[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obajpracownicy FBI wysiadają z wozu i obezwładniają go w mgnieniu oka.Udają, \e zachowująsię zgodnie z rutyną policyjną,rewidując go w poszukiwaniu ukrytej broni.Kierowca odzywa się zimnym tonem: - Nie ciskaj się,Meredith.Tacy ludzie jak ty nie są nam szczególnie potrzebni.Ludzie, którzy zakładająmundur i działają na rzecz drugiej strony.Alex załamuje się.Jest to tajemnica, głębokopogrzebanaw przeszłości.Lata temu, podczas wojny koreańskiej, jako ledwie dwudziestoletni porucznik,Meredith został wzięty do niewoli i tam go złamano.Nie był wyjątkiem, takich były setki.Ludzie doprowadzeni do obłędu torturami fizycznymi i psychicznymi, dawno zapomnianymiprzez współczesne zasady prowadzenia wojny.Armia to zrozumiała, bo pogwałcono Konwencje Genewskie.Złamanych ludzizapewniono, \e wszelkie śladydotyczące tego koszmaru zostaną wymazane.Słu\bę wojskową odbyli zaszczytnie, spotkałyich wydarzenia, do których armia nikogo nie przygotowywała.Mogą bezkarnie powrócić donormalnego \ycia.Teraz Alex rozumie, \e najciemniejsze chwile jego \ycia są znane ludziom, którzy bezlitośnieu\yją tej wiedzy przeciw niemu, a nawet przeciw \onie i dzieciom.Agenci FBI wypuszczają go.Nadchodzi świt, Alex wlecze się wzdłu\ wiejskiej drogi.Peter zamknął blok i spojrzał na Alison.Siedziała z szeroko otwartymi, nieruchomymioczami, wpatrzona prosto przed siebie.Dwuosobowa eskorta wojskowa zajmowała miejsca zprzodu, by nie być świadkami czyjegoś skrytego bólu.Poczuła jego wzrok i odpowiedziała spojrzeniem, zmuszając się do uśmiechu.- Pracujesz?- Pracowałem.Teraz ju\ nie.- Cieszę się, \e to robiłeś.Dzięki temu lepiej się poczułam.Jakbym ci mniej przeszkadzała.- To nie wchodzi w rachubę.Kazałaś mi kontynuować, pamiętasz? - Wkrótce tam będziemy -powiedziała automatycznie.- Myślę, \e najwy\ej za dziesięć czy piętnaście minut.Znów pogrą\yła się w myślach, spoglądając na świetliste, błękitne niebo za oknem.174Samolot zaczął się zni\ać.Na lotnisku Andrews polecono im udać się do sali oficerskiej przy szóstym terminalu.Jedyną oczekującą ich tam osobą był młody kapelan wojskowy, któremu kazano dotrzymaćtowarzystwa Alison.Wiadomość, \e jest zbędny, przyniosła mu wyrazną ulgę, alerównocześnie jakby nieco go speszyła.- To miłe, \e pan tu jest - rzekła Alison zdecydowanymgłosem ale mój ojciec zginął przed kilkoma dniami.Ju\ wyszłam z szoku.Pastor uroczyścieuścisnął im ręce i oddalił się. Alison zwróciła się do Petera:- Ceremonia została wyznaczona na jutro, na dziesiątą rano, w Arlington.Za\ądałam, by sięograniczyła do minimum, będzie tylko orszak oficerski na samym cmentarzu.Jest prawieszósta.Mo\e zjemy gdzieś wczesną kolację i pojedziemy do domu?- Zwietnie.Czy mam wynająć samochód?- Nie ma potrzeby.Dostaniemy go.- Z kierowcą, prawda?.- Tak - Alison zmarszczyła brwi.- Masz rację.To komplikuje sprawę.Czy masz przy sobieprawo jazdy?- Oczywiście.- Więc mo\esz pokwitować odbiór samochodu.Zgadzasz się?- Jasne.- Lepiej będzie bez osób trzecich - powiedziała.- Kierowcy wojskowi są z zasady szpiegamiwy\szych oficerów.Nawet, jeśli nie zaprosimy go do środka, będzie miał rozkaz zostać namiejscu, a\ zostanie zmieniony.Słowa Alison były dość wieloznaczne.- Co chcesz przez to powiedzieć?Alison dostrzegła jego wahanie.- Jeśli memu ojcu coś się przydarzyło przed laty, coś, co uwa\ał za tak okropne, \e mogłozmienić bieg jego \ycia, klucz od tego powinien się znajdować w domu w Rockville.Przechowywał pamiątki z miejsc, do których był przydzielony.Fotografie, wykazy, rzeczy dlaniego wa\ne.Uwa\am, \e powinniśmy je przejrzeć.- Rozumiem.Lepiej, gdy to zrobią dwie osoby ni\ trzy - dodał Peter, niejasno zadowolony, \eAlison to miała na myśli.- Mo\e lepiej zrób to sama.Mogę asystować i robić dla ciebienotatki.Popatrzyła mu w oczy w sposób pełen rezerwy, który dziwnie przypominał jej ojca.Ale gdyprzemówiła, jej głos był ciepły.- Jesteś bardzo taktowny.Podziwiam tę cechę charakteru.Janie jestem.Chciałabym być, ale to, \e tak powiem, nie ma zastosowania w moim zawodzie.175- Mam pomysł - odrzekł.- Mam jeden prawdziwy talent: potrafię świetnie gotować.Zpieszy cisię do Rockville.Mnie te\.Mo\e zatrzymamy się przy supermarkecie i coś wezmiemy? Coś wrodzaju steków, ziemniaków i whisky.Uśmiechnęła się.- Zaoszczędzimy masę czasu.- Załatwione.Jechali wschodnimi szosami, prowadzącymi na północ i zachód w głąb Marylandu,przystanęli tylko przed sklepem w Randolph Hills, by kupić \ywność i whisky.Zaczęło się ściemniać.Grudniowe słońce zaszło za wzgórza, długie cienie przebiegały poprzedniej szybie wojskowego samochodu, rysując dziwne, pojawiające się i znikające kształty.Skręciwszy z szosy na krętą boczną drogę, prowadzącą do domu generała, Peter dotarł dopłaskiego obszaru ziemi uprawnej.Ujrzał zarys płotu z drutu kolczastego i le\ącego za nimpola, gdzie trzy miesiące wcześniej sądził, \e postrada \ycie.Droga ostro zakręcała.Trzymał nogę na pedale gazu, obawiając się zmniejszyć szybkość.Musi stąd uciec.Ból przeszywał mu prawą skroń, promieniował w dół i zakręcał w stronękarku, pulsując u podstawy czaszki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •