[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jego samochód.Emka.Uszkodzona szyba.Na Woroncowym Polu.Stąd wiedziałem, że trzeba wrócić. Słowa uciekały z jego ust wraz zbąbelkami krwi, barwiącej wargi chłopaka szkarłatem. Pomoc w drodze, Wania.Trzymaj się, przyjacielu.Korolew zbiegł po schodach, przeskakując po cztery stopnie naraz.Z półotwartych mieszkań wyglądały śnieżnobiałe twarze sąsiadów,których minął bez słowa, i wyskoczył jak z procy przez frontowe drzwi,patrząc w dół ulicy, w kierunku cerkwi, na pamiątkę której ulica zostałanazwana.Wydawało mu się, że za rogiem mignęła mu sylwetkaGregorina, ale nie był tego pewien.Dwóch umundurowanychmilicjantów biegło w stronę budynku.Korolew pokazał im swojąlegitymację. Korolew, posterunek przy Pietrowki.Wy pójdziecie ze mną.Wyznajdziecie na pierwszym piętrze rannego mężczyznę.Dopilnujcie, bysię nim zaopiekowano.Jest też jeden trup.Jeden z milicjantów wbiegł po schodach, podczas gdy drugi zostałna dole, z ręką przy kaburze.Korolew zwrócił się podniesionym głosemdo niewielkiej grupki ciekawskich sąsiadów, którzy wyszli z sąsiednichbudynków sprawdzić, co się stało: Ciemnowłosy mężczyzna w skórzanym płaszczu opuścił tenbudynek mniej więcej minutę temu.Czy ktoś z was widział, dokądposzedł?Staruszka nazwiskiem Aobkowska wysunęła się spomiędzy gapiówi wskazała palcem ulicę biegnącą w stronę cerkwi. Pobiegł w tamtą stronę, Aleksieju Dmitrijewiczu.Po utykającym mężczyznie nie było ani śladu, lecz po chwiliKorolew dostrzegł na ulicy ciemnoczerwone plamki, układające się nakształt ścieżki. Upewnijcie się, sierżancie, czy wasza broń jest gotowa do użytku.Milicjant sięgnął do kabury roztrzęsionymi dłońmi.Tymczasemkapitan podążył krwawym tropem.Cerkiew, znajdująca się po prawejstronie ulicy, niegdyś zachwycała przepychem, teraz była niecozaniedbana i zapomniana.Biegnąc w jej kierunku z odbezpieczonym,wycelowanym w górę waltherem, Korolew starał się myśleć możliwietrzezwo.Mijając cerkiew, Siemionow musiał skręcić w lewo, skorowracał na Pietrowkę, tam też minął samochód Gregorina.Pułkownikkieruje się zapewne w stronę auta potrzebnego mu do ucieczki.Nieuszedłby zbyt daleko z kulą w nodze.Korolew przesunął się na lewy pas drogi i dobiegł do rozwidlenia.Szerszą z ulic maszerowało sporo pieszych, zmierzających na placCzerwony, by zobaczyć paradę.Na poboczu zaparkował sznuroklejonych transparentami autobusów i ciężarówek, które przywiozłytabuny aktywistów oraz robotników.Obok pojazdów ustawiła sięgrupka kierowców.Jeden z nich pokazał palcem na kapitana, gdy tenprzystanął na rogu.Po chwili dołączył do niego sierżant, ciężko dysząc. O co w tym wszystkim chodzi, towarzyszu? zapytał milicjantniskim głosem. Pewien przestępca zamordował w tamtym budynku mężczyznę ipostrzelił czekistę.Nie możemy pozwolić mu uciec.Sierżant przetrawił tę informację w milczeniu.Tymczasem Korolewprzykucnął i wystawił głowę razem z lufą walthera zza węgła budynku.Kątem oka zarejestrował, że obecność uzbrojonych mężczyzn zostaławreszcie zauważona: kierowcy wycofali się pospiesznie, piesipochowali się do budynków.Mając wreszcie widok na resztę ulicy, kapitan zauważył emkęzaparkowaną w odległości około trzydziestu metrów.Za