[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem były jeszczetrzecia i czwarta fale.Jęki i krzyki rannych Greków niosły się echem w słonym powietrzu, alesłyszałem też Małego Johna.Zciskając wielki topór, wył potężnym głosem, od którego ciarkiprzechodziły mi po plecach.Strzały nadal zbierały ponure żniwo, przerzedzając linię wroga.Do Walijczyków włodziach za nami dołączyli akwitańscy kusznicy i chmura śmiercionośnych pociskówprzesłoniła niebo.Zakrwawione ciała leżały wzdłuż całej barykady, a z obu jej krańcówzaczęli uciekać chłopi.Pędzili plażą w stronę pól, nie zważając na krzyki dowódców, którzypróbowali ich zatrzymać.Jednak pośrodku wciąż trzymała się grupa greckich rycerzyskupionych wokół cesarza i jego złotego proporca.Aódz Ryszarda pierwsza dobiła do brzegu i zaszorowała po piasku.Z okrzykiem Wimię Boga i Zwiętej Dziewicy! król zeskoczył na ląd, zachwiał się lekko, po czym stanąłwyprostowany.Kiedy mierzył wzrokiem linię wroga jakieś dwieście kroków przed sobą, jegohełm otoczony złotą koroną zalśnił w południowym słońcu.Strzała z kuszy świsnęła mu tużkoło twarzy, a on tylko przesunął tarczę z własnym herbem - czerwonymi lwami prężącymisię dumnie na białym tle - wzniósł miecz i nie obejrzawszy się nawet, czy inni podążą za nim,zaczął biec przez plażę prosto na największe skupisk obrońców.Nie mogłem patrzeć, jak najszlachetniejszy z rycerzy atakuje wroga, bo nasza łódzzatrzymała się i musiałem uważać, by nie stracić równowagi.Robin zeskoczył na piasek inatychmiast pobiegł pod górę wesprzeć króla, a ja ruszyłem za nim pośród świszczącychstrzał.Tuż za mną pędzili sir James de Brus i Mały John.W kilka chwil dopadliśmybarykady, na prawo od króla Ryszarda i doborowych rycerzy z jego dworu, wymieniającymiciosy z greckimi obrońcami.Robin krzyknął do Małego Johna coś, czego nie dosłyszałem.Blond olbrzym opuścił topór i pod osłoną mieczy i tarcz sir Jamesa i Robina zaczął ciągnąć zanogi wielki stół wciśnięty pośrodku barykady.Chwycił grubą okrągłą nogę, przykucnął iszarpnął.Rozległo się głośne zgrzytnięcie i stół przesunął się o kilka cali.Greccy rycerzewalczący z Robinem i sir Jamesem cofnęli się zaskoczeni, kiedy cała barykada zaczęła drżeć.Przed Małym Johnem pojawił się niczym zły demon jakiś kusznik.Przyłożył broń doramienia, wymierzył - z takiej odległości nie mógł chybić - i nagle znieruchomiał.Głowaodskoczyła mu do tyłu, z oka wystrzelił jard angielskiego jesionu - i kusznik spadł zbarykady.Nasi łucznicy zeszli na ląd.Zamachnąłem się na jakiegoś brodacza, który wystawiłgłowę zza blokady, i zmusiłem go, by zanurkował.Ktoś pchnął we mnie włócznią przezdziurę w barykadzie i tym razem ja musiałem zrobić szybki unik.Po mojej lewej Mały John nadal ciągnął za nogę od stołu, kołysząc się to w przód, tow tył.Szarpnął mocno po raz ostatni, tak że mięśnie jego potężnych ramion omal nie przebiłyskóry, ale nagle cały stół wyskoczył z barykady niczym cielak z krowy.W ten sposóbpowstała luka w linii obrony wroga.John stracił równowagę i upadł na piasek, ale dziesiątkiochoczych dłoni zaczęły rozbierać barykadę, odrzucając krzesła, deski i kamienie.Po kilkuchwilach powstała wielka dziura, przez którą nasz waleczny król wbiegł bez chwili wahania,nie zważając na własne bezpieczeństwo.Robin, sir James, ja i tuzin innych rycerzyruszyliśmy za nim między szeregi obrońców.W prawym ręku dzierżyłem miecz, a w lewym sztylet.Moją głowę chroniłdopasowany stalowy hełm, a ciało, od nadgarstków po kolana, kolczuga z drobnych kółek.Pragnąłem nieść śmierć Cypryjczykom, którzy obrazili moją Nur.Jakiś rycerz zamachnął sięna mnie mieczem.Uchyliłem się i wtedy natarł na mnie swą tarczą.Ja jednak spodziewałemsię tego ruchu, więc przetoczyłem się po tarczy na lewą stronę, z dala od jego miecza, iwłasnym ostrzem ciąłem go po tylnej stronie ud.Cios powalił go na kolana.Odrzuciłemmiecz, ściągnąłem rycerzowi hełm, by obnażyć kark, i szybko jak błyskawica podciąłem mugardło sztyletem.Krew buchnęła gorącym strumieniem, a ja puściłem wijące się ciało iukląkłem, żeby podnieść miecz.W ten sposób ocaliłem własne życie, kolejny cios mieczaprzeciął powietrze tuż nad mą głową, aż poczułem jego powiew we włosach.Odwróciłem sięi pchnąłem napastnika własnym mieczem, trafiając go prosto w krocze samym czubkiemostrza.Zachwiał się i złapał rękoma za przyrodzenie, a spomiędzy palców sączyła mu siękrew.Zobaczyłem po lewej króla Ryszarda bijącego się z masą rycerzy w bogatych zbrojach.Obok walczył Robin, siekąc i dzgając jak szaleniec, a Mały John jednym ciosem topora zdjąłz konia rycerza, tak że trysnęła krew.Zaatakował mnie zbrojny, przyzwoity fechmistrz, muszę przyznać.Wymieniliśmytrzy ciosy, a między kolejnymi uderzeniami krążyliśmy wokół siebie.Rycerz zerkał to wlewo, to w prawo i widział, że jego towarzysze uciekają, a przez lukę w wielkiej barykadziewlewa się coraz więcej naszych zbrojnych, w tym walijscy łucznicy, którzy zamienili łuki nakrótkie miecze i topory.Ja też nie skupiałem się w pełni na przeciwniku, bo również byłemzdumiony, jak szybko wróg opuszcza pole bitwy.I omal nie przypłaciłem życiem tego brakuuwagi.Rycerz znienacka podszedł bliżej i zamachnął się mieczem.Gdyby mnie dosięgnął,rozpłatałby mi czaszkę, ale w ostatniej chwili zablokowałem cios.Ledwo zdołałem gopowstrzymać, taki był silny.Nagle głowa rycerza spadła z barków, a kwadratowy stalowyhełm z krwawiącym kawałkiem karku potoczył się po ziemi.Stał jeszcze chwilę, po czymnogi się pod nim ugięły i bezgłowy korpus osunął się na ziemię.Zobaczyłem sir Jamesa deBrusa z zakrwawionym mieczem trzymanym oburącz nad lewym ramieniem, w klasycznejpostawie wojownika.- Wszystko w porządku, Alanie? - zapytał, przyglądając mi się ze zdziwieniem.- Todo ciebie niepodobne tak się guzdrać z jednym tylko człekiem.- Byłem roztargniony, Jamesie - odparłem.- Patrz tam.- Wskazałem sztyletem skrajplaży.Samozwańczy cesarz Cypru pędził co koń wyskoczy w stronę linii drzew.Za nimjechała grupa dobrze uzbrojonych rycerzy, z których najwyrazniej żaden nie odniósł rany.Pośrodku grupy powiewał na łagodnej bryzie złoty cesarski proporzec.Miałem nadzieję na chwilę wytchnienia po walce.Choćby godzinę, żeby opatrzyćrany, wypić łyk wody i zjeść kęs chleba.Ale król spieszył się chyba jeszcze bardziej niż przedbitwą.Kiedy Robin podszedł do niego na zakrwawionej plaży, położył mu rękę na ramieniu irzekł:- Nie ma ani chwili do stracenia.Muszę mieć konie.Robercie, sprowadz konie dlamoich rycerzy.Skądkolwiek.I jak najszybciej.Robin zwrócił się do mnie.- Słyszałeś rozkaz króla, Alanie.Wez drużynę i jedzcie do miasta.Macie rekwirowaćkażdego konia, który wpadnie wam w ręce.Szybko!- Rekwirować? - zdziwiłem się.Wiedziałem, co znaczy to słowo, ale chciałem miećjasność, czego Robin ode mnie oczekuje.Nie chciałem ryzykować stryczka za złodziejstwo.- Na litość boską, Alanie, to oznacza, że masz kraść, zabierać, konfiskować.Idzże isprowadz królowi konie, ile się da i jak się da.Masz moje pozwolenie.Siodła też przywiez,jeśli jakieś znajdziesz.Nie możemy pozwolić, by cesarz uciekł.Zebrałem tuzin łuczników, którzy przeszukiwali poległych i podrzynali gardła rannymwrogom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Potem były jeszczetrzecia i czwarta fale.Jęki i krzyki rannych Greków niosły się echem w słonym powietrzu, alesłyszałem też Małego Johna.Zciskając wielki topór, wył potężnym głosem, od którego ciarkiprzechodziły mi po plecach.Strzały nadal zbierały ponure żniwo, przerzedzając linię wroga.Do Walijczyków włodziach za nami dołączyli akwitańscy kusznicy i chmura śmiercionośnych pociskówprzesłoniła niebo.Zakrwawione ciała leżały wzdłuż całej barykady, a z obu jej krańcówzaczęli uciekać chłopi.Pędzili plażą w stronę pól, nie zważając na krzyki dowódców, którzypróbowali ich zatrzymać.Jednak pośrodku wciąż trzymała się grupa greckich rycerzyskupionych wokół cesarza i jego złotego proporca.Aódz Ryszarda pierwsza dobiła do brzegu i zaszorowała po piasku.Z okrzykiem Wimię Boga i Zwiętej Dziewicy! król zeskoczył na ląd, zachwiał się lekko, po czym stanąłwyprostowany.Kiedy mierzył wzrokiem linię wroga jakieś dwieście kroków przed sobą, jegohełm otoczony złotą koroną zalśnił w południowym słońcu.Strzała z kuszy świsnęła mu tużkoło twarzy, a on tylko przesunął tarczę z własnym herbem - czerwonymi lwami prężącymisię dumnie na białym tle - wzniósł miecz i nie obejrzawszy się nawet, czy inni podążą za nim,zaczął biec przez plażę prosto na największe skupisk obrońców.Nie mogłem patrzeć, jak najszlachetniejszy z rycerzy atakuje wroga, bo nasza łódzzatrzymała się i musiałem uważać, by nie stracić równowagi.Robin zeskoczył na piasek inatychmiast pobiegł pod górę wesprzeć króla, a ja ruszyłem za nim pośród świszczącychstrzał.Tuż za mną pędzili sir James de Brus i Mały John.W kilka chwil dopadliśmybarykady, na prawo od króla Ryszarda i doborowych rycerzy z jego dworu, wymieniającymiciosy z greckimi obrońcami.Robin krzyknął do Małego Johna coś, czego nie dosłyszałem.Blond olbrzym opuścił topór i pod osłoną mieczy i tarcz sir Jamesa i Robina zaczął ciągnąć zanogi wielki stół wciśnięty pośrodku barykady.Chwycił grubą okrągłą nogę, przykucnął iszarpnął.Rozległo się głośne zgrzytnięcie i stół przesunął się o kilka cali.Greccy rycerzewalczący z Robinem i sir Jamesem cofnęli się zaskoczeni, kiedy cała barykada zaczęła drżeć.Przed Małym Johnem pojawił się niczym zły demon jakiś kusznik.Przyłożył broń doramienia, wymierzył - z takiej odległości nie mógł chybić - i nagle znieruchomiał.Głowaodskoczyła mu do tyłu, z oka wystrzelił jard angielskiego jesionu - i kusznik spadł zbarykady.Nasi łucznicy zeszli na ląd.Zamachnąłem się na jakiegoś brodacza, który wystawiłgłowę zza blokady, i zmusiłem go, by zanurkował.Ktoś pchnął we mnie włócznią przezdziurę w barykadzie i tym razem ja musiałem zrobić szybki unik.Po mojej lewej Mały John nadal ciągnął za nogę od stołu, kołysząc się to w przód, tow tył.Szarpnął mocno po raz ostatni, tak że mięśnie jego potężnych ramion omal nie przebiłyskóry, ale nagle cały stół wyskoczył z barykady niczym cielak z krowy.W ten sposóbpowstała luka w linii obrony wroga.John stracił równowagę i upadł na piasek, ale dziesiątkiochoczych dłoni zaczęły rozbierać barykadę, odrzucając krzesła, deski i kamienie.Po kilkuchwilach powstała wielka dziura, przez którą nasz waleczny król wbiegł bez chwili wahania,nie zważając na własne bezpieczeństwo.Robin, sir James, ja i tuzin innych rycerzyruszyliśmy za nim między szeregi obrońców.W prawym ręku dzierżyłem miecz, a w lewym sztylet.Moją głowę chroniłdopasowany stalowy hełm, a ciało, od nadgarstków po kolana, kolczuga z drobnych kółek.Pragnąłem nieść śmierć Cypryjczykom, którzy obrazili moją Nur.Jakiś rycerz zamachnął sięna mnie mieczem.Uchyliłem się i wtedy natarł na mnie swą tarczą.Ja jednak spodziewałemsię tego ruchu, więc przetoczyłem się po tarczy na lewą stronę, z dala od jego miecza, iwłasnym ostrzem ciąłem go po tylnej stronie ud.Cios powalił go na kolana.Odrzuciłemmiecz, ściągnąłem rycerzowi hełm, by obnażyć kark, i szybko jak błyskawica podciąłem mugardło sztyletem.Krew buchnęła gorącym strumieniem, a ja puściłem wijące się ciało iukląkłem, żeby podnieść miecz.W ten sposób ocaliłem własne życie, kolejny cios mieczaprzeciął powietrze tuż nad mą głową, aż poczułem jego powiew we włosach.Odwróciłem sięi pchnąłem napastnika własnym mieczem, trafiając go prosto w krocze samym czubkiemostrza.Zachwiał się i złapał rękoma za przyrodzenie, a spomiędzy palców sączyła mu siękrew.Zobaczyłem po lewej króla Ryszarda bijącego się z masą rycerzy w bogatych zbrojach.Obok walczył Robin, siekąc i dzgając jak szaleniec, a Mały John jednym ciosem topora zdjąłz konia rycerza, tak że trysnęła krew.Zaatakował mnie zbrojny, przyzwoity fechmistrz, muszę przyznać.Wymieniliśmytrzy ciosy, a między kolejnymi uderzeniami krążyliśmy wokół siebie.Rycerz zerkał to wlewo, to w prawo i widział, że jego towarzysze uciekają, a przez lukę w wielkiej barykadziewlewa się coraz więcej naszych zbrojnych, w tym walijscy łucznicy, którzy zamienili łuki nakrótkie miecze i topory.Ja też nie skupiałem się w pełni na przeciwniku, bo również byłemzdumiony, jak szybko wróg opuszcza pole bitwy.I omal nie przypłaciłem życiem tego brakuuwagi.Rycerz znienacka podszedł bliżej i zamachnął się mieczem.Gdyby mnie dosięgnął,rozpłatałby mi czaszkę, ale w ostatniej chwili zablokowałem cios.Ledwo zdołałem gopowstrzymać, taki był silny.Nagle głowa rycerza spadła z barków, a kwadratowy stalowyhełm z krwawiącym kawałkiem karku potoczył się po ziemi.Stał jeszcze chwilę, po czymnogi się pod nim ugięły i bezgłowy korpus osunął się na ziemię.Zobaczyłem sir Jamesa deBrusa z zakrwawionym mieczem trzymanym oburącz nad lewym ramieniem, w klasycznejpostawie wojownika.- Wszystko w porządku, Alanie? - zapytał, przyglądając mi się ze zdziwieniem.- Todo ciebie niepodobne tak się guzdrać z jednym tylko człekiem.- Byłem roztargniony, Jamesie - odparłem.- Patrz tam.- Wskazałem sztyletem skrajplaży.Samozwańczy cesarz Cypru pędził co koń wyskoczy w stronę linii drzew.Za nimjechała grupa dobrze uzbrojonych rycerzy, z których najwyrazniej żaden nie odniósł rany.Pośrodku grupy powiewał na łagodnej bryzie złoty cesarski proporzec.Miałem nadzieję na chwilę wytchnienia po walce.Choćby godzinę, żeby opatrzyćrany, wypić łyk wody i zjeść kęs chleba.Ale król spieszył się chyba jeszcze bardziej niż przedbitwą.Kiedy Robin podszedł do niego na zakrwawionej plaży, położył mu rękę na ramieniu irzekł:- Nie ma ani chwili do stracenia.Muszę mieć konie.Robercie, sprowadz konie dlamoich rycerzy.Skądkolwiek.I jak najszybciej.Robin zwrócił się do mnie.- Słyszałeś rozkaz króla, Alanie.Wez drużynę i jedzcie do miasta.Macie rekwirowaćkażdego konia, który wpadnie wam w ręce.Szybko!- Rekwirować? - zdziwiłem się.Wiedziałem, co znaczy to słowo, ale chciałem miećjasność, czego Robin ode mnie oczekuje.Nie chciałem ryzykować stryczka za złodziejstwo.- Na litość boską, Alanie, to oznacza, że masz kraść, zabierać, konfiskować.Idzże isprowadz królowi konie, ile się da i jak się da.Masz moje pozwolenie.Siodła też przywiez,jeśli jakieś znajdziesz.Nie możemy pozwolić, by cesarz uciekł.Zebrałem tuzin łuczników, którzy przeszukiwali poległych i podrzynali gardła rannymwrogom [ Pobierz całość w formacie PDF ]