[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naj-gorszy był hałas, który przy tym powstawał; jakby stado słoni przedzie-rało się przez d\unglę.- Veena, wracaj! Musimy porozmawiać! - rozległo się wołanie wwilgotnym powietrzu nocy.Snopy światła z mocnych latarek zatańczyły w ciemności, przecze-sując trawnik wokół bungalowu.Kobiety ruszyły przed siebie ze zdwojoną energią i wreszcie dotarłydo solidnego ogrodzenia z siatki, zwieńczonego drutem kolczastym.- Dokąd teraz? - spytała Jennifer zdyszanym szeptem.- Nie mam pojęcia - odparła Veena.Zwiatła latarek błyskały ju\między drzewami.Jennifer podjęła decyzję: ruszyła w prawo, wodząc ręką po drucia-nej siatce.Usłyszała za sobą kroki Veeny.Nadal czyniły większy hałas,ni\by chciały.Ogrodzenie wydawało się wcią\ solidne i Jennifer wła-śnie pomyślała z rozpaczą, \e przejście musi się znajdować po drugiejstronie, gdy nagle jej dłoń trafiła w pustkę.Pochyliła się i wyczuła, \esiatka le\y poziomo, wgnieciona do środka.- Jest! - szepnęła głośno.Ostro\nie stanęła na przewróconej siatce, a potem, choć nic nie wi-działa, zaryzykowała i skoczyła na drugą stronę.Usłyszawszy, \e nicjej się nie stało, Veena uczyniła to samo.Chwilę pózniej biegły ju\znowu razem, a po paru minutach wydostały się spomiędzy drzew izarośli wprost na jedną z szerokich, ale pustych o tej porze ulic dzielni-cy anakjapuri.387- Nie mo\emy tu zostać - stwierdziła Veena.- Zaraz tu przyjadą.Mają cztery samochody.Ledwie zdą\yła to powiedzieć, gdy zza zakrętu wyjechał wóz.Bły-skawicznie cofnęły się w krzaki i przypadły do ziemi.Samochód zwol-nił i przejechał obok nich.Zaczekały, póki nie zniknął w następnejprzecznicy, i wtedy dopiero się poderwały, by pobiec w tę stronę, zktórej nadjechał.Na skrzy\owaniu przeszły na drugą stronę szerokiejalei i skręciły w nieco wę\szą ulicę, oddalając się od bungalowu.- To był jeden z ich samochodów - wysapała Veena.- Szukają nas.Chwilę pózniej za ich plecami rozbłysły samochodowe reflektory.Znowu rzuciły się na ziemię, tym razem za węgłem budynku.To byłten sam wóz; wcią\ jechał z minimalną prędkością.Zabawa w kotka i myszkę trwała, póki Jennifer i Veena nie trafiłydo rozległego kwartału nędznych chat przy względnie ruchliwej ulicy.Rudery wzniesiono z kartonowych pudeł, skrawków pordzewiałej bla-chy, brezentu i płótna.Oddzielał je labirynt ście\ek z nagiej, udeptanejziemi.Wyglądało na to, \e kolonia nędzarzy jest zamieszkana od dłu\-szego czasu.- Tutaj! - szepnęła zdyszana Veena.Biegły tak ju\ od ponad godzi-ny.- Tutaj będziemy bezpieczne.Bez wahania wkroczyła między proste szałasy i dalej, w głąb osie-dla.Było cicho, jeśli nie liczyć rozlegającego się od czasu do czasupłaczu dziecka, który zaraz cichł.Zdą\yły oddalić się od ulicy na do-brych pięćdziesiąt metrów, gdy spotkały kobietę nadchodzącą od stronyniemal wyschniętego strumienia, który - sądząc po woni - słu\ył bieda-kom za toaletę.Veena odezwała się do niej w swoim języku, a kobietawskazała jej coś ręką.Zadawszy jeszcze kilka pytań, pielęgniarka po-dziękowała i po\egnała nieznajomą.- Mamy szczęście - powiedziała, gdy zostały z Jennifer same.-Jedna z chat jest pusta.Niestety, tu\ obok miejsca, którego u\ywająjako latryny, ale przynajmniej będziemy bezpieczne.388- Chodzmy tam - odrzekła Jennifer.- Chyba nie dam rady dalejbiec.Pięć minut pózniej siedziały ju\ w prymitywnym schronieniu, któ-rego ściany tworzyła płachta wielobarwnej, indyjskiej tkaniny przerzu-cona przez sznurek rozpięty między dwoma drzewami.Jej brzegi przy-ciśnięto do ziemi cię\kimi kamieniami, a podłogę okryto misternąukładanką skrawków dywanów.Veena oparła się cię\ko o jedno zdrzew, a Jennifer o drugie.Choć fetor dolatujący z koryta wyschniętegostrumienia nie był przyjemny, czuły się bezpieczne, a w ka\dym razieznacznie bezpieczniejsze ni\ na drodze, gdzie musiałyby zaryzykować ispróbować zatrzymać cię\arówkę lub inny pojazd.- W \yciu mi się tak dobrze nie siedziało powiedziała Jennifer.Ztrudem się nawzajem dostrzegały w półmroku.- Dobrze widzę, \eprzez cały czas niosłaś to ubranie?Veena uniosła w ręku poszewkę i spojrzała na nią tak, jakby pierw-szy raz ją widziała.Po chwili rzuciła ją przed siebie, a Jennifer wyjęłakoszulę i spodnie.- D\insy? - spytała, wodząc palcami po materiale.Veena przytak-nęła.- Kupiłam je w Santa Monica.- Mieszkałaś w Santa Monica? - zdziwiła się Jennifer.Wyszła na chwilę z kryjówki, zdjęła tenisówki i płaszcz kąpielowy,po czym wło\yła d\insy i koszulę.Zwinąwszy szlafrok w kulę, na której zamierzała się oprzeć, wróciłamiędzy wzorzyste ściany schronienia.Spojrzała przelotnie na Veenę,która siedziała w bezruchu, z zamkniętymi oczami.Usadowiwszy sięwygodnie, zerknęła na nią powtórnie i cofnęła się odruchowo.OczyVeeny były teraz szeroko otwarte i lśniły jak diamenty.- Przez chwilę sądziłam, \e zasnęłaś - powiedziała Jennifer.- Musimy porozmawiać - odrzekła Veena.- Jak sobie \yczysz.Jestem twoją dłu\niczką i z całego serca dzię-kuję ci, \e mnie uratowałaś.Ale jednocześnie ciśnie mi się na usta py-tanie: co, u diabła, robiłaś w towarzystwie tych ludzi?389- To długa historia.Opowiem ci ją z przyjemnością, ale najpierwmusisz dowiedzieć się czegoś o mnie i o mojej rodzinie.Wtedy to, cousłyszysz pózniej, będzie miało większy sens.- Słucham cię uwa\nie.- To, co teraz powiem, jest wielką hańbą mojej rodziny, ale prze-stało ju\ być tajemnicą.Ojciec wykorzystywał mnie, odkąd byłamdzieckiem, a ja nic nie zrobiłam, \eby go powstrzymać.Jennifer cofnęła się, jakby Veena wymierzyła jej siarczysty poli-czek.- Pewnie się zastanawiasz dlaczego.Problem w tym, \e ja \yję wdwóch ró\nych światach, ale bardziej w tym starym.A w starych In-diach córka ma obowiązek szanować ojca i być mu posłuszną, bezwzględu na wszystko.Nie \yję dla siebie.śyję dla rodziny.Nie mamprawa mówić o tym, co mo\e sprowadzić na nią hańbę, jak choćby ozachowaniu mojego ojca.Poza tym ojciec zapowiedział, \e jeśli niebędę mu posłuszna, dobierze się do którejś z moich młodszych sióstr.-Veena opowiedziała szczegółowo o tym, jak zaczęła pracować dla Nur-ses International i jak obiecano jej, \e będzie mogła wyemigrować doAmeryki, a tak\e o wykradaniu danych pacjentów i o tym, jak wyszłojej to na dobre.- Ale wtedy Cal Morgan postanowił, \e pielęgniarki będą robić cośinnego - mówiła.- Obiecał mi, \e dopilnuje, \eby ojciec ju\ nigdy niewa\ył się tknąć ani mnie, ani sióstr, ani mojej matki.I \e zaoferuje minowe \ycie w Ameryce, je\eli zrobię dla niego coś specjalnego.Veena umilkła, spoglądając na Jennifer, i przez bardzo długą chwilęzbierała w sobie odwagę.- Czego chciał Cal Morgan w zamian za obietnicę uwolnienia cięod ojca? - spytała Jennifer.Czuła narastające napięcie; zaczynała baćsię tego, co za chwilę miała usłyszeć.- Chciał, \ebym zabiła Marię Hernandez.To ja zabiłam twoją bab-cię.Jennifer cofnęła się mimowolnie raz jeszcze, ale tym razem trafionapiorunem czystej furii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Naj-gorszy był hałas, który przy tym powstawał; jakby stado słoni przedzie-rało się przez d\unglę.- Veena, wracaj! Musimy porozmawiać! - rozległo się wołanie wwilgotnym powietrzu nocy.Snopy światła z mocnych latarek zatańczyły w ciemności, przecze-sując trawnik wokół bungalowu.Kobiety ruszyły przed siebie ze zdwojoną energią i wreszcie dotarłydo solidnego ogrodzenia z siatki, zwieńczonego drutem kolczastym.- Dokąd teraz? - spytała Jennifer zdyszanym szeptem.- Nie mam pojęcia - odparła Veena.Zwiatła latarek błyskały ju\między drzewami.Jennifer podjęła decyzję: ruszyła w prawo, wodząc ręką po drucia-nej siatce.Usłyszała za sobą kroki Veeny.Nadal czyniły większy hałas,ni\by chciały.Ogrodzenie wydawało się wcią\ solidne i Jennifer wła-śnie pomyślała z rozpaczą, \e przejście musi się znajdować po drugiejstronie, gdy nagle jej dłoń trafiła w pustkę.Pochyliła się i wyczuła, \esiatka le\y poziomo, wgnieciona do środka.- Jest! - szepnęła głośno.Ostro\nie stanęła na przewróconej siatce, a potem, choć nic nie wi-działa, zaryzykowała i skoczyła na drugą stronę.Usłyszawszy, \e nicjej się nie stało, Veena uczyniła to samo.Chwilę pózniej biegły ju\znowu razem, a po paru minutach wydostały się spomiędzy drzew izarośli wprost na jedną z szerokich, ale pustych o tej porze ulic dzielni-cy anakjapuri.387- Nie mo\emy tu zostać - stwierdziła Veena.- Zaraz tu przyjadą.Mają cztery samochody.Ledwie zdą\yła to powiedzieć, gdy zza zakrętu wyjechał wóz.Bły-skawicznie cofnęły się w krzaki i przypadły do ziemi.Samochód zwol-nił i przejechał obok nich.Zaczekały, póki nie zniknął w następnejprzecznicy, i wtedy dopiero się poderwały, by pobiec w tę stronę, zktórej nadjechał.Na skrzy\owaniu przeszły na drugą stronę szerokiejalei i skręciły w nieco wę\szą ulicę, oddalając się od bungalowu.- To był jeden z ich samochodów - wysapała Veena.- Szukają nas.Chwilę pózniej za ich plecami rozbłysły samochodowe reflektory.Znowu rzuciły się na ziemię, tym razem za węgłem budynku.To byłten sam wóz; wcią\ jechał z minimalną prędkością.Zabawa w kotka i myszkę trwała, póki Jennifer i Veena nie trafiłydo rozległego kwartału nędznych chat przy względnie ruchliwej ulicy.Rudery wzniesiono z kartonowych pudeł, skrawków pordzewiałej bla-chy, brezentu i płótna.Oddzielał je labirynt ście\ek z nagiej, udeptanejziemi.Wyglądało na to, \e kolonia nędzarzy jest zamieszkana od dłu\-szego czasu.- Tutaj! - szepnęła zdyszana Veena.Biegły tak ju\ od ponad godzi-ny.- Tutaj będziemy bezpieczne.Bez wahania wkroczyła między proste szałasy i dalej, w głąb osie-dla.Było cicho, jeśli nie liczyć rozlegającego się od czasu do czasupłaczu dziecka, który zaraz cichł.Zdą\yły oddalić się od ulicy na do-brych pięćdziesiąt metrów, gdy spotkały kobietę nadchodzącą od stronyniemal wyschniętego strumienia, który - sądząc po woni - słu\ył bieda-kom za toaletę.Veena odezwała się do niej w swoim języku, a kobietawskazała jej coś ręką.Zadawszy jeszcze kilka pytań, pielęgniarka po-dziękowała i po\egnała nieznajomą.- Mamy szczęście - powiedziała, gdy zostały z Jennifer same.-Jedna z chat jest pusta.Niestety, tu\ obok miejsca, którego u\ywająjako latryny, ale przynajmniej będziemy bezpieczne.388- Chodzmy tam - odrzekła Jennifer.- Chyba nie dam rady dalejbiec.Pięć minut pózniej siedziały ju\ w prymitywnym schronieniu, któ-rego ściany tworzyła płachta wielobarwnej, indyjskiej tkaniny przerzu-cona przez sznurek rozpięty między dwoma drzewami.Jej brzegi przy-ciśnięto do ziemi cię\kimi kamieniami, a podłogę okryto misternąukładanką skrawków dywanów.Veena oparła się cię\ko o jedno zdrzew, a Jennifer o drugie.Choć fetor dolatujący z koryta wyschniętegostrumienia nie był przyjemny, czuły się bezpieczne, a w ka\dym razieznacznie bezpieczniejsze ni\ na drodze, gdzie musiałyby zaryzykować ispróbować zatrzymać cię\arówkę lub inny pojazd.- W \yciu mi się tak dobrze nie siedziało powiedziała Jennifer.Ztrudem się nawzajem dostrzegały w półmroku.- Dobrze widzę, \eprzez cały czas niosłaś to ubranie?Veena uniosła w ręku poszewkę i spojrzała na nią tak, jakby pierw-szy raz ją widziała.Po chwili rzuciła ją przed siebie, a Jennifer wyjęłakoszulę i spodnie.- D\insy? - spytała, wodząc palcami po materiale.Veena przytak-nęła.- Kupiłam je w Santa Monica.- Mieszkałaś w Santa Monica? - zdziwiła się Jennifer.Wyszła na chwilę z kryjówki, zdjęła tenisówki i płaszcz kąpielowy,po czym wło\yła d\insy i koszulę.Zwinąwszy szlafrok w kulę, na której zamierzała się oprzeć, wróciłamiędzy wzorzyste ściany schronienia.Spojrzała przelotnie na Veenę,która siedziała w bezruchu, z zamkniętymi oczami.Usadowiwszy sięwygodnie, zerknęła na nią powtórnie i cofnęła się odruchowo.OczyVeeny były teraz szeroko otwarte i lśniły jak diamenty.- Przez chwilę sądziłam, \e zasnęłaś - powiedziała Jennifer.- Musimy porozmawiać - odrzekła Veena.- Jak sobie \yczysz.Jestem twoją dłu\niczką i z całego serca dzię-kuję ci, \e mnie uratowałaś.Ale jednocześnie ciśnie mi się na usta py-tanie: co, u diabła, robiłaś w towarzystwie tych ludzi?389- To długa historia.Opowiem ci ją z przyjemnością, ale najpierwmusisz dowiedzieć się czegoś o mnie i o mojej rodzinie.Wtedy to, cousłyszysz pózniej, będzie miało większy sens.- Słucham cię uwa\nie.- To, co teraz powiem, jest wielką hańbą mojej rodziny, ale prze-stało ju\ być tajemnicą.Ojciec wykorzystywał mnie, odkąd byłamdzieckiem, a ja nic nie zrobiłam, \eby go powstrzymać.Jennifer cofnęła się, jakby Veena wymierzyła jej siarczysty poli-czek.- Pewnie się zastanawiasz dlaczego.Problem w tym, \e ja \yję wdwóch ró\nych światach, ale bardziej w tym starym.A w starych In-diach córka ma obowiązek szanować ojca i być mu posłuszną, bezwzględu na wszystko.Nie \yję dla siebie.śyję dla rodziny.Nie mamprawa mówić o tym, co mo\e sprowadzić na nią hańbę, jak choćby ozachowaniu mojego ojca.Poza tym ojciec zapowiedział, \e jeśli niebędę mu posłuszna, dobierze się do którejś z moich młodszych sióstr.-Veena opowiedziała szczegółowo o tym, jak zaczęła pracować dla Nur-ses International i jak obiecano jej, \e będzie mogła wyemigrować doAmeryki, a tak\e o wykradaniu danych pacjentów i o tym, jak wyszłojej to na dobre.- Ale wtedy Cal Morgan postanowił, \e pielęgniarki będą robić cośinnego - mówiła.- Obiecał mi, \e dopilnuje, \eby ojciec ju\ nigdy niewa\ył się tknąć ani mnie, ani sióstr, ani mojej matki.I \e zaoferuje minowe \ycie w Ameryce, je\eli zrobię dla niego coś specjalnego.Veena umilkła, spoglądając na Jennifer, i przez bardzo długą chwilęzbierała w sobie odwagę.- Czego chciał Cal Morgan w zamian za obietnicę uwolnienia cięod ojca? - spytała Jennifer.Czuła narastające napięcie; zaczynała baćsię tego, co za chwilę miała usłyszeć.- Chciał, \ebym zabiła Marię Hernandez.To ja zabiłam twoją bab-cię.Jennifer cofnęła się mimowolnie raz jeszcze, ale tym razem trafionapiorunem czystej furii [ Pobierz całość w formacie PDF ]