[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszał, jak ktoś za nim przedziera się przez chaszcze.Odchylił zawieszony nisko konar drzewa i wsunął sięw gęste zarośla.Podłoże tu było twardsze.Coraz częściejspod ziemi wyłaniały się skały.Teren piął się w górę i terazLord musiał wspinać się po stromej pochyłości.Pod stopa-mi chrzęścił mu żwir, a odgłos ten podkreślał panującą wo-koło ciszę.Zobaczył przed sobą rozległy widok.Zatrzymał się przy krawędzi urwiska wychodzącego naczarną jak smoła przepaść.W dole huczał wartki górski po-tok.Mimo wszystko nie znalazł się w pułapce.Mógł ruszyćdalej w lewo albo w prawo, z powrotem do lasu, ale posta-nowił wykorzystać to miejsce z pożytkiem dla siebie.Jeślioprawcy znajdą go, być może zyska przewagę dzięki zasko-czeniu.Nie mógł dłużej uciekać.Zwłaszcza gdy ścigało gotrzech uzbrojonych mężczyzn.Poza tym nie chciał dać sięzastrzelić jak zwierzyna łowna.Zaczai się i podejmie wal-kę.Wspinał się więc po stromych skałach, aż dotarł na pół-kę wiszącą nad przepaścią.Niebo ponad nim sprawiało wra-żenie bezmiaru.Znalazł teraz dogodny punkt obserwacyjny,skąd mógł dostrzec każdego, kto się zbliży.Szukał przez chwilę po omacku, aż znalazł trzy odłamkiskał wielkości piłki do baseballu.Naprężył mięśnie w pra-449wym ramieniu i doszedł do wniosku, że jest w stanie rzucać,choć tylko na krótki dystans.Wypróbował ciężar każdego ka-mienia i przygotował się na nadejście prześladowców.Hayes tropił w życiu dostatecznie dużą liczbę dzikiejzwierzyny, żeby wiedzieć, jak iść po śladach.Lord przedzie-rał się przez las, nie zwracając uwagi na łamane gałązki, któ-re zostawiał za sobą.W miejscach, gdzie pokryte liśćmi pod-łoże ustępowało wilgotnej ziemi, pozostawił nawet odciskistóp.W jaskrawym świetle księżyca trop był łatwy do od-szyfrowania.Nie wspominając już o plamach krwi, które po-jawiały się z przewidywalną regularnością.Potem trop się urwał.Wtedy Hayes stanął.Jego wzrok pobiegł najpierw ku lewej, potem ku prawejstronie.Nic.%7ładnych gałązek, które wskazywałyby drogę.Przyjrzał się również liściom dookoła, lecz nie znalazł na-wet kropli krwi.Dziwne.Przygotował się do oddania strza-łu, na wypadek, gdyby Lord wybrał sobie to miejsce na osta-teczną rozgrywkę.Nie miał wątpliwości, że głupiec zechcew którymś momencie podjąć walkę.Być może wybrał to właśnie miejsce.Hayes ruszył do przodu bardzo wolno.Instynkt nie pod-powiadał mu, że wpatrują się w niego czyjeś oczy.już miałzamiar skręcić, kiedy nagle przed sobą dostrzegł ciemnąkępę paproci.Podkradał się do niej, krok za krokiem, z pi-stoletem wysuniętym do przodu.Podłoże formowały jużskały; drzewa ustąpiły miejsca granitowym wychodniom,które wyrastały wokół Hayesa ze wszystkich stron, rzuca-jąc tysiące cieni o dziwacznych kształtach.Nie podobał musię ten teren ani to, co odczuwał, lecz mimo wszystko posu-wał się do przodu.450Szukał wzrokiem podpowiedzi - na przykład kropel krwina skałach - ale trudno było odróżnić plamy od cieni.Zwol-nił tempo, stawiając jeden krok co kilka sekund, starając sięwyciszyć maksymalnie chrzęst skał pod stopami.Zatrzymał się na krawędzi urwiska, mając w dole hu-czący potok, a po lewej i prawej stronie las.Przed nim byłtylko nieskończony niebieski firmament usiany miliardamigwiazd.Ale nie była to pora na podziwianie uroków natury.Obrócił się i już miał wyruszyć z powrotem w stronę lasu,gdy do jego uszu dobiegł świst jakiegoś przedmiotu przeci-nającego powietrze.Akilina ruszyła w ślad za Thornem, który zmierzał w stro-nę kuchennych drzwi.Zauważyła odcisk zakrwawionej dło-ni i pomyślała o Lordzie.Borzoj już zniknął w kniei, ale ci-chy gwizd jego pana sprawił, że zwierzę wypadło pędemspomiędzy drzew.- Nie będzie zapuszczał się zbyt daleko.Tylko na tyle,żeby złapać trop - wyjaśnił szeptem Thorn.Pies usiadł na tylnych łapach, a adwokat pogłaskał gopo głowie.- Szukaj, Aleksiej.Szukaj.Zwierzę ponownie zniknęło między drzewami.Thorn podążył jego śladem.Akilina niepokoiła się losem Lorda.Najprawdopodob-niej otrzymał kolejny postrzał.Głos, który słyszała wcześ-niej, należał do Taylora Hayesa.Miles sądził zapewne, że onai Thorn już nie żyją - uznał za nikłe szanse, by oboje zdołaliujść z rąk dwóch profesjonalnych zabójców.Lecz w sukursprzyