[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzynawet umykali miedzy drzewa albo przeskakiwali przez płoty i dalej uciekali popolach.Białe Płaszcze nawet na nich nie spoglądały i nie pojawił się w zasięguwzroku żaden farmer, który pogroziłby pięścią albo krzyknął coś w stronę intru-zów, którzy wdarli się na jego pole.Kilka farm sprawiało wrażenie porzuconych,nie było nigdzie widać ani kur, ani bydła.Wśród ludzi na drodze, tu i ówdzie, widziało się wóz ciągniony przez woły,człowieka prowadzącego kilka owiec, gdzie indziej młodą kobietę, która pędziłastadko gęsi; wszyscy zaliczali się do miejscowych.Napotykało się też takich, któ-rzy dzwigali na ramieniu tobołek albo wypchaną torbę, większość jednakże mia-ła puste ręce; wędrowali przed siebie, sprawiając wrażenie, że całkiem nie mająpojęcia, jaki właściwie jest cel ich wędrówki.Rzesze tych ostatnich były corazliczniejsze za każdym razem, gdy Morgase pozwalano oddalić się od Amadoru,niezależnie od kierunku, w jakim się udała.257 Naciągnąwszy chustę na nos, Morgase przypatrywała się z ukosa Norowhino-wi.Był mniej więcej wieku i wzrostu Tallanvora, ale na tym kończyło się wszel-kie podobieństwo.Z tą poczerwieniałą twarzą wyzierającą spod wypolerowanegostożkowatego hełmu, obłażącą ze skóry od zbyt częstego wystawiania na słońce,w ogóle nie był przystojny.Chuda sylwetka i wydatny nos przywodziły jej na myśljakieś narzędzie podobne do motyki.Za każdym razem, kiedy opuszczała Forte-cę Zwiatłości, to on dowodził jej  eskortą i za każdym razem, kiedy próbowaławciągnąć go do rozmowy, niezależnie już od tego, czy był Białym Płaszczem,każdy cal, na który potrafiła go odciągnąć od roli dozorcy więziennego, stanowiłzwycięstwo. Czy ci wszyscy ludzie uciekają przed Prorokiem, Norowhin?  Nie wszy-scy mogli uciekać przed tym człowiekiem; tyle samo kierowało się na północ cona południe. Nie  odparł zwięzle, nawet na nią nie zerknąwszy.Systematycznie omia-tał wzrokiem oba pobocza, jakby się spodziewał, że lada chwila pojawi się ktoś,przychodząc jej z odsieczą.Dotychczas przeważnie tyle tylko uzyskiwała w odpowiedzi, ale mimo touparcie obstawała przy swoim. No to kim oni są? To na pewno nie są Tarabonianie.Jesteście znakomiciw przeganianiu ich z miejsca na miejsce. Widziała już kiedyś grupę Tarabo-nian, około pięćdziesięciu mężczyzn, kobiet i dzieci, brudnych i niemal padają-cych z wycieńczenia, pędzonych na zachód niczym stado bydła przez Białe Płasz-cze na koniach.Jedynie gorzka świadomość, że nie może zrobić absolutnie nic,pomogła jej wtedy poskromić język. Amadicia to bogate państwo.Nawet suszanie mogła wypędzić aż tylu ludzi z farm w ciągu zaledwie kilku miesięcy.W twarzy Norowhina coś drgnęło. Nie  odparł po chwili. Oni uciekają przed fałszywym Smokiem. Jak to możliwe? Przecież dzieli go od Amadicii odległość stu lig.Na spalonej słońcem twarzy mężczyzny znowu pojawiły się oznaki wewnętrz-nych zmagań, albo nad doborem słów, albo przeciwko powiedzeniu czegokol-wiek. Oni wierzą, że to prawdziwy Smok Odrodzony  powiedział w koń-cu z wyraznym obrzydzeniem. Powiadają, że on, dokładnie tak jak przepo-wiedziały Proroctwa, zrywa wszystkie dotychczasowe więzi.Ludzie wypierająsię swoich lordów, czeladnicy porzucają mistrzów.Mężowie opuszczają rodziny,a żony mężów.To plaga niesiona wraz z wiatrem, wiatrem, który wieje od fałszy-wego Smoka.Wzrok Morgase padł na jakiegoś młodego mężczyznę i kobietę, którzy przy-tuleni do siebie, obserwowali przejazd ich grupy.Pot wyrył bruzdy w brudzieoblepiającym ich twarze, a pospolite odzienie okrywał kurz.Wyglądali na wy-głodniałych, mieli zapadłe policzki, zbyt wielkie oczy.Czy tak mogło się dziać258 w Andorze? Czy Rand al Thor zrobił to samo z Andorem? Jeżeli tak, to zapłaci za to.Tylko jak tego dokonać, żeby lekarstwo nie okazało się gorsze od choroby? Natym właśnie polegał cały problem.Jeśli wyswobodzi Andor i podaruje go BiałymPłaszczom.Usiłowała podtrzymać rozmowę, jednak Norowhin, po wygłoszeniu takznacznej liczby słów, większej nizli te wszystkie, jakie kiedykolwiek do niej skie-rował, zaczął odpowiadać monosylabami.To nie miało znaczenia; skoro raz udałojej się przełamać jego powściągliwość, to i za drugim razem też jej się uda.Wykręciwszy się w siodle, usiłowała wypatrzyć młodego mężczyznę i kobietę,ale zniknęli już za żołnierzami Białych Płaszczy.To też nie miało znaczenia.Tetwarze zamieszkają w jej pamięci, tuż obok obietnicy, jaką sobie w duchu złożyła. PORZEKADAO Z ZIEMGRANICZNYCHPrzez chwilę Rand tęsknił do tych dni, kiedy mógł samotnie przechadzać siępo korytarzach pałacu.Tego ranka towarzyszyła mu Sulin i dwadzieścia Panien,Bael, wódz klanu Goshien Aiel, połowa tuzina Sovin Nai  Rąk Noża z JhiradGoshien  dla okazania szacunku Baelowi, oraz Bashere z równie liczną gru-pą Saldaeańczyków o orlich nosach.Wspólnie tworzyli spory tłum na szerokim,obwieszonym gobelinami korytarzu, przy czym odziani w cadin sor Far DareisMai i Sovin Nai na wylot przeszywali wzrokiem służbę, która kłaniała się albodygała pospiesznie i natychmiast usuwała się z drogi, a także młodszych Salda-eańezyków, którzy prężyli się buńczucznie w krótkich kaftanach i workowatychspodniach z nogawkami wepchniętymi w cholewy wysokich butów.Mimo pół-mroku było tu gorąco, a w powietrzu wirowały drobiny kurzu.Niektórzy słudzynosili wciąż te same czerwono-białe liberie co w czasach panowania Morgase,większość mężczyzn jednakże była tutaj nowa, dlatego więc ubrani byli w to,co akurat mieli na sobie, gdy starali się o tę posadę; tworzyli wspólnie pstrokatązbieraninę wełnianych przyodziewków farmerów i handlarzy, przeważnie burychi zgrzebnych, ale ostatecznie odzwierciedlających całą gamę barw, tu i ówdzieurozmaiconych haftem albo skrawkami koronek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •