować, a to było w tym wypadku niepotrzebne.Niewątpliwie musiał po-pełnić jedną i drugą gafę, znając tylko z grubsza program swoich czynności i stosunki panu-jące w willi.Niemniej jednak informacje uzyskane podczas zakrapianej rozmowy ze Szczepa-nikiem i Pajdą walnie przyczyniły się do odegrania niecodziennej roli.Tak upłynęło dziesięćdni i nadeszły imieniny Jana. Dzień szóstego maja. Dzień naszego przyjazdu tutaj. Tak jest.Fakt, że Henri Pawłowski w ciągu tych dziesięciu dni nie zdołał okraśćwuja, świadczy najlepiej o tym, iż profesor Borzęcki miał się na baczności i nie wierzył, abyobiecujący siostrzeniec tak łatwo zrezygnował z pieniędzy, jakie u niego widział na biurku.Licząc się z tym, że Henri krąży gdzieś w okolicy i szuka pomocnika w osobie jakiegoś zawo-dowego włamywacza, Jan Borzęcki opróżnił swoją pancerną kasę w hallu, pozostawił w niejzłośliwy liścik do pana złodzieja , a pieniądze przeniósł do innej skrytki.A jednak Henri,występujący tu w roli Pajdy, zdołał wypenetrować, iż pieniądze muszą być ukryte w gabine-cie wuja.Dlatego pózniej, aby was zmylić, zaprowadził was tutaj, do pustej kasy i przez tona jakiś czas odciągnął waszą uwagę od gabinetu.Nadeszła fatalna noc z szóstego na sió-dmego maja.Profesor Borzęcki udał się do swego pokoju na krótko przed północą, a Henri,czekając na tę chwilę, wśliznął się natychmiast do gabinetu.Co tam sprowadziło równieżprofesora, nie wiadomo.Może chciał coś napisać, może czegoś zapomniał. Może posłyszał jakieś szmery wtrącił Marski. Niech i tak będzie.Tak, to mi się wydaje bardziej prawdopodobne.A zatem profe-sor wszedł do gabinetu i zastał tam swojego dawnego służącego szukającego skrytki.Wyo-brazmy sobie, że zaszedł go z tyłu i chwycił nagle za kark.Czy w tych okolicznościach,nawet tak dobry aktor jak Henri, nie mógł zapomnieć o swojej roli? Zapomniał na pewno!Krzyknął.Rzekomo głuchoniemy krzyknął.Profesor musiał osłupieć w pierwszej chwili, zato gdy poznał po głosie siostrzeńca, wpadł w furię.Nie wahał się wymierzyć do niego z rewo-lweru.Lecz Pawłowski już go trzymał za przegub dłoni, wyrwał mu dłoń i żeby upozorowaćsamobójstwo, przycisnął lufę rewolweru do piersi wuja, po czym wypalił. Nieprawdopodobne bąknął Witold. Primo, nie starczyłoby mu na to czasu,secundo, wuj by do tego nie dopuścił, tertio. Był słabszy! Ale mógł uciekać, mógł krzyczeć. I krzyczał! Pan Marski słyszał jego wołanie na pomoc. Hm.Mnie się jednak wydaje, że ten strzał padł raczej przypadkowo w czasie walkio rewolwer. A pan, jak sądzi? Z tym pytaniem Huber zwracał się kolejno do wszystkich, ale ankieta nie dała zdecydowanego wyniku; z dziesięciu tu obecnych osób pięć głosowało zahipotezą morderstwa, mianowicie Magdalena, Lidia, Julia, Marski i Huber, natomiast WacławDosiewicz, Peszel, Wawrzyniec i Tytus poparli Witolda, który wysunął tu hipotezę przypa-dkowego zabójstwa i w zapale lekko ubliżył oponentom. To ciekawe, że pan się tak gorąco ujmuje za mordercą! warknął kapitan.Bardzo ciekawe!.No, ale wróćmy do Pawłowskiego, który już znalazł sobie świetnego obro-ńcę.Po zamordowaniu Jana Borzęckiego, Henri powinien był co prędzej zwiać.Tak byuczynił na jego miejscu każdy przeciętny zbrodniarz.Lecz Henri nie był przeciętnym zbro-dniarzem, bo nie był nim dotąd w ogóle.Pozostał w willi i wspaniale odgrywał sceny rozpa-czy dawnego służącego opłakującego profesora.Ten bezwstydny cynizm uważam za najcza-rniejszą kartę w życiu Pawłowskiego.Pawłowski pozostał tu, jak powiedziałem, i wznowiłposzukiwania skrytki.W trakcie tego, pewnej nocy podobno napadł i ogłuszył obecnego tupana Witolda Przybysza oraz. Pan w to wątpi?! rzucił Witold wzburzony. Skądże znowu.Powiedziałem podobno , bo nie byłem przy tym obecny.Ani wogóle nikt, prawda? Przy śmierci wuja także z nas nikt nie był obecny, a. Nikt z nas , hm. Witoldzie, ty wciąż przerywasz kapitanowi. Po tej napaści na pana Witolda i na panią Lidię ciągnął dalej Huber LudwikBorzęcki polecił drzwi od gabinetu zaopatrzyć w potężne kłódki, aby uniemożliwić tajemni-czemu złodziejowi dalsze wizyty w tym pokoju.To kardynalne głupstwo przypłacił Ludwikśmiercią dnia jedenastego maja o świcie.W poprzedzającą noc Ludwik miał przykrą rozmo-wę ze swoją żoną.Z przyczyn, o których mówić nie mam potrzeby, pani Irena zemdlała.Ludwik przeniósł ją na fotel stojący obok okna, otworzył okno i całkiem przypadkowo do-strzegł jakieś światło w narożnym pokoju, którego jedyne drzwi zostały przecież zamknięte na cztery spusty.Ale okno było otwarte.Henri musi być dobrym akrobatą, skoro potrafiłopuścić się z dachu i wejść przez to okno. Nic dziwnego, był przecież w cyrku! Julio, ty wciąż przeszkadzasz kapitanowi!Julia spojrzała gniewnie na Witolda, który tak szybko się zrewanżował, już, już otwiera-ła usta, by nie pozostać dłużną w odpowiedzi, gdy wtem zagrzmiało tak, że cały dom zadrżałw posadach. W imię Ojca i Syna! Jeśli ja dzisiaj nie zwariuję. zawtórował płaczliwie Wawrzyniec, przysuwającsię coraz bliżej do matki. Ludwik Borzęcki zaczął znów Huber zrobił jeszcze jedno głupstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]