[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak ją ta myślrozbawiła, że zatrzęsła się ze śmiechu.- O Chryste, jaki był z ciebiełobuziak!Sądzisz, że nie wiem, kto podbił mojemu Pete'owi oko powiosennym balu w szkole?Tak, to było przyjemne wspomnienie.- Zalecał się do mojej dziewczyny.- Sharilyn miała w tamtych czasach duże powodzenie.To z niąwtedy chodziłeś, prawda?373RS- Krótko.- Koło was, MacKade'ów, zawsze kręciło się mnóstwodziewczyn.Savannah Morningstar pewnie cieszy się, że owinęła sobiewokół palca takiego przystojniaka, nie? - trajkotała staruszka.- Muszęprzyznać, że ładnie razem wyglądacie.I wiesz co? Myślę, żeSavannah spodobałaby się twojej mamie.Zastanawiał się nad tym, wracając samochodem do domu.Spodobałaby się? Chyba tak.Ciekawe, jak by ją matce przedstawił?Jako kobietę samotnie wychowującą dziecko? Tancerkę egzotyczną?Pracownicę wesołego miasteczka? Kowbojkę chwytającą na lassocielaki? Artystkę sprzedającą swoje rysunki na ulicy?Korciło go, aby wstąpić do Rafe'a lub pojechać prosto na farmę.Tylko po to, aby udowodnić wszystkim, że nikt go sobie nie owinąłwokół palca.Ale, tak jak zawsze, skręcił do domu Savannah.Gdybypostąpił inaczej, zachowałby się jak tchórz.A MacKade'owie nie są tchórzami.Przez otwarte okno dochodziła głośna muzyka.Zwykleśmieszyło go, że Savannah nastawia radio na pełny regulator.Ale dziśnic go nie śmieszyło.Siedział w samochodzie, pocierając bolącągłowę.Wreszcie wysiadł i z teczką, która zdawała się ważyć tonę,wszedł na ganek.Przez siatkę w drzwiach dojrzał zwróconą tyłemkobiecą sylwetkę: Savannah stała przy zlewie, myjąc naczynia, iniskim, zmysłowym głosem wtórowała piosenkarce, kołyszącbiodrami do rytmu.374RSO Chryste, ruszać to się ona potrafi! - pomyślał, czując, jak jegoserce przeszywa paląca zazdrość; w tym samym momencie nieboprzeszyła błyskawica.Zanim zdołał się powstrzymać, trzasnął drzwiami.Hukwstrząsnął powietrzem niczym wystrzał z pistoletu.Savannahpodskoczyła wystraszona i obejrzała się za siebie.- Możesz to ściszyć? - krzyknął.- Jasne.- Podeszła do szafki i wyłączyła sprzęt.- Nie słyszałam twojego samochodu.- Nie usłyszałabyś pociągu towarowego, nawet gdyby podjechałpod sam dom.Zdziwiona jego rozdrażnionym tonem, uniosła pytająco brwi.- Ciężki dzień? - Wytarła mokre ręce o dżinsy.Podszedł dostołu, na którym stały w wazonie urokliwe stokrotki, i cisnął teczkę nablat.- W ten sposób tańczyłaś dla zarobku?Cios był tak nagły i niespodziewany, że dosłownie zaparło jejdech.Zadrżała.Dopiero po chwili wzięła się w garść.- Nie - odparła spokojnie.- Za taki taniec wiele by mi niezapłacono.- Wyjęła z lodówki piwo, na które wcale nie miała ochoty.Ale musiała na czymś zacisnąć ręce, żeby się nie trzęsły.- Napijeszsię?- Nie, dziękuję.Nie przeszkadzało ci, że faceci się na ciebiegapią? %7łe się ślinią?375RS- Nieszczególnie.- Podniosła butelkę do ust i pociągnęła łykzłocistego płynu.- Innymi słowy, sprawiało ci to przyjemność?- Zadawał pytania takim samym tonem, jakim przepytywałbyzaprzysiężonego świadka.- To, że się ślinią?- Tańcem zarabiałam na życie.Opłacałam czynsz.Mężczyznizawsze się za mną oglądali.Uznałam, że równie dobrze mogą płacićza patrzenie.- A skoro płacili za patrzenie, to mogli także płacić za.- urwałprzerażony tym, czego o mało nie powiedział.Nawet nie sądził, żejest zdolny do takich podejrzeń.Tym razem nie zaparło jej tchu; skoro nastąpił jeden cios, liczyłasię z tym, że mogą nastąpić kolejne.Wzruszyła ramionami.- Owszem, taki pomysł przyszedł mi do głowy.Nie miałam nic,tylko własne ciało.I pomyślałam sobie: czemu nie wystawić go nasprzedaż?Zamierzał ją przeprosić, ale słowa utknęły mu w gardle.- I wystawiłaś?Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.- Idę powiedzieć dobranoc Bryanowi.- Chłodne spojrzenie stałosię wrogie, kiedy Jared chwycił ją za łokieć.- Nie zatruwaj mi życia,MacKade.Zostań, odejdz, rób, co chcesz.Ale nie zatruwaj mi życia.Oswobodziła się mocnym szarpnięciem i poszła na górę.Miał ochotę coś zepsuć, porwać, stłuc.Najlepiej coś takiego,żeby pózniej wbić sobie ostry koniec w rękę albo brzuch.Zamiast376RStego wyjął z kieszeni tabletki przeciwbólowe, rozerwał opakowanie iłyknął trzy.Popił je piwem.Savannah przykryła syna kocem i pocałowała na dobranoc.Potem zamknęła się w łazience, gdzie lodowatą wodą kilka razyopłukała rozgrzaną twarz.Jaka była głupia! Jaka ślepa, że nie widziała tego, co Jaredukrywa.Jaka ufna i naiwna, że nie zabezpieczyła się emocjonalnie, żenie wzniosła wokół siebie muru.Teraz to zrobi.Jeszcze nie jest za pózno.Nie pozwoli, aby raniłją pytaniami, tymi wypowiedzianymi na głos i tyminiewypowiedzianymi, które widziała w jego oczach.Nie pozwoli, abyją poniżał czy obrażał.Nie zrobiła nic, czego musiałaby się wstydzić.Zasługiwała na szacunek.Starała się odzyskać spokój, znalezć jakiś cichy kącik, w którymmogłaby się schować i przeczekać burzę.Ale nie potrafiła; miała wrażenie, że Jared ją wszędzieodnajdzie.Osuszyła ręcznikiem twarz, spłukała umywalkę.Nasłuchiwała,czy Jared odjechał, czy jeszcze nie.Słyszała grzmoty, skrzypienie, alenie słyszała warkotu silnika.Kiedy zeszła na dół, Jared siedział nad papierami przykuchennym stole.Na jej widok zsunął okulary.Odwróciła się i wyszłana zewnątrz.Postanowiła na ganku poczekać na burzę.377RSBurza nadciągała z zachodu.Wiatr powoli przybierał na sile,coraz gwałtowniej giął drzewa.Wreszcie lunęło jak z cebra.Potężnebłyskawice rozdzierały niebo.Powietrze wypełniał orzezwiający zapach ozonu.Savannahodrzuciła w tył głowę i wzięła głęboki oddech.Wiatr targał jej włosy,deszcz moczył twarz.Nieopodal rozbłysła błyskawica i oświetliła całylas.Po paru minutach, zrezygnowawszy z pracy, Jared równieżwyszedł na ganek.Savannah była przemoczona do suchej nitki, włosyopadały jej w strąkach, ubranie lepiło się do ciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Tak ją ta myślrozbawiła, że zatrzęsła się ze śmiechu.- O Chryste, jaki był z ciebiełobuziak!Sądzisz, że nie wiem, kto podbił mojemu Pete'owi oko powiosennym balu w szkole?Tak, to było przyjemne wspomnienie.- Zalecał się do mojej dziewczyny.- Sharilyn miała w tamtych czasach duże powodzenie.To z niąwtedy chodziłeś, prawda?373RS- Krótko.- Koło was, MacKade'ów, zawsze kręciło się mnóstwodziewczyn.Savannah Morningstar pewnie cieszy się, że owinęła sobiewokół palca takiego przystojniaka, nie? - trajkotała staruszka.- Muszęprzyznać, że ładnie razem wyglądacie.I wiesz co? Myślę, żeSavannah spodobałaby się twojej mamie.Zastanawiał się nad tym, wracając samochodem do domu.Spodobałaby się? Chyba tak.Ciekawe, jak by ją matce przedstawił?Jako kobietę samotnie wychowującą dziecko? Tancerkę egzotyczną?Pracownicę wesołego miasteczka? Kowbojkę chwytającą na lassocielaki? Artystkę sprzedającą swoje rysunki na ulicy?Korciło go, aby wstąpić do Rafe'a lub pojechać prosto na farmę.Tylko po to, aby udowodnić wszystkim, że nikt go sobie nie owinąłwokół palca.Ale, tak jak zawsze, skręcił do domu Savannah.Gdybypostąpił inaczej, zachowałby się jak tchórz.A MacKade'owie nie są tchórzami.Przez otwarte okno dochodziła głośna muzyka.Zwykleśmieszyło go, że Savannah nastawia radio na pełny regulator.Ale dziśnic go nie śmieszyło.Siedział w samochodzie, pocierając bolącągłowę.Wreszcie wysiadł i z teczką, która zdawała się ważyć tonę,wszedł na ganek.Przez siatkę w drzwiach dojrzał zwróconą tyłemkobiecą sylwetkę: Savannah stała przy zlewie, myjąc naczynia, iniskim, zmysłowym głosem wtórowała piosenkarce, kołyszącbiodrami do rytmu.374RSO Chryste, ruszać to się ona potrafi! - pomyślał, czując, jak jegoserce przeszywa paląca zazdrość; w tym samym momencie nieboprzeszyła błyskawica.Zanim zdołał się powstrzymać, trzasnął drzwiami.Hukwstrząsnął powietrzem niczym wystrzał z pistoletu.Savannahpodskoczyła wystraszona i obejrzała się za siebie.- Możesz to ściszyć? - krzyknął.- Jasne.- Podeszła do szafki i wyłączyła sprzęt.- Nie słyszałam twojego samochodu.- Nie usłyszałabyś pociągu towarowego, nawet gdyby podjechałpod sam dom.Zdziwiona jego rozdrażnionym tonem, uniosła pytająco brwi.- Ciężki dzień? - Wytarła mokre ręce o dżinsy.Podszedł dostołu, na którym stały w wazonie urokliwe stokrotki, i cisnął teczkę nablat.- W ten sposób tańczyłaś dla zarobku?Cios był tak nagły i niespodziewany, że dosłownie zaparło jejdech.Zadrżała.Dopiero po chwili wzięła się w garść.- Nie - odparła spokojnie.- Za taki taniec wiele by mi niezapłacono.- Wyjęła z lodówki piwo, na które wcale nie miała ochoty.Ale musiała na czymś zacisnąć ręce, żeby się nie trzęsły.- Napijeszsię?- Nie, dziękuję.Nie przeszkadzało ci, że faceci się na ciebiegapią? %7łe się ślinią?375RS- Nieszczególnie.- Podniosła butelkę do ust i pociągnęła łykzłocistego płynu.- Innymi słowy, sprawiało ci to przyjemność?- Zadawał pytania takim samym tonem, jakim przepytywałbyzaprzysiężonego świadka.- To, że się ślinią?- Tańcem zarabiałam na życie.Opłacałam czynsz.Mężczyznizawsze się za mną oglądali.Uznałam, że równie dobrze mogą płacićza patrzenie.- A skoro płacili za patrzenie, to mogli także płacić za.- urwałprzerażony tym, czego o mało nie powiedział.Nawet nie sądził, żejest zdolny do takich podejrzeń.Tym razem nie zaparło jej tchu; skoro nastąpił jeden cios, liczyłasię z tym, że mogą nastąpić kolejne.Wzruszyła ramionami.- Owszem, taki pomysł przyszedł mi do głowy.Nie miałam nic,tylko własne ciało.I pomyślałam sobie: czemu nie wystawić go nasprzedaż?Zamierzał ją przeprosić, ale słowa utknęły mu w gardle.- I wystawiłaś?Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.- Idę powiedzieć dobranoc Bryanowi.- Chłodne spojrzenie stałosię wrogie, kiedy Jared chwycił ją za łokieć.- Nie zatruwaj mi życia,MacKade.Zostań, odejdz, rób, co chcesz.Ale nie zatruwaj mi życia.Oswobodziła się mocnym szarpnięciem i poszła na górę.Miał ochotę coś zepsuć, porwać, stłuc.Najlepiej coś takiego,żeby pózniej wbić sobie ostry koniec w rękę albo brzuch.Zamiast376RStego wyjął z kieszeni tabletki przeciwbólowe, rozerwał opakowanie iłyknął trzy.Popił je piwem.Savannah przykryła syna kocem i pocałowała na dobranoc.Potem zamknęła się w łazience, gdzie lodowatą wodą kilka razyopłukała rozgrzaną twarz.Jaka była głupia! Jaka ślepa, że nie widziała tego, co Jaredukrywa.Jaka ufna i naiwna, że nie zabezpieczyła się emocjonalnie, żenie wzniosła wokół siebie muru.Teraz to zrobi.Jeszcze nie jest za pózno.Nie pozwoli, aby raniłją pytaniami, tymi wypowiedzianymi na głos i tyminiewypowiedzianymi, które widziała w jego oczach.Nie pozwoli, abyją poniżał czy obrażał.Nie zrobiła nic, czego musiałaby się wstydzić.Zasługiwała na szacunek.Starała się odzyskać spokój, znalezć jakiś cichy kącik, w którymmogłaby się schować i przeczekać burzę.Ale nie potrafiła; miała wrażenie, że Jared ją wszędzieodnajdzie.Osuszyła ręcznikiem twarz, spłukała umywalkę.Nasłuchiwała,czy Jared odjechał, czy jeszcze nie.Słyszała grzmoty, skrzypienie, alenie słyszała warkotu silnika.Kiedy zeszła na dół, Jared siedział nad papierami przykuchennym stole.Na jej widok zsunął okulary.Odwróciła się i wyszłana zewnątrz.Postanowiła na ganku poczekać na burzę.377RSBurza nadciągała z zachodu.Wiatr powoli przybierał na sile,coraz gwałtowniej giął drzewa.Wreszcie lunęło jak z cebra.Potężnebłyskawice rozdzierały niebo.Powietrze wypełniał orzezwiający zapach ozonu.Savannahodrzuciła w tył głowę i wzięła głęboki oddech.Wiatr targał jej włosy,deszcz moczył twarz.Nieopodal rozbłysła błyskawica i oświetliła całylas.Po paru minutach, zrezygnowawszy z pracy, Jared równieżwyszedł na ganek.Savannah była przemoczona do suchej nitki, włosyopadały jej w strąkach, ubranie lepiło się do ciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]