[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Teraz widzisz, że dam sobie radę.A może to tyboisz się jechać w pojedynkę?- Dlaczego? Przekonałaś mnie, że droga jest bezpieczna - odpaliłam.- Dziękuję zatowarzystwo - dodałam.- Zrobiłam to po to, by odciągnąć cię od papy!Jaki z niej dzieciak! Wzruszyłam ramionami, a ona zawróciła konia i popędziła goostrogami.Nie odwróciła się.Nie śpieszyłam się z powrotem do domu.Znajdowałam się na własnej ziemi, sama.Dlaczego miałabym się bać?Siedziałam w siodle i patrzyłam na górski stok.Nie dostrzegłam żadnego niebez-pieczeństwa.Sama o nim myśl wydała mi się absurdalna.Poczułam jak ogarnia mnie en-tuzjazm.Nadszedł czas, by obudzić się z letargu i dowiedzieć się czegoś więcej o spad-ku.Dowiodę Toddowi Shannonowi, że nie jestem bezsilna!Delikatny powiew wiatru muskał kosmyki włosów opadające mi na twarz; poczu-łam zapach kurzu i wonnych krzewów.Już miałam popędzić konia, kiedy coś - jakiś nie-znaczny ruch - przyciągnęło moją uwagę.Czy w tamtej chwili rzeczywiście ogarnął mniestrach? Był to jedynie cienki skrawek czerwonego materiału zwisający z kaktusa.Pewniejakiś nieostrożny kowboj z rancza podjechał zbyt blisko tego wielkiego, rozwidlonegokaktusa i rozdarł koszulę albo bandanę.Kimkolwiek był ten człowiek, z pewnościąuwielbiał krzykliwe barwy! Czerwień była tak jaskrawa, że widać ją było z oddali na tleciemnej zieleni kaktusowego pędu.Przejechałam obok powoli, wyciągnęłam rękę i pociągnęłam materię z niezadowo-loną miną.To musiał być wysoki mężczyzna, bo z trudem chwyciłam ten skrawek.Je-dwab.Czerwona koszula z jedwabiu? Nie potrafiłam sobie wyobrazić kowboja w je-dwabnej bandanie albo w takiejż koszuli.Zatem kobieta? Ale kto? I jak zdołała zaczepićsię suknią tak wysoko?SRMimo narastającego upału poczułam lodowaty powiew wiatru i zapragnęłam jaknajszybciej znalezć się w domu.Wepchnęłam skrawek materii do kieszeni pożyczonejamazonki i poganiając konia, postanowiłam zapomnieć o całym zdarzeniu.Jules i Marta doskonale ukryli swe zdumienie widząc mnie tak wcześnie, choć Ju-les pokiwał z dezaprobatą głową, gdy opowiedziałam mu o samotnej podróży.Pamiętając o dobrych manierach, napisałam krótki, formalny list do Todda Shan-nona, przepraszając za tak niespodziewany wyjazd.Z pewnością zrozumiał prawdziwepowody, a ja odetchnęłam z ulgą, kiedy konwenansom stało się zadość.Jules zawiózł listi odprowadził pożyczonego konia.Todd Shannon, nawet jeśli uraziłam jego dumę, zbytliczył się ze swymi gośćmi, by ruszyć za mną w pościg.Nawet jeśli wpadł w gniew,przekonał się, że potrafię postawić na swoim.Nie chciałam, by zepsuł mi resztę dnia! Chwyciłam dwa kolejne dzienniki ojca, za-niosłam je do chłodnego, wyłożonego książkami pokoju, który był kiedyś jego gabine-tem, i zagłębiłam się w ulubionym fotelu przy oknie wychodzącym na patio.Przecho-dząca obok Marta zapytała troskliwie, czy mam ochotę na zimny napój.- Przejadłam się tym wspaniałym śniadaniem - odpowiedziałam z uśmiechem.Nagle coś sobie przypomniałam i wyciągnęłam z kieszeni spódnicy skrawek czer-wonego jedwabiu.- Marto, czy wiesz, do kogo to należy? Znalazłam to na wielkim kaktusie saguarona rozwidleniu dróg.Znasz to miejsce, prawda?Zobaczyłam, że jej twarz pobladła.- Ach! Madre de Dios! Po tylu latach! To był sygnał, którym się posługiwali.- Kto? Marto, mówisz bez sensu! Na miłość boską, ostatnio odpowiadasz tylko za-gadkami!Poruszała ustami wpatrując się w kawałek materii, który trzymałam w palcach.- A więc powrócił.Czyż nie mówiłam? Wiedziałam o tym.On tu jest.To był sy-gnał, którego używali przed laty, kiedy mogli się bezpiecznie spotkać.Ostrzegałam goprzed niebezpieczeństwem. Zabije cię" - powiedziałam.- Zostań ze swoimi ludzmi".Ale on nie słuchał. Ja też chcę go dopaść" - tak powiedział. Pewnego dnia, Marto, od-biorę to, co Shannon nazywa swoją własnością!" A potem wyciągnął ode mnie kawałekSRstarej czerwonej spódnicy, którą dostałam w prezencie ślubnym od naszego patrona.Przerwałam jej gwałtownie.- Luke Cord! To o nim mówisz? Popatrz na mnie, Marto.Muszę znać prawdę.Czyto znaczy, że zostawił ten kawałek jedwabiu jako sygnał dla Flo Jeffords? %7łe.Oczywiście.Nie musiałam pytać.Dostrzegła go.To tłumaczyło jej nagłą zmianęnastroju i decyzję o pozostawieniu mnie samej.Głupia, lekkomyślna Flo.Ale jego obwi-niałam bardziej.Jak śmiał powrócić i rozmyślnie, prowokacyjnie zostawić ich stary,umówiony znak na mojej ziemi? Czy wiedziała o jego powrocie?Marta kiwała głową przygnębiona.- Si, seorita, nie ma innego wytłumaczenia.Kiedy się tu pojawiła, powiedziałamdo Julesa: Nic dobrego z tego nie będzie".Przyjechała tu, pytając, czy go widzieliśmy.To było przed pani przyjazdem.Razem z Julesem mieliśmy nadzieję.- Nikt cię nie oskarża - wtrąciłam delikatnie.- Ale czy nie rozumiesz, Marto? Mu-szę wiedzieć, co się tu dzieje.Jeśli dowie się o tym pan Shannon, ponownie wybuchnieskandal.I tym razem ja będę zamieszana.- Zacisnęłam usta.- Lucas Cord! Jeśli tylkospotkam go na mojej ziemi, sama oddam go w ręce prawa!Marta darzyła Luke'a ukrytą sympatią.Spojrzała na mnie z lękiem na okrągłej twa-rzy.- Seorita! Chyba pani tego nie uczyni? On nie jest zły.Dziki - tak, ale nie zły.Takmawiał pani ojciec.To nie była jego wina.Nie chciał mieć nic wspólnego z tą blondyn-ką, ona nie dawała mu spokoju.- Tym razem jest chyba odwrotnie - zauważyłam chłodno.Postanowiłam porozmawiać z Flo.Wygarnę jej wszystko, nawet, gdyby miałamnie nienawidzić do końca życia.A jeśli chodzi o Luke'a Corda, pewna byłam, że Bragg- kiedy tylko się pojawi - poradzi sobie z tym problemem.Marta wróciła do kuchni, a ja zatopiłam się w dziennikach ojca.Jak mógł polubićkogoś tak dzikiego i lekkomyślnego jak Luke Cord? Najwyrazniej minione lata i więzie-nie niczego w nim nie zmieniły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Teraz widzisz, że dam sobie radę.A może to tyboisz się jechać w pojedynkę?- Dlaczego? Przekonałaś mnie, że droga jest bezpieczna - odpaliłam.- Dziękuję zatowarzystwo - dodałam.- Zrobiłam to po to, by odciągnąć cię od papy!Jaki z niej dzieciak! Wzruszyłam ramionami, a ona zawróciła konia i popędziła goostrogami.Nie odwróciła się.Nie śpieszyłam się z powrotem do domu.Znajdowałam się na własnej ziemi, sama.Dlaczego miałabym się bać?Siedziałam w siodle i patrzyłam na górski stok.Nie dostrzegłam żadnego niebez-pieczeństwa.Sama o nim myśl wydała mi się absurdalna.Poczułam jak ogarnia mnie en-tuzjazm.Nadszedł czas, by obudzić się z letargu i dowiedzieć się czegoś więcej o spad-ku.Dowiodę Toddowi Shannonowi, że nie jestem bezsilna!Delikatny powiew wiatru muskał kosmyki włosów opadające mi na twarz; poczu-łam zapach kurzu i wonnych krzewów.Już miałam popędzić konia, kiedy coś - jakiś nie-znaczny ruch - przyciągnęło moją uwagę.Czy w tamtej chwili rzeczywiście ogarnął mniestrach? Był to jedynie cienki skrawek czerwonego materiału zwisający z kaktusa.Pewniejakiś nieostrożny kowboj z rancza podjechał zbyt blisko tego wielkiego, rozwidlonegokaktusa i rozdarł koszulę albo bandanę.Kimkolwiek był ten człowiek, z pewnościąuwielbiał krzykliwe barwy! Czerwień była tak jaskrawa, że widać ją było z oddali na tleciemnej zieleni kaktusowego pędu.Przejechałam obok powoli, wyciągnęłam rękę i pociągnęłam materię z niezadowo-loną miną.To musiał być wysoki mężczyzna, bo z trudem chwyciłam ten skrawek.Je-dwab.Czerwona koszula z jedwabiu? Nie potrafiłam sobie wyobrazić kowboja w je-dwabnej bandanie albo w takiejż koszuli.Zatem kobieta? Ale kto? I jak zdołała zaczepićsię suknią tak wysoko?SRMimo narastającego upału poczułam lodowaty powiew wiatru i zapragnęłam jaknajszybciej znalezć się w domu.Wepchnęłam skrawek materii do kieszeni pożyczonejamazonki i poganiając konia, postanowiłam zapomnieć o całym zdarzeniu.Jules i Marta doskonale ukryli swe zdumienie widząc mnie tak wcześnie, choć Ju-les pokiwał z dezaprobatą głową, gdy opowiedziałam mu o samotnej podróży.Pamiętając o dobrych manierach, napisałam krótki, formalny list do Todda Shan-nona, przepraszając za tak niespodziewany wyjazd.Z pewnością zrozumiał prawdziwepowody, a ja odetchnęłam z ulgą, kiedy konwenansom stało się zadość.Jules zawiózł listi odprowadził pożyczonego konia.Todd Shannon, nawet jeśli uraziłam jego dumę, zbytliczył się ze swymi gośćmi, by ruszyć za mną w pościg.Nawet jeśli wpadł w gniew,przekonał się, że potrafię postawić na swoim.Nie chciałam, by zepsuł mi resztę dnia! Chwyciłam dwa kolejne dzienniki ojca, za-niosłam je do chłodnego, wyłożonego książkami pokoju, który był kiedyś jego gabine-tem, i zagłębiłam się w ulubionym fotelu przy oknie wychodzącym na patio.Przecho-dząca obok Marta zapytała troskliwie, czy mam ochotę na zimny napój.- Przejadłam się tym wspaniałym śniadaniem - odpowiedziałam z uśmiechem.Nagle coś sobie przypomniałam i wyciągnęłam z kieszeni spódnicy skrawek czer-wonego jedwabiu.- Marto, czy wiesz, do kogo to należy? Znalazłam to na wielkim kaktusie saguarona rozwidleniu dróg.Znasz to miejsce, prawda?Zobaczyłam, że jej twarz pobladła.- Ach! Madre de Dios! Po tylu latach! To był sygnał, którym się posługiwali.- Kto? Marto, mówisz bez sensu! Na miłość boską, ostatnio odpowiadasz tylko za-gadkami!Poruszała ustami wpatrując się w kawałek materii, który trzymałam w palcach.- A więc powrócił.Czyż nie mówiłam? Wiedziałam o tym.On tu jest.To był sy-gnał, którego używali przed laty, kiedy mogli się bezpiecznie spotkać.Ostrzegałam goprzed niebezpieczeństwem. Zabije cię" - powiedziałam.- Zostań ze swoimi ludzmi".Ale on nie słuchał. Ja też chcę go dopaść" - tak powiedział. Pewnego dnia, Marto, od-biorę to, co Shannon nazywa swoją własnością!" A potem wyciągnął ode mnie kawałekSRstarej czerwonej spódnicy, którą dostałam w prezencie ślubnym od naszego patrona.Przerwałam jej gwałtownie.- Luke Cord! To o nim mówisz? Popatrz na mnie, Marto.Muszę znać prawdę.Czyto znaczy, że zostawił ten kawałek jedwabiu jako sygnał dla Flo Jeffords? %7łe.Oczywiście.Nie musiałam pytać.Dostrzegła go.To tłumaczyło jej nagłą zmianęnastroju i decyzję o pozostawieniu mnie samej.Głupia, lekkomyślna Flo.Ale jego obwi-niałam bardziej.Jak śmiał powrócić i rozmyślnie, prowokacyjnie zostawić ich stary,umówiony znak na mojej ziemi? Czy wiedziała o jego powrocie?Marta kiwała głową przygnębiona.- Si, seorita, nie ma innego wytłumaczenia.Kiedy się tu pojawiła, powiedziałamdo Julesa: Nic dobrego z tego nie będzie".Przyjechała tu, pytając, czy go widzieliśmy.To było przed pani przyjazdem.Razem z Julesem mieliśmy nadzieję.- Nikt cię nie oskarża - wtrąciłam delikatnie.- Ale czy nie rozumiesz, Marto? Mu-szę wiedzieć, co się tu dzieje.Jeśli dowie się o tym pan Shannon, ponownie wybuchnieskandal.I tym razem ja będę zamieszana.- Zacisnęłam usta.- Lucas Cord! Jeśli tylkospotkam go na mojej ziemi, sama oddam go w ręce prawa!Marta darzyła Luke'a ukrytą sympatią.Spojrzała na mnie z lękiem na okrągłej twa-rzy.- Seorita! Chyba pani tego nie uczyni? On nie jest zły.Dziki - tak, ale nie zły.Takmawiał pani ojciec.To nie była jego wina.Nie chciał mieć nic wspólnego z tą blondyn-ką, ona nie dawała mu spokoju.- Tym razem jest chyba odwrotnie - zauważyłam chłodno.Postanowiłam porozmawiać z Flo.Wygarnę jej wszystko, nawet, gdyby miałamnie nienawidzić do końca życia.A jeśli chodzi o Luke'a Corda, pewna byłam, że Bragg- kiedy tylko się pojawi - poradzi sobie z tym problemem.Marta wróciła do kuchni, a ja zatopiłam się w dziennikach ojca.Jak mógł polubićkogoś tak dzikiego i lekkomyślnego jak Luke Cord? Najwyrazniej minione lata i więzie-nie niczego w nim nie zmieniły [ Pobierz całość w formacie PDF ]