[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To moja rzecz - warknął.Twarz nabiegła mu krwią, pochylił głowę i ramiona, podobny do bykagotującego się do uderzenia.Wyczuła, że nie należy go teraz drażnić.- Nie rozumiesz żartów - powiedziała pojednawczo.- Jeśli to ma być żart - odburknął.Ale ton Anny podziałał na niego uspokajająco, bo usiadł z powrotem.Przezchwilę milczeli.Wreszcie urywanymi zdaniami, jakby każde słowo napotykało w nimwewnętrzny opór, zaczął opowiadać, czego dowiedział się od Nawrockiego.Gdyskończył, znowu zaległa cisza.Anna o nic nie pytała.Pochylona nad lustrem,machinalnie powlekając usta szminką, myślała, czy i tym razem szczęście nie opuściRomana.Wspomniała jego sylwetkę.O nie! Trudno byłoby sobie wyobrazić Romanaza kratami, w szarym, więziennym drelichu, z ogoloną głową.To wszystko.Bo wistocie było jej najzupełniej obojętnym, czy Roman wymknie się obławie, czy wpadnie.Miesiące przeżyte z nim nie rzucały na chwilę obecną żadnego znaku.Były epizodem,który czas zatarł, jak deszcz zmywa z ziemi ślady kroków.Pustka.Tymczasem Litowka walczył z potrzebą mówienia.Zdawał sobie sprawę, że niepowinien zwierzać się przed Anną z pewnych dawnych spraw.Ale w stanie, w jakimsię teraz znajdował, świadomość ta zbyt słabo działała, aby nakazała mu przewidującąwszystkie możliwości czujność.Strach nie wybiera: gdy nie ma przyjaciół - popchniew pierwsze ramiona, choćby należały do wroga.Na dworze wichura wzmagała się.Zciemniło się prawie zupełnie.Nagle rozległsię brzęk szyby, jakby ktoś ręką pchnął ramę okienną.Litowka drgnął.Spojrzał wtamtą stronę i dopiero teraz zobaczył, że okiennica jest otwarta.Wstał szybko, zaparłją żelaznym prętem.Potem uchylił drzwi do gospody i rzucił okiem na izbę.Chłopi jużposzli.Była pusta, słabo oświetlona zwisającą z sufitu lampą, pełna chybotliwych cienipo kątach.Koło bufetu czaił się Makarek.Ujrzawszy Litowkę we drzwiach zatrzymałsię i bystro spojrzał zielonymi oczami.- Poszedł! - mruknął Litowka.Zostawił drzwi lekko uchylone i wrócił na swoje miejsce.- Widzisz - zaczął - z Romanem to tak jest.nie rozeszliśmy się dobrze, niemożna powiedzieć.Wiesz, jak to bywa.Dzisiaj tak, jutro inaczej.Rozrachunki, tego.rozumiesz?Anna milczała, opuściła tylko dłonie na kolana, siedziała nieruchoma.Litowkaodetchnął głęboko.Chrapnęło mu w gardle.Zatarł ręce.- Jemu może zdawać się, że go wykiwałem.gdyby wiedział, że tu mieszkam,Burak mógł mu powiedzieć o mnie.Nie potrzebował dalej mówić.Domyśliła się całej historii.Jasne teraz było,skąd znalazły się pieniądze na ten dom, sklep i ziemię.Ale cóż? Nie było to żadnąniespodzianką.Zdziwiła się tylko, że ją niczym ta wiadomość nie poruszyła.Właściwiepowinna by się cieszyć strachem i niepewnością Litowki.Nie czuła jednak niczego, coby choć za ułamek radości mogło uchodzić.Była znużona, to wszystko.Znużonazmęczeniem fizycznym, zwierzęcym, wyprutym z jakichkolwiek uczuć, chęci, pożądań.Ostatnio coraz częściej wpadała w taki nastrój.Nie chciała go.Ale nie chciaławówczas tylko, gdy był poza nią.W nim nie istniało tak lub nie.Czasem, gdy budziłasię w środku nocy przy boku przygodnego kochanka, ogarniało ją przerażenie, taknagle jasnym się dla niej stawało, iż w chwili zdawałoby się wykluczającej samotnośćbyła w rzeczywistości nie do wyrażenia samotna.Samotna samotnościąnajokrutniejszą, którą każdy człowiek musi raz przeżyć, choćby to miało na niegospaść dopiero w godzinie śmierci. Ale czyż istnieje w życiu człowieka cokolwiekniezwykłego - myślała nieraz - co by jednocześnie nie zbliżało ku śmierci? Przypewnym natężeniu uczuć, lub przy zamieraniu ich zbyt bezwzględnym, zawsze śmierćzagląda nam w oczy.Przemknęło jej przez głowę szybkie wspomnienie: przed bardzo wielu latamiprzeżyła to odkrycie po raz pierwszy.Nie zdążyła cofnąć się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- To moja rzecz - warknął.Twarz nabiegła mu krwią, pochylił głowę i ramiona, podobny do bykagotującego się do uderzenia.Wyczuła, że nie należy go teraz drażnić.- Nie rozumiesz żartów - powiedziała pojednawczo.- Jeśli to ma być żart - odburknął.Ale ton Anny podziałał na niego uspokajająco, bo usiadł z powrotem.Przezchwilę milczeli.Wreszcie urywanymi zdaniami, jakby każde słowo napotykało w nimwewnętrzny opór, zaczął opowiadać, czego dowiedział się od Nawrockiego.Gdyskończył, znowu zaległa cisza.Anna o nic nie pytała.Pochylona nad lustrem,machinalnie powlekając usta szminką, myślała, czy i tym razem szczęście nie opuściRomana.Wspomniała jego sylwetkę.O nie! Trudno byłoby sobie wyobrazić Romanaza kratami, w szarym, więziennym drelichu, z ogoloną głową.To wszystko.Bo wistocie było jej najzupełniej obojętnym, czy Roman wymknie się obławie, czy wpadnie.Miesiące przeżyte z nim nie rzucały na chwilę obecną żadnego znaku.Były epizodem,który czas zatarł, jak deszcz zmywa z ziemi ślady kroków.Pustka.Tymczasem Litowka walczył z potrzebą mówienia.Zdawał sobie sprawę, że niepowinien zwierzać się przed Anną z pewnych dawnych spraw.Ale w stanie, w jakimsię teraz znajdował, świadomość ta zbyt słabo działała, aby nakazała mu przewidującąwszystkie możliwości czujność.Strach nie wybiera: gdy nie ma przyjaciół - popchniew pierwsze ramiona, choćby należały do wroga.Na dworze wichura wzmagała się.Zciemniło się prawie zupełnie.Nagle rozległsię brzęk szyby, jakby ktoś ręką pchnął ramę okienną.Litowka drgnął.Spojrzał wtamtą stronę i dopiero teraz zobaczył, że okiennica jest otwarta.Wstał szybko, zaparłją żelaznym prętem.Potem uchylił drzwi do gospody i rzucił okiem na izbę.Chłopi jużposzli.Była pusta, słabo oświetlona zwisającą z sufitu lampą, pełna chybotliwych cienipo kątach.Koło bufetu czaił się Makarek.Ujrzawszy Litowkę we drzwiach zatrzymałsię i bystro spojrzał zielonymi oczami.- Poszedł! - mruknął Litowka.Zostawił drzwi lekko uchylone i wrócił na swoje miejsce.- Widzisz - zaczął - z Romanem to tak jest.nie rozeszliśmy się dobrze, niemożna powiedzieć.Wiesz, jak to bywa.Dzisiaj tak, jutro inaczej.Rozrachunki, tego.rozumiesz?Anna milczała, opuściła tylko dłonie na kolana, siedziała nieruchoma.Litowkaodetchnął głęboko.Chrapnęło mu w gardle.Zatarł ręce.- Jemu może zdawać się, że go wykiwałem.gdyby wiedział, że tu mieszkam,Burak mógł mu powiedzieć o mnie.Nie potrzebował dalej mówić.Domyśliła się całej historii.Jasne teraz było,skąd znalazły się pieniądze na ten dom, sklep i ziemię.Ale cóż? Nie było to żadnąniespodzianką.Zdziwiła się tylko, że ją niczym ta wiadomość nie poruszyła.Właściwiepowinna by się cieszyć strachem i niepewnością Litowki.Nie czuła jednak niczego, coby choć za ułamek radości mogło uchodzić.Była znużona, to wszystko.Znużonazmęczeniem fizycznym, zwierzęcym, wyprutym z jakichkolwiek uczuć, chęci, pożądań.Ostatnio coraz częściej wpadała w taki nastrój.Nie chciała go.Ale nie chciaławówczas tylko, gdy był poza nią.W nim nie istniało tak lub nie.Czasem, gdy budziłasię w środku nocy przy boku przygodnego kochanka, ogarniało ją przerażenie, taknagle jasnym się dla niej stawało, iż w chwili zdawałoby się wykluczającej samotnośćbyła w rzeczywistości nie do wyrażenia samotna.Samotna samotnościąnajokrutniejszą, którą każdy człowiek musi raz przeżyć, choćby to miało na niegospaść dopiero w godzinie śmierci. Ale czyż istnieje w życiu człowieka cokolwiekniezwykłego - myślała nieraz - co by jednocześnie nie zbliżało ku śmierci? Przypewnym natężeniu uczuć, lub przy zamieraniu ich zbyt bezwzględnym, zawsze śmierćzagląda nam w oczy.Przemknęło jej przez głowę szybkie wspomnienie: przed bardzo wielu latamiprzeżyła to odkrycie po raz pierwszy.Nie zdążyła cofnąć się [ Pobierz całość w formacie PDF ]