[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wariusz przeniósł wzrok na talerz nugatu na stole.Potem odwróciłdłoń Gemelli i znalazł na niej smugę cukru.W oczach Marka stanęły łzy.- Nie - szepnął.- Wariuszu.Wariusz ledwie pamiętał o jego obecności.Zciskał Gemellę, obsypy-wał jej włosy i zaczerwienioną twarz lekkimi, zapalczywymi pocałunka-mi.Marek zrozumiał, \e tej sceny nie powinny oglądać niczyje oczy iodwrócił się.W końcu się odezwał.- Czy mam.kogoś powiadomić?Wariusz jakby nie słyszał.- Skąd to masz? - spytał obcym głosem, jakby nigdy nie zdołał od-powiednio opanować ludzkiej mowy, jakby musiał zmuszać do wysiłkustruny głosowe, niestworzone do takich rzeczy.- Makaria.- Marek ledwie słyszał własny głos; nie chodziło tylko oto, \e wypowiedział jej imię tak cicho.Po prostu teraz ju\ nic nie miałodla niego znaczenia.Wariusz pokręcił głową, jakby usiłował się pozbyć dzwonienia wuszach.Gwałtownie zaczerpnął tchu.85 - Jak najdłu\ej nikomu o tym nie mów.Nikt o tym nie wie.Rozu-miesz? Dziś w nocy wyjedziesz.Potem na pewno się zorientują i.na-prawią to.Gdybym mógł sprowadzić rodziców, pomyślał Marek.Nie rozumiał,dlaczego tu stoi.Tak się nie godziło.- Pójdę po pomoc.- wyjąkał, wycofując się na korytarz.- Nie - usłyszał głos Wariusza, ale przypuszczał, \e Wariusz jest wszoku, nie wie, co mówi.Przemierzył kojący mrok atrium; daldictor wi-siał spokojnie w niszy, lecz kiedy Marek zało\ył słuchawki, Wariuszrzucił się za nim, niemal krzycząc:- Powiedziałem: nie!I Markiem wstrząsnął cios, który zrzucił mu daldictor z głowy.- Nie dotykaj tego! - rozkazał wściekle Wariusz. Nic nie rób!Marek zaczął się cofać.Nastąpiła długa, dziwna chwila; Wariusz niemógł oderwać spojrzenia od upuszczonego daldictora, który kołysał sięjeszcze przez chwilę na zimnej posadzce.Jednocześnie poczuł chłód wramionach i piersi, na której przed chwilą spoczywało ciepłe ciało Ge-melli.Bez słowa zostawił Marka i wrócił do niej.Markowi wydawało sięjeszcze, \e zanim za Wariuszem zamknęły się drzwi, usłyszał jej imię - apotem zapadła cisza.Marek zakręcił się rozpaczliwie wokół własnej osi.Czuł się tak zmu-szony do posłuszeństwa, \e nie śmiał się oddalić od miejsca, w którymzostawił go Wariusz.A kiedy spojrzał na daldictor, nie mógł się nawetzmusić, by go podnieść i odwiesić na miejsce.Czas się dłu\ył - tak bar-dzo, \e w końcu Marek zaczął zataczać większe kółka, chodzić po kory-tarzu.Często zakradał się pod drzwi gabinetu, a nawet szeptał  Wariu-szu , lecz nie potrafił tego powiedzieć głośniej, a có\ dopiero otworzyćdrzwi, choć nie sądził te\, \eby czekanie było właściwe.Ktoś - on, ktośinny - powinien coś zrobić dla Wariusza, mo\e coś powiedzieć.Nie umiał się powstrzymać przed wędrówką w stronę schodów, naktóre spoglądał z \ałosną tęsknotą.Dlaczego nie mo\e iść do pokojumatki? Nawet mimo wstrząsu i \alu, który z pewnością by poczuła, zdo-łałaby przemówić do Wariusza.I znowu zobaczył wypadek, poczuł lekki cię\ar pudełka ze słodyczamiwe własnych rękach.Lecz myśli ciągle mu umykały, odskakiwały od niego86 jak krople deszczu od karoserii.Przyszło mu do głowy, \e słu\ący mogliusłyszeć krzyk Wariusza, i zaczął się o to modlić - i o to, \eby zeszli nadół.Ale chyba nikt nie usłyszał, bo nikt nie przyszedł.W końcu z gabinetu dobiegł głos Wariusza:- Marku, jesteś tam?Marek pchnął niechętnie drzwi.Wariusz właśnie wstawał, trzymającGemellę w ramionach.- Nie powinniśmy tu tak długo siedzieć - mruknął niewyraznie doMarka.Ju\ teraz Wariusz nie potrafił sobie przypomnieć tej półgodziny czynawet więcej, która mu umknęła, nie umiał o niej myśleć nawet wtedy,gdy mijała.Odnosił wra\enie, \e tylko siedział przez parę minut czy se-kund, trzymając Gemellę, lecz właściwie na nią nie patrzył, nic nie robił.Oczywiście pozostawało faktem, \e raz wyszedł z pokoju.I \e odkądwrócił, szukał jej tętna i usiłował przywrócić oddech, choć w pełni zda-wał sobie sprawę, \e Gemella nie \yje.A jednak przez cały ten czas nękała go świadomość, \e będzie musiałsię zainteresować losem Marka, uwierała go jak jęk piły, jak brzęk koma-ra w sypialni, mąciła te minuty, które upływały - bardzo wiele minut.Spojrzał na Marka, przestąpił jak winowajca z nogi na nogę.- Będziesz musiał stąd uciekać, rozumiesz?A Marek pokiwał głową, jakby spodziewał się usłyszeć coś podobne-go, choć te słowa wyparowały z sykiem i bez śladu, jak wszystko inne.Wariusz ruszył przed siebie, a ka\dy oddech przynosił mu czysty za-pach skóry Gemelli i go przytłaczał.Marek szedł machinalnie parę kro-ków za nim.Po schodach dotarli do pokoju gościnnego, który zajmowaliWariusz i Gemella.Wariusz bardzo powoli poło\ył jej ciało na łó\ku.Kiedy wypuścił je z ramion i zaczął się prostować uwolniony od cię\aru,wyrazniej dostrzegł kompletny bezruch \ony i to, co się stało z jej twarzą.Po raz pierwszy uświadomił sobie, \e do oczu napłynęły mu łzy, zamru-gał z łagodnym zdziwieniem, a potem zaskoczyło go suche łkanie, któresunęło w górę krtani z nieubłaganym impetem spazmatycznego kaszlu ichwyciło go tak gwałtownie, \e musiał szybko, po omacku, znalezć drogę87 do małej łazienki przy sypialni, gdzie zwymiotował.Przez chwilę zdu-miony gapił się na mokry marmur umywalki, a potem wrócił.- Wariuszu - szepnął Marek, dygoczący z poczucia winy i zgrozy.-To przeze mnie.Przepraszam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •