[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Isobel spojrzała na prowadzące donich odrzwia  ozdobne, żelazne, osadzone na zawiasach płyty,które po otwarciu swobodnie mogły przepuścić do wnętrzatrumnę.Wyglądały trochę jak drzwiczki staroświeckichpiecyków.Albo lodówek w kostnicy.Zastanawiała się tylko, po coim w ogóle zawiasy, skoro i tak miały pozostać na zawszeza mknię te. Uwa żaj na ściek  rzu ci ła Gwen, wska zu jąc pod nogi. Zciek?Wciąż mając w ręku klucze przyjaciółki, Isobel wepchnęła etuiz przyrządami ortodontycznymi po pachę i włączyła maleńkąlatarkę.Potem skierowała wątłą smużkę światła ku ziemi, gdzieodkryła betonowy odpływ, biegnący w chodniku między paromagrobowcami, które w przeciwieństwie do pozostałych stałybokiem do alejki.Nie ulegało wątpliwości, że  ściek miał chronićoko licz ne gro by przed za la niem w cza sie desz czu.Idąc wzdłuż cementowej rynny, dla lepszej orientacjiprzy ło ży ła dłoń do gro bow ca po pra wej stro nie. Gwen parła naprzód tak zdecydowanie, że faktycznie musiałajuż znać drogę.Po chwili skręciła w lewo, znikając za jedną zkrypt.Isobel pospieszyła za nią i znalazła się na małymdziedzińcu.Po prawej, obok starego, sękatego drzewa, widaćbyło bra mę wy cho dzą cą na uli cę Gre ene. Tędy  szep nę ła Gwen.Nagłe skrzypnięcie sprawiło, że Isobel, odrywając wzrok odulicy, zwróciła uwagę na osadzone w murze drzwiczki, którewiodły najwyrazniej do wnętrza kościoła.Ciemne szkło zażelaznymi kratami nie pozwalało dostrzec nic w środku.Natychmiast zrozumiała, że to wejście do wspomnianych przezGwen ka ta kumb.Postąpiła krok w ich stronę, lecz przystanęła, zerkając kutylnej części cmentarza, gdzie lekko pofałdowany terenpokrywały kamienne płyty oraz szeregi jeszcze większych isto ją cych bli żej sie bie gro bow ców.Przyglądając się tej masie nagrobków, uświadomiła sobie zezdziwieniem, że nigdzie nie widać aniołów ani innychdekoracyjnych posągów.%7ładnych serafinów ani płaczącychkobiet z liśćmi wawrzynu.%7ładnych lir ani nawet krzyży.Wszędzie tylko kamień i zaprawa murarska, marmur i granit.Na wet jak na cmen tarz wy glą da ło to nie zwy kle po nu ro. Isobel!  ponagliła ją Gwen, wychylając się przez drzwi wmu rze. Idziesz czy nie? Po zwie dzasz so bie póz niej.Isobel popatrzyła jeszcze ku bramie prowadzącej na ulicę.Przejechał jakiś samochód, a potem dało się słyszeć coś wrodzaju szmeru zbliżających się głosów.Skoczyła więc ku Gwen,któ ra cof nę ła się, prze pusz cza jąc ją do wil got ne go wnę trza.Pach nia ło jak by kre dą i zie mią.Gwen wzięła do Isobel latareczkę i poświeciła wokół.Wprzestronnym pomieszczeniu wznosiły się kolejne krypty, zpodłoża, które na oko więcej miało wspólnego z kurzem niż zgle bą, ster cza ły ka mien ne pły ty. Tamto wejście  Gwen wskazała na umieszczone wprzeciwległej ścianie drzwi, które wyglądały tak samo jak te,przez które weszły, i emanowały przytłumionym blaskiem,podświetlone od zewnątrz przez uliczne latarnie i światła w oknach budynków  wychodzi na tyły cmentarza, tuż obokkolejnego szeregu grobowców.Stamtąd już dobrze widać starygrób Poego.Ale pomyślałam, że do północy przeczekamy tutaj.Przy odrobinie szczęścia  oświadczyła, kierując światło latarkido góry, ku kamiennym łukom zasnutym pajęczynami usły szy my, jak Straż ni cy Gro bu wra ca ją z ko la cji.Isobel spojrzała na wskazane przez przyjaciółkę drzwi iprzesunęła się parę kroków w stronę sączącego się przez ichszyby blasku.Przystanęła w miejscu, gdzie światło trzymanejprzez Gwen la tar ki prze sta wa ło roz pra szać cie nie.Choć wyławiała z ciemności ogólne zarysy pomieszczeniaoraz sterczące tu i ówdzie groby, prawie w ogóle nie widziała, poczym stąpa.Mrok jak gruby dywan zasłaniał krawędzieka mien nych płyt i wio dą ce do gro bow ców stop nie. Która jest teraz godzina?  spytała, a jej głos odbił sięechem pod skle pie nia mi. Chyba tuż przed dziewiątą  odparła Gwen. Nie wiemdokładnie.Wyłączyłam telefon, żeby nie dało się sprawdzić, skąddo cho dzi sy gnał.Ty też, praw da? Zo sta wi łam ko mór kę ta cie  mruk nę ła Iso bel. To i le piej.Po tych słowach Gwen podciągnęła spódnicę i zawiązała ją wpasie, odsłaniając ciepłe spodnie, które miała pod spodem.Następnie ze stęknięciem opadła na ziemię i oparła się plecami oprzód jednego z grobowców.Zaraz pózniej poświeciła latarką nanazwisko wyryte powyżej zardzewiałych, żelaznych drzwi dokryp ty. Cóż, dobry wieczór.panie J.Meredith  powiedziała.Mam nadzieję, że nie ma pan nam za złe tego najścia.Nie, nie,proszę nie wstawać.My nie dbamy o konwenanse.Ja jestemGwen, a to jest Isobel.Poznajcie się, proszę.Isobel, to pan J.Me re dith, pa nie J.Me re dith, to Iso bel.Wyjąwszy czarne etui spod pachy, Isobel uśmiechnęła sięsztucznie i lekko pomachała wolną ręką w kierunku grobu.Potem podeszła bliżej, zdjęła plecak i usiadła obok Gwen, podru giej stro nie me ta lo wych drzwi.Gwen westchnęła przeciągle, opierając głowę o kamień, pod czas gdy Iso bel otwie ra ła ple cak. Scho wam na rzę dzia two je go taty.Gwen prze wró ci ła ocza mi. Jakie narzędzia?  mruknęła. Narzędzia to kluczfran cu ski i mło tek.Or to don ci uży wa ją przy rzą dów. Jesteś głodna?  Isobel poszperała głębiej w plecaku iwy do by ła dwa ba to ni ki mu sli. Zawsze  odrzekła Gwen, sięgając po jeden z nich inatychmiast rozrywając opakowanie. Choć w sumie nie wiem,na ile to koszerne, tak jeść w katakumbach  dodała i odgryzłaod razu pół ba to ni ka.Isobel zaszeleściła papierkiem od swojego.Nie była głodna,ale wiedziała, że powinna coś przegryzć.Przeżuła pierwszy kęs,w ogó le nie czu jąc sma ku.Przez dłuższą chwilę spokój zakłócało tylko ich chrupanie.Gwen wyłączyła latarkę i pomieszczenie pogrążyło się wciem no ści. Jak my ślisz, co robi te raz twój tata?  spy ta ła Gwen. Skąd mam wiedzieć?  odparła Isobel i mimo że zjadładopiero połowę batonika, szturchnęła przyjaciółkę, podając jejresz tę. Może skła da ze zna nia na po li cji. Dzięki  rzuciła Gwen.Wzięła batonik i znów głośnoza chru pa ła. Mam też wodę  oznaj mi ła Iso bel. Na ra zie nie po trze bu ję.Przez jakiś czas milczały.Potem, gdy cisza zaczęła dzwonićw uszach, Iso bel ode zwa ła się po now nie. Za ło żę się, że już za dzwo nił do mamy  po wie dzia ła ci cho. A ona w panice próbuje kupić bilet samolotowy.I załatwićko goś do opie ki nad Dan nym. Hmmm  mruk nę ła Gwen. Cały czas o tym myślę  szepnęła znowu Isobel. O tym, coim robię.O tym, jak strasznie muszą się czuć.O tym, co dosiebie nawzajem mówią.O tym, co im przychodzi do głowy.Przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami. Czasem podjęła  zastanawiam się, czy cokolwiek z tego w ogóle by sięwydarzyło, gdybym mogła z nimi o wszystkim porozmawiać.To znaczy tak szczerze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •