[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miał nawet podstawowych wia-domości z dziedziny chemii.A kiedy to zrozumiała, wszystkie pozostałe fakty wskoczyłyna swoje miejsce.To Spiro był początkującym naukowcem pa-sjonującym się chemią, Christo zaś nic niewartym chuliganem,który chciał przejąć tawernę.Jednakże to Chris, który rzekomomiał być Christo, był tym, który sekretną korespondencję pisałzawsze fenoloftaleiną.Nagle w innej perspektywie ujrzała wypadek z łodziąsprzed trzydziestu lat.To nie własna broń wybuchła prosto wtwarz zamachowca.Zraniła - choć nie zabiła - osobę, dla którejbyła przeznaczona.Natomiast słowa starego Spiro: .chociaż usiłujesz skryć sięza nowym imieniem wcale nie odnosiły się, jak uprzedniozakładała, do Chrisa Karaskakisa i jego przybranego nazwiska Chris Dover.Odnosiły się zatem do faktu, że Christo Doverprzywłaszczył sobie imię brata, Spiro.Chris Dover nie uciekł i nie zmienił swojej tożsamości, byuniknąć odpowiedzialności za zbrodnię, którg rzekomo popeł-nił.Była to ucieczka przed kolejnym atakiem ze strony brata--mordercy.A kiedy Spiro umknął już do Anglii, Christo spokojnie przy-brał imię blizniaka, wraz z tawerną, na którą od dawna miałchrapkę.Nowy Spiro trwał w niezachwianym przekonaniu, że nikomunigdy nie uda się odkryć jego tajemnicy.Prawdziwy Spiro byłzbyt przerażony, by ryzykować ponownie, iż znajdzie się wniebezpieczeństwie.Ojciec ich zmarł niemal natychmiast powypadku, jego zgon bez wątpienia przyspieszyło odkrycie pra-wdziwego charakteru młodszego syna.Ich dziewięcioletniasiostra, Teodozja, pod wpływem szoku wywołanego wypad-kiem, który widziała na własne oczy, straciła mowę.Jeśli zaś chodzi o Stephano i Georgio, znajdowali się pod takprzemożnym wpływem nowego Spiro, że nie stwarzali naj-mniejszego zagrożenia.Jak długo zapewniał im nieograniczonyi sekretny kredyt w tawernie, trzymali gęby na kłódkę.Christo, mieniący się obecnie Spiro, zaspokoił swoje ambicjei teraz mógł już bez przeszkód skoncentrować się na ciągnięciuzysków ze zdobytego podstępem dziedzictwa.Fakty nasuwały się same przez się, lecz pani Pargeter posta-nowiła nie zdradzać się z tą wiedzą.- Cóż, uważam, że mógłby już nas pan rozwiązać, prawda,Spiro? - stwierdziła lekkim tonem.Nieubłagany mrok jego spojrzenia przekonał ją, jak płonne tobyły nadzieje.Po raz pierwszy od chwili przybycia na Korfupani Pargeter przemknęło przez głowę, iż zrozumiała, co znaczyokreślenie złe oko.- Dlaczego zabiłeś Joyce?-spytała.- Ponieważ stanęła mi na drodze - odparł zwięzle.- W jaki sposób?- Mój brat był majętnym człowiekiem.- To znaczy, iż miałeś nadzieję odziedziczyć po nim pienią-dze?Spiro nie odpowiedział, jednak pani Pargeter wiedziała, żenie minęła się z prawdą.Wszystkie zbrodnie Spiro brały się ztych samych pobudek.Zamach na brata spowodowany byłchęcią przejęcia tawerny.Teraz ponownie usiłował zagrabić to,co mu się nie należało.- Czy to Georgio powiedział ci, że brat wciąż żyje?Spiro kiwnął potakująco głową.- Bawił w Londynie.Przypadkiem na ulicy zobaczył ChrisaDovera, dostrzegł podobieństwo.Zadzwonił do mnie i podzieli!się tą nowiną.- A ty przykazałeś mu, by dowiedział się, jaki jest status ma-jątkowy Chrisa Dovera?Domysły jej okazały się słuszne, Spiro znowu potaknął.- Jednak, skoro chodziło ci o pieniądze, dlaczego nie pono-wiłeś próby zamachu na brata?- Myślałem o tym, jednak na odległość byłoby to trudne.Potem i tak umarł.A co lepsze, pózniej dowiedziałem się, że maprzyjechać tutaj jego żona.A teraz za nią zjawiła się córka.Conchita jęknęła, gdy dotarło do niej znaczenie jego słów.Spiro roześmiał się nieprzyjemnie i otworzył dłoń w geściepełnym satysfakcji.- Zwięty Spiridon pomaga wszystkim Spiro.- Ty jednak nie jesteś prawdziwym Spiro.- Teraz tak.Równie dobrze mógłbym nim być.- Posłuchaj - powiedziała stanowczym głosem pani Pargeter.- W jednym punkcie straszliwie się mylisz, a mianowicie w tym,że kiedykolwiek uda ci się udowodnić, że byłeś spokrewnionyze swoim bratem.Chris Dover tak pieczołowicie zatarł za sobąwszelkie ślady, że nie masz na to najmniejszej szansy.- Mimo to, dokonam tego - upierał się zawzięcie Spiro.- Nie uda ci się.Dlatego też, na miłość boską, zaniechaj tegogroteskowego procederu.Już i tak Joyce straciła życie dlapieniędzy, których nigdy nie ujrzysz.a na to nic nie możeszporadzić.Opanuj się jednak, nim wyrządzisz jakąkolwiekkrzywdę Conchicie.- Zamierzam odziedziczyć majątek brata.Pani Pargeter spojrzała w ciemne oczy i nie ujrzała w nichnawet promyka, który mógłby dawać najmniejszą choćbynadzieję.Jarzyła się w nich wyłącznie chciwość, zachłannachciwość wieśniaka, odporna na wszelkie perswazje lub argu-menty.To była obsesja, coś w rodzaju szaleństwa, obłąkanie,które mogło zabijać.- Nie rób tego -zaapelowała.-Pamiętaj, że jesteśmy istotamiludzkimi.Tylko przez chwilę pomyśl o mnie i o Conchicie jak oludziach.Spiro nic nie odpowiedział.Przystanął na jedną krótkąchwilę, by zabrać dwa kanistry z benzyną, i wymaszerował zchaty.40Pani Pargeter wiele razy zastanawiała się nad możliwościąśmierci.Taka perspektywa budziła w niej raczej bunt niż lęk.Była wielką amatorką życia i pragnęła wyzyskać od niego tyle,ile tylko się dało wyłudzić od Wielkiego Kucharza z Niebios.Sama myśl, że życie miało się właśnie skończyć, wcale się jejnie podobała.Chociaż miała świadomość, iż najszczęśliwszechwile - te spędzone u boku świętej pamięci pana Parge- tera -prawdopodobnie należały już do przeszłości, wciąż znalazłobysię wiele rzeczy, które pragnęła zrobić, tyle ciekawychdoświadczeń, których pragnęła zaznać, nim ostatecznie za-trzaśnie się za nią brama.Choć w przeszłości przeżyła wiele niebezpiecznych momen-tów, tym razem wyglądało na to, że niewiele może uczynić, byzaradzić tej sytuacji.Larry Lambeth wciąż nie dawał żadnychoznak życia, a nie leżał na tyle blisko, by szturchnięciem nogąmogła przywrócić go do przytomności.Ogromnie również niepokoił ją wiatr wiejący prosto znadmorza i wdzierający się przez powybijane szyby okien chaty.Nie uspokoił jej również przelotny widok rysujących się w sza-rym świetle poranka postaci Spiro i sierżanta Karaskakisa wy-lewających ostatnie krople ropy z kanistrów na krzewy odległeo jakieś sto jardów, a stojących na drodze do morza.Kiedytylko zbrodniarze rzucą zapałkę, w ciągu kilku sekund płomie-nie sięgną wysuszonej na pieprz chaty.Niepokój wciąż pozostawał przemożnym uczuciem.Zmierć wpłomieniach nie wydawała się najbardziej pożądanym spo-sobem pożegnania się z życiem, które tak gorąco wielbiła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie miał nawet podstawowych wia-domości z dziedziny chemii.A kiedy to zrozumiała, wszystkie pozostałe fakty wskoczyłyna swoje miejsce.To Spiro był początkującym naukowcem pa-sjonującym się chemią, Christo zaś nic niewartym chuliganem,który chciał przejąć tawernę.Jednakże to Chris, który rzekomomiał być Christo, był tym, który sekretną korespondencję pisałzawsze fenoloftaleiną.Nagle w innej perspektywie ujrzała wypadek z łodziąsprzed trzydziestu lat.To nie własna broń wybuchła prosto wtwarz zamachowca.Zraniła - choć nie zabiła - osobę, dla którejbyła przeznaczona.Natomiast słowa starego Spiro: .chociaż usiłujesz skryć sięza nowym imieniem wcale nie odnosiły się, jak uprzedniozakładała, do Chrisa Karaskakisa i jego przybranego nazwiska Chris Dover.Odnosiły się zatem do faktu, że Christo Doverprzywłaszczył sobie imię brata, Spiro.Chris Dover nie uciekł i nie zmienił swojej tożsamości, byuniknąć odpowiedzialności za zbrodnię, którg rzekomo popeł-nił.Była to ucieczka przed kolejnym atakiem ze strony brata--mordercy.A kiedy Spiro umknął już do Anglii, Christo spokojnie przy-brał imię blizniaka, wraz z tawerną, na którą od dawna miałchrapkę.Nowy Spiro trwał w niezachwianym przekonaniu, że nikomunigdy nie uda się odkryć jego tajemnicy.Prawdziwy Spiro byłzbyt przerażony, by ryzykować ponownie, iż znajdzie się wniebezpieczeństwie.Ojciec ich zmarł niemal natychmiast powypadku, jego zgon bez wątpienia przyspieszyło odkrycie pra-wdziwego charakteru młodszego syna.Ich dziewięcioletniasiostra, Teodozja, pod wpływem szoku wywołanego wypad-kiem, który widziała na własne oczy, straciła mowę.Jeśli zaś chodzi o Stephano i Georgio, znajdowali się pod takprzemożnym wpływem nowego Spiro, że nie stwarzali naj-mniejszego zagrożenia.Jak długo zapewniał im nieograniczonyi sekretny kredyt w tawernie, trzymali gęby na kłódkę.Christo, mieniący się obecnie Spiro, zaspokoił swoje ambicjei teraz mógł już bez przeszkód skoncentrować się na ciągnięciuzysków ze zdobytego podstępem dziedzictwa.Fakty nasuwały się same przez się, lecz pani Pargeter posta-nowiła nie zdradzać się z tą wiedzą.- Cóż, uważam, że mógłby już nas pan rozwiązać, prawda,Spiro? - stwierdziła lekkim tonem.Nieubłagany mrok jego spojrzenia przekonał ją, jak płonne tobyły nadzieje.Po raz pierwszy od chwili przybycia na Korfupani Pargeter przemknęło przez głowę, iż zrozumiała, co znaczyokreślenie złe oko.- Dlaczego zabiłeś Joyce?-spytała.- Ponieważ stanęła mi na drodze - odparł zwięzle.- W jaki sposób?- Mój brat był majętnym człowiekiem.- To znaczy, iż miałeś nadzieję odziedziczyć po nim pienią-dze?Spiro nie odpowiedział, jednak pani Pargeter wiedziała, żenie minęła się z prawdą.Wszystkie zbrodnie Spiro brały się ztych samych pobudek.Zamach na brata spowodowany byłchęcią przejęcia tawerny.Teraz ponownie usiłował zagrabić to,co mu się nie należało.- Czy to Georgio powiedział ci, że brat wciąż żyje?Spiro kiwnął potakująco głową.- Bawił w Londynie.Przypadkiem na ulicy zobaczył ChrisaDovera, dostrzegł podobieństwo.Zadzwonił do mnie i podzieli!się tą nowiną.- A ty przykazałeś mu, by dowiedział się, jaki jest status ma-jątkowy Chrisa Dovera?Domysły jej okazały się słuszne, Spiro znowu potaknął.- Jednak, skoro chodziło ci o pieniądze, dlaczego nie pono-wiłeś próby zamachu na brata?- Myślałem o tym, jednak na odległość byłoby to trudne.Potem i tak umarł.A co lepsze, pózniej dowiedziałem się, że maprzyjechać tutaj jego żona.A teraz za nią zjawiła się córka.Conchita jęknęła, gdy dotarło do niej znaczenie jego słów.Spiro roześmiał się nieprzyjemnie i otworzył dłoń w geściepełnym satysfakcji.- Zwięty Spiridon pomaga wszystkim Spiro.- Ty jednak nie jesteś prawdziwym Spiro.- Teraz tak.Równie dobrze mógłbym nim być.- Posłuchaj - powiedziała stanowczym głosem pani Pargeter.- W jednym punkcie straszliwie się mylisz, a mianowicie w tym,że kiedykolwiek uda ci się udowodnić, że byłeś spokrewnionyze swoim bratem.Chris Dover tak pieczołowicie zatarł za sobąwszelkie ślady, że nie masz na to najmniejszej szansy.- Mimo to, dokonam tego - upierał się zawzięcie Spiro.- Nie uda ci się.Dlatego też, na miłość boską, zaniechaj tegogroteskowego procederu.Już i tak Joyce straciła życie dlapieniędzy, których nigdy nie ujrzysz.a na to nic nie możeszporadzić.Opanuj się jednak, nim wyrządzisz jakąkolwiekkrzywdę Conchicie.- Zamierzam odziedziczyć majątek brata.Pani Pargeter spojrzała w ciemne oczy i nie ujrzała w nichnawet promyka, który mógłby dawać najmniejszą choćbynadzieję.Jarzyła się w nich wyłącznie chciwość, zachłannachciwość wieśniaka, odporna na wszelkie perswazje lub argu-menty.To była obsesja, coś w rodzaju szaleństwa, obłąkanie,które mogło zabijać.- Nie rób tego -zaapelowała.-Pamiętaj, że jesteśmy istotamiludzkimi.Tylko przez chwilę pomyśl o mnie i o Conchicie jak oludziach.Spiro nic nie odpowiedział.Przystanął na jedną krótkąchwilę, by zabrać dwa kanistry z benzyną, i wymaszerował zchaty.40Pani Pargeter wiele razy zastanawiała się nad możliwościąśmierci.Taka perspektywa budziła w niej raczej bunt niż lęk.Była wielką amatorką życia i pragnęła wyzyskać od niego tyle,ile tylko się dało wyłudzić od Wielkiego Kucharza z Niebios.Sama myśl, że życie miało się właśnie skończyć, wcale się jejnie podobała.Chociaż miała świadomość, iż najszczęśliwszechwile - te spędzone u boku świętej pamięci pana Parge- tera -prawdopodobnie należały już do przeszłości, wciąż znalazłobysię wiele rzeczy, które pragnęła zrobić, tyle ciekawychdoświadczeń, których pragnęła zaznać, nim ostatecznie za-trzaśnie się za nią brama.Choć w przeszłości przeżyła wiele niebezpiecznych momen-tów, tym razem wyglądało na to, że niewiele może uczynić, byzaradzić tej sytuacji.Larry Lambeth wciąż nie dawał żadnychoznak życia, a nie leżał na tyle blisko, by szturchnięciem nogąmogła przywrócić go do przytomności.Ogromnie również niepokoił ją wiatr wiejący prosto znadmorza i wdzierający się przez powybijane szyby okien chaty.Nie uspokoił jej również przelotny widok rysujących się w sza-rym świetle poranka postaci Spiro i sierżanta Karaskakisa wy-lewających ostatnie krople ropy z kanistrów na krzewy odległeo jakieś sto jardów, a stojących na drodze do morza.Kiedytylko zbrodniarze rzucą zapałkę, w ciągu kilku sekund płomie-nie sięgną wysuszonej na pieprz chaty.Niepokój wciąż pozostawał przemożnym uczuciem.Zmierć wpłomieniach nie wydawała się najbardziej pożądanym spo-sobem pożegnania się z życiem, które tak gorąco wielbiła [ Pobierz całość w formacie PDF ]