[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.1948Z CYKLU OWADYI.MAma ma skrzydła z fioletu i grozy.Pod skrzydłami jest puszysty wiatr.Zwiat to ciemność nizana na słodkie kule światła.To góra liliowego powietrza.II.MOTYLMotyl kwitnie na jasnej łodydze powietrza.W witraże jego skrzydeł mozaikami wklęciMłodziankowie, królowa niebieska i święci,I najczerwieńsze serce.To uśmiech pamięci.III.GSIENICAWolno przepływa taflą zielonych liściKreśli pętle podróży śliną srebrzystą i wiotką.Z głowy wytryska jedwab.Nim się kokon przyśni,Czuje, jak świat się dokoła to kurczy w sobie, to dłuży.CODANiebo tkwi w czarnej ziemi.Tak pęcherz błękituW bryle lawy tym tylko jest, że jej tam nie ma.Tak w świecie, zakreślonym wielkich blasków płytąMrok, to niedosyt słońca, a życie cierpienia.1948(Pomięci Wieslawa Orlowskiego, któryw sierpniu br.zginął tragicznie w Tatrach).* * *W ścieżkach orlich, gdzie strome węzłyZłego lotu rozcięte skałami wpół,Błyskawice jak ptaki strącone więzłyKłębami srebrnych ziół.Mgła rozstawiała znaki.Dniało.Lekki fiolet rzezbiły zarysy czół.Z dolin dnia na wpółślepe ciałoWznosił kamienny wół.Zcięgna wody dygocą w skrzydlatych murachBazalt studnię powietrza hakami skuł.Dołem czarno.A on jak chmuraSpada otchłanią w dół.Potem cisza odbiera oczom czerwony obraz,Chłodne włosy są jak bezludny las.Matki nie ma.A noc jest dobra,Noc jest jak głaz.Góra jodeł doliną płynieObłok czasem opada dymami w dół,Jakby Bóg ciskał na kamienną skrzynieKłęby czarnego bzu.Zakopane, 1947* * *Gołębie wpisywały w szkarłatne podniebieSiatki oszalałego Merkatora.W mapachOdkrywałeś na globach o lodowych kapachSny dziewcząt, archipelag skowronków i siebie.Ziemia zimny krajobraz niebu oddawała.Wzrok jak ptak, co powraca z ciemności do gniazda,Zamykał się, strącony z wysokości, w ciałaTylko serce czuwało jak wygasła gwiazda.1947CMENTARZ POLNYBrzozy jak tory spadłych gwiazd.Ciemność półkręgiem nabijanawiekami białych krzyży.Las najskrzydlej biegnie w mrok bez końcaI bije grzbietem w twardość chmur, zamykających wzrok jak ściana.Tylko zbudzonej wilgi głos opada przypomnieniem słońca.Płomieniem przełamany chór.I tylko glina zapamiętaPodziemny kształt wygasłych ust.Na grobach wschodzi miedz i mięta.Kwiaty unoszą pusty wzrok ponad powłoki już niczyjeI kędykolwiek stąpnę, śmierć.I ciemność.Nie wiem, za co żyję.TRIOLETPaweł zbudował domOd kwiatów do jaskółczego gniazda.Dach kryty lotem,Okna pełne śpiewu.WieczoremZbierał kasztany, kolczaste jak gwiazdyChmury ptakówTłumaczył chmurom drzewMałe słowa podrastały,Odmieniały się jak obłoczki:Różowo fiołkowo smutniej.Układał je do bajek jak do snu,Kołysał wierszem.Niebo jego kraju miało żelazne żagle.Jan nie miał domu.Mieszkał w uśmiechu jak na wyspie.Opuszczony przez dziewczęta,Jak wiąz bez ptaków,Miłość ukrył pod powiekami,Nie zdradził jej snemDawał drogiDrzewom i mrówkom,Nigdy nie dość samotnyWodził słowaLekką linią lazuruRóżowym ramieniemStruną.Przyszli po niego w nocy.Piotr wierzył w niezapominajki.Jego ojciecSrebrny żywy staruszekMiał gróbCały z płomienia i cegły.Piotr uczył się od ojca milczenia.Dziewczyna, którą kochał,O oczach jaśniejszych niż powietrzeChwyciła w piersi kulę W złotych rzęsachZgasły dwa małe nieba.PiotrUczył się od umarłej miłości.PITK PRZEZ KRAK�WWprawione w ruch i złoto wieże się kołyszą.Niebo takie niebieskie, że jest tylko cisząMalowaną w desenie łagodnych gołębi.Zachód ustawia w oczach akwarele lila,Posążki z porcelany i laki, a w głębiSrebrne ostrze obłoki do słońca przyszpila.Szklane róże katedry płomieniem zabłysły,Niebo wstępuje w wodę, a z ramienia WisłyBlanki brunatnej cegły.Ciemniejący zenitPowraca w złotookich rozstajach kamienic.W dali, na wielkich tarczach czterościennej wiezW płatkach czarnego złota czas na cyfrach leżyI znaczy długą drogę ziemi, wirującejNiebem pośród kościołów, jak aleją, w słońce.Pamięć mała jak gwiazda i jak gwiazda nikłaZmierzchające kolory z dziewczętami wikłaJak bezskrzydłe anioły, uwięzione ziemią.Kogo czerwony zachód i uśmiech kobietyZasmuci, a ciemności gwiazdziste oniemią,Ten jest bardzo samotny i bliski poety.MIAOZZwiat, rozpierany rękami,Niebo, podparte wzrokiemI melodie na zewnątrzZaciskały mnie z dnia na dzieńNieprzetkane siecią krwiSłabły wiatry i światłaMnąc się, jak duże liście,Którym dziecko wypruwa żyłki.Noc wstępowała we mnie Obraz ciemnego krajuZacierał dzwięk powietrzaI biały oddech kwiatów.Słowa opadały z moich wierszy.Zwrotki zarastały w moich książkach.Krajobrazy umierały w moich oczach.W niebieskich i zielonychKwiaty dzieliły swój kształt między zwierzętaPtaki ślepły na wysokościDrzewa wydarto z tkaniny lasuZostały tylko słupy poprzedzielanej przestrzeniBezdrzewnie smutne.Powietrze uchodziło z gniazd i muszliW czerwonym gardziołku ptakaTryle rozpadały się w proch.We fiołkowych i hebanowychGwiazdy wypływały z niebaZwietliki gasły jak słońcaSnęły skrzela księżycaTopniały ostatnie obłokiWoda mieszała się z ziemiąZwiatło mieszało się z mrokiemSchodząc w przedświetlną ciemność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.1948Z CYKLU OWADYI.MAma ma skrzydła z fioletu i grozy.Pod skrzydłami jest puszysty wiatr.Zwiat to ciemność nizana na słodkie kule światła.To góra liliowego powietrza.II.MOTYLMotyl kwitnie na jasnej łodydze powietrza.W witraże jego skrzydeł mozaikami wklęciMłodziankowie, królowa niebieska i święci,I najczerwieńsze serce.To uśmiech pamięci.III.GSIENICAWolno przepływa taflą zielonych liściKreśli pętle podróży śliną srebrzystą i wiotką.Z głowy wytryska jedwab.Nim się kokon przyśni,Czuje, jak świat się dokoła to kurczy w sobie, to dłuży.CODANiebo tkwi w czarnej ziemi.Tak pęcherz błękituW bryle lawy tym tylko jest, że jej tam nie ma.Tak w świecie, zakreślonym wielkich blasków płytąMrok, to niedosyt słońca, a życie cierpienia.1948(Pomięci Wieslawa Orlowskiego, któryw sierpniu br.zginął tragicznie w Tatrach).* * *W ścieżkach orlich, gdzie strome węzłyZłego lotu rozcięte skałami wpół,Błyskawice jak ptaki strącone więzłyKłębami srebrnych ziół.Mgła rozstawiała znaki.Dniało.Lekki fiolet rzezbiły zarysy czół.Z dolin dnia na wpółślepe ciałoWznosił kamienny wół.Zcięgna wody dygocą w skrzydlatych murachBazalt studnię powietrza hakami skuł.Dołem czarno.A on jak chmuraSpada otchłanią w dół.Potem cisza odbiera oczom czerwony obraz,Chłodne włosy są jak bezludny las.Matki nie ma.A noc jest dobra,Noc jest jak głaz.Góra jodeł doliną płynieObłok czasem opada dymami w dół,Jakby Bóg ciskał na kamienną skrzynieKłęby czarnego bzu.Zakopane, 1947* * *Gołębie wpisywały w szkarłatne podniebieSiatki oszalałego Merkatora.W mapachOdkrywałeś na globach o lodowych kapachSny dziewcząt, archipelag skowronków i siebie.Ziemia zimny krajobraz niebu oddawała.Wzrok jak ptak, co powraca z ciemności do gniazda,Zamykał się, strącony z wysokości, w ciałaTylko serce czuwało jak wygasła gwiazda.1947CMENTARZ POLNYBrzozy jak tory spadłych gwiazd.Ciemność półkręgiem nabijanawiekami białych krzyży.Las najskrzydlej biegnie w mrok bez końcaI bije grzbietem w twardość chmur, zamykających wzrok jak ściana.Tylko zbudzonej wilgi głos opada przypomnieniem słońca.Płomieniem przełamany chór.I tylko glina zapamiętaPodziemny kształt wygasłych ust.Na grobach wschodzi miedz i mięta.Kwiaty unoszą pusty wzrok ponad powłoki już niczyjeI kędykolwiek stąpnę, śmierć.I ciemność.Nie wiem, za co żyję.TRIOLETPaweł zbudował domOd kwiatów do jaskółczego gniazda.Dach kryty lotem,Okna pełne śpiewu.WieczoremZbierał kasztany, kolczaste jak gwiazdyChmury ptakówTłumaczył chmurom drzewMałe słowa podrastały,Odmieniały się jak obłoczki:Różowo fiołkowo smutniej.Układał je do bajek jak do snu,Kołysał wierszem.Niebo jego kraju miało żelazne żagle.Jan nie miał domu.Mieszkał w uśmiechu jak na wyspie.Opuszczony przez dziewczęta,Jak wiąz bez ptaków,Miłość ukrył pod powiekami,Nie zdradził jej snemDawał drogiDrzewom i mrówkom,Nigdy nie dość samotnyWodził słowaLekką linią lazuruRóżowym ramieniemStruną.Przyszli po niego w nocy.Piotr wierzył w niezapominajki.Jego ojciecSrebrny żywy staruszekMiał gróbCały z płomienia i cegły.Piotr uczył się od ojca milczenia.Dziewczyna, którą kochał,O oczach jaśniejszych niż powietrzeChwyciła w piersi kulę W złotych rzęsachZgasły dwa małe nieba.PiotrUczył się od umarłej miłości.PITK PRZEZ KRAK�WWprawione w ruch i złoto wieże się kołyszą.Niebo takie niebieskie, że jest tylko cisząMalowaną w desenie łagodnych gołębi.Zachód ustawia w oczach akwarele lila,Posążki z porcelany i laki, a w głębiSrebrne ostrze obłoki do słońca przyszpila.Szklane róże katedry płomieniem zabłysły,Niebo wstępuje w wodę, a z ramienia WisłyBlanki brunatnej cegły.Ciemniejący zenitPowraca w złotookich rozstajach kamienic.W dali, na wielkich tarczach czterościennej wiezW płatkach czarnego złota czas na cyfrach leżyI znaczy długą drogę ziemi, wirującejNiebem pośród kościołów, jak aleją, w słońce.Pamięć mała jak gwiazda i jak gwiazda nikłaZmierzchające kolory z dziewczętami wikłaJak bezskrzydłe anioły, uwięzione ziemią.Kogo czerwony zachód i uśmiech kobietyZasmuci, a ciemności gwiazdziste oniemią,Ten jest bardzo samotny i bliski poety.MIAOZZwiat, rozpierany rękami,Niebo, podparte wzrokiemI melodie na zewnątrzZaciskały mnie z dnia na dzieńNieprzetkane siecią krwiSłabły wiatry i światłaMnąc się, jak duże liście,Którym dziecko wypruwa żyłki.Noc wstępowała we mnie Obraz ciemnego krajuZacierał dzwięk powietrzaI biały oddech kwiatów.Słowa opadały z moich wierszy.Zwrotki zarastały w moich książkach.Krajobrazy umierały w moich oczach.W niebieskich i zielonychKwiaty dzieliły swój kształt między zwierzętaPtaki ślepły na wysokościDrzewa wydarto z tkaniny lasuZostały tylko słupy poprzedzielanej przestrzeniBezdrzewnie smutne.Powietrze uchodziło z gniazd i muszliW czerwonym gardziołku ptakaTryle rozpadały się w proch.We fiołkowych i hebanowychGwiazdy wypływały z niebaZwietliki gasły jak słońcaSnęły skrzela księżycaTopniały ostatnie obłokiWoda mieszała się z ziemiąZwiatło mieszało się z mrokiemSchodząc w przedświetlną ciemność [ Pobierz całość w formacie PDF ]