kierownicązamajaczyła mu męska sylwetka, lecz nie słyszał odgłosu silnika.Zwrócił się do mundurowego: Widzicie emkę zaparkowaną po lewej stronie? To może być naszposzukiwany.Mężczyzna kiwnął głową.Był mniej więcej w wieku Korolewa, spodmilicyjnej czapki wystawała szeroka twarz.Błękitne oczy milicjantaprzeczesywały ulicę.Wskazał rewolwerem w kierunku kiosku. A może pobiegnę i przyczaję się tam, towarzyszu? W ten sposóbbędziemy go mogli zaatakować z dwóch stron. Będę was ubezpieczał powiedział Korolew.Wycelował w stronęemki, lecz zauważył, że zgarbiona sylwetka zniknęła, a drzwi od stronykierowcy są szeroko otwarte.Wstał, żeby mieć lepszy widok.Kiedysierżant zajął pozycję, kapitan przesunął się wzdłuż muru w stronęsamochodu, trzymając w wyciągniętej ręce walthera.Auto było puste.Zwrócił uwagę na wybitą szybę i ślady krwi na siedzeniu kierowcy.Oczywiście, kluczyki zostały przy Wołodii.Zamachał ręką w stronęsierżanta, przywołując go do siebie, gdy koło jego ucha świsnęła kula, az muru odprysły odłamki tynku i kamienia.Przykucnął, usiłującokreślić kierunek, z którego oddano strzał, a pózniej usłyszałdwukrotny dzwięk wystrzału z broni kolegi.Gdy padł kolejny strzał,zza jego pleców rozległ się okrzyk cierpienia.Mundurowy ściskał swojeprawe ramię, grymas bólu wykrzywił mu twarz, a ciężki rewolwer leżału jego stóp.Ukrył się za kioskiem. Po waszej stronie znajduje się wejście na dziedziniec.Jakieśczterdzieści metrów dalej krzyknął milicjant, na co Korolew kiwnąłgłową.Jego uszu dobiegł odgłos kroków biegnących ludzi.Gdy sięodwrócił, ujrzał nadciągające milicyjne posiłki.Gestem dłoni nakazałim, by trzymali się nisko, po czym przebiegł kilka metrów w stronęzaparkowanego samochodu i przyczaił się za nim, dokładnie wmomencie gdy kula dosięgnęła karoserii.Tymczasem milicjanci rozproszyli się i ukryli za budynkami, tak żeulica sprawiała wrażenie kompletnie opustoszałej, a jedynymdzwiękiem było buczenie silnika ciężarówki.Korolew położył się płaskona ziemi, nie spuszczając oka z wejścia na podwórze i wystającego zniego wojskowego buta, na całej długości którego widoczna była ciemnaplama.Wymierzył precyzyjnie i oddał strzał.Kula otarła się o mur,wzbijając chmurę pyłu, przez którą kapitan ujrzał nogi w oficerkach,wycofujące się w popłochu.Podniósł się, by oddać kolejny strzał, i kołojego ucha znowu świsnęła kula, rozbijając szybę w samochodzie.Gdyopadał z powrotem na ziemię, przyszło mu na myśl, że gdyby byłkotem, wykorzystałby już większość ze swoich żywotów.W ciszy, która nastąpiła, usłyszał zbliżających się milicjantów orazprzerywany odgłos szurania wydawany przez buty kulejącegomężczyzny najwyrazniej rzucił się do ucieczki.Leżąc, Korolewrozważał pozostawienie pościgu milicjantom, gdy nagle do głowyprzyszła mu zatrważająca myśl: skoro Gregorinowi udało się dotrzeć ażna bulwar Jauski, to może również wmieszać się w tłum.Towystarczyło, by kapitan zerwał się na równe nogi.Pułkownik oddalałsię w szybkim tempie.Odwrócił się akurat w momencie, gdy Korolewwstawał, i wycelował broń w jego stronę.Kapitan rzucił się do biegu,jednocześnie strzelając w kierunku Gregorina, w nadziei wybicia muniedorzecznych pomysłów z głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Jego samochód.Emka.Uszkodzona szyba.Na Woroncowym Polu.Stąd wiedziałem, że trzeba wrócić. Słowa uciekały z jego ust wraz zbąbelkami krwi, barwiącej wargi chłopaka szkarłatem. Pomoc w drodze, Wania.Trzymaj się, przyjacielu.Korolew zbiegł po schodach, przeskakując po cztery stopnie naraz.Z półotwartych mieszkań wyglądały śnieżnobiałe twarze sąsiadów,których minął bez słowa, i wyskoczył jak z procy przez frontowe drzwi,patrząc w dół ulicy, w kierunku cerkwi, na pamiątkę której ulica zostałanazwana.Wydawało mu się, że za rogiem mignęła mu sylwetkaGregorina, ale nie był tego pewien.Dwóch umundurowanychmilicjantów biegło w stronę budynku.Korolew pokazał im swojąlegitymację. Korolew, posterunek przy Pietrowki.Wy pójdziecie ze mną.Wyznajdziecie na pierwszym piętrze rannego mężczyznę.Dopilnujcie, bysię nim zaopiekowano.Jest też jeden trup.Jeden z milicjantów wbiegł po schodach, podczas gdy drugi zostałna dole, z ręką przy kaburze.Korolew zwrócił się podniesionym głosemdo niewielkiej grupki ciekawskich sąsiadów, którzy wyszli z sąsiednichbudynków sprawdzić, co się stało: Ciemnowłosy mężczyzna w skórzanym płaszczu opuścił tenbudynek mniej więcej minutę temu.Czy ktoś z was widział, dokądposzedł?Staruszka nazwiskiem Aobkowska wysunęła się spomiędzy gapiówi wskazała palcem ulicę biegnącą w stronę cerkwi. Pobiegł w tamtą stronę, Aleksieju Dmitrijewiczu.Po utykającym mężczyznie nie było ani śladu, lecz po chwiliKorolew dostrzegł na ulicy ciemnoczerwone plamki, układające się nakształt ścieżki. Upewnijcie się, sierżancie, czy wasza broń jest gotowa do użytku.Milicjant sięgnął do kabury roztrzęsionymi dłońmi.Tymczasemkapitan podążył krwawym tropem.Cerkiew, znajdująca się po prawejstronie ulicy, niegdyś zachwycała przepychem, teraz była niecozaniedbana i zapomniana.Biegnąc w jej kierunku z odbezpieczonym,wycelowanym w górę waltherem, Korolew starał się myśleć możliwietrzezwo.Mijając cerkiew, Siemionow musiał skręcić w lewo, skorowracał na Pietrowkę, tam też minął samochód Gregorina.Pułkownikkieruje się zapewne w stronę auta potrzebnego mu do ucieczki.Nieuszedłby zbyt daleko z kulą w nodze.Korolew przesunął się na lewy pas drogi i dobiegł do rozwidlenia.Szerszą z ulic maszerowało sporo pieszych, zmierzających na placCzerwony, by zobaczyć paradę.Na poboczu zaparkował sznuroklejonych transparentami autobusów i ciężarówek, które przywiozłytabuny aktywistów oraz robotników.Obok pojazdów ustawiła sięgrupka kierowców.Jeden z nich pokazał palcem na kapitana, gdy tenprzystanął na rogu.Po chwili dołączył do niego sierżant, ciężko dysząc. O co w tym wszystkim chodzi, towarzyszu? zapytał milicjantniskim głosem. Pewien przestępca zamordował w tamtym budynku mężczyznę ipostrzelił czekistę.Nie możemy pozwolić mu uciec.Sierżant przetrawił tę informację w milczeniu.Tymczasem Korolewprzykucnął i wystawił głowę razem z lufą walthera zza węgła budynku.Kątem oka zarejestrował, że obecność uzbrojonych mężczyzn zostaławreszcie zauważona: kierowcy wycofali się pospiesznie, piesipochowali się do budynków.Mając wreszcie widok na resztę ulicy, kapitan zauważył emkęzaparkowaną w odległości około trzydziestu metrów.Za kierownicązamajaczyła mu męska sylwetka, lecz nie słyszał odgłosu silnika.Zwrócił się do mundurowego: Widzicie emkę zaparkowaną po lewej stronie? To może być naszposzukiwany.Mężczyzna kiwnął głową.Był mniej więcej w wieku Korolewa, spodmilicyjnej czapki wystawała szeroka twarz.Błękitne oczy milicjantaprzeczesywały ulicę.Wskazał rewolwerem w kierunku kiosku. A może pobiegnę i przyczaję się tam, towarzyszu? W ten sposóbbędziemy go mogli zaatakować z dwóch stron. Będę was ubezpieczał powiedział Korolew.Wycelował w stronęemki, lecz zauważył, że zgarbiona sylwetka zniknęła, a drzwi od stronykierowcy są szeroko otwarte.Wstał, żeby mieć lepszy widok.Kiedysierżant zajął pozycję, kapitan przesunął się wzdłuż muru w stronęsamochodu, trzymając w wyciągniętej ręce walthera.Auto było puste.Zwrócił uwagę na wybitą szybę i ślady krwi na siedzeniu kierowcy.Oczywiście, kluczyki zostały przy Wołodii.Zamachał ręką w stronęsierżanta, przywołując go do siebie, gdy koło jego ucha świsnęła kula, az muru odprysły odłamki tynku i kamienia.Przykucnął, usiłującokreślić kierunek, z którego oddano strzał, a pózniej usłyszałdwukrotny dzwięk wystrzału z broni kolegi.Gdy padł kolejny strzał,zza jego pleców rozległ się okrzyk cierpienia.Mundurowy ściskał swojeprawe ramię, grymas bólu wykrzywił mu twarz, a ciężki rewolwer leżału jego stóp.Ukrył się za kioskiem. Po waszej stronie znajduje się wejście na dziedziniec.Jakieśczterdzieści metrów dalej krzyknął milicjant, na co Korolew kiwnąłgłową.Jego uszu dobiegł odgłos kroków biegnących ludzi.Gdy sięodwrócił, ujrzał nadciągające milicyjne posiłki.Gestem dłoni nakazałim, by trzymali się nisko, po czym przebiegł kilka metrów w stronęzaparkowanego samochodu i przyczaił się za nim, dokładnie wmomencie gdy kula dosięgnęła karoserii.Tymczasem milicjanci rozproszyli się i ukryli za budynkami, tak żeulica sprawiała wrażenie kompletnie opustoszałej, a jedynymdzwiękiem było buczenie silnika ciężarówki.Korolew położył się płaskona ziemi, nie spuszczając oka z wejścia na podwórze i wystającego zniego wojskowego buta, na całej długości którego widoczna była ciemnaplama.Wymierzył precyzyjnie i oddał strzał.Kula otarła się o mur,wzbijając chmurę pyłu, przez którą kapitan ujrzał nogi w oficerkach,wycofujące się w popłochu.Podniósł się, by oddać kolejny strzał, i kołojego ucha znowu świsnęła kula, rozbijając szybę w samochodzie.Gdyopadał z powrotem na ziemię, przyszło mu na myśl, że gdyby byłkotem, wykorzystałby już większość ze swoich żywotów.W ciszy, która nastąpiła, usłyszał zbliżających się milicjantów orazprzerywany odgłos szurania wydawany przez buty kulejącegomężczyzny najwyrazniej rzucił się do ucieczki.Leżąc, Korolewrozważał pozostawienie pościgu milicjantom, gdy nagle do głowyprzyszła mu zatrważająca myśl: skoro Gregorinowi udało się dotrzeć ażna bulwar Jauski, to może również wmieszać się w tłum.Towystarczyło, by kapitan zerwał się na równe nogi.Pułkownik oddalałsię w szybkim tempie.Odwrócił się akurat w momencie, gdy Korolewwstawał, i wycelował broń w jego stronę.Kapitan rzucił się do biegu,jednocześnie strzelając w kierunku Gregorina, w nadziei wybicia muniedorzecznych pomysłów z głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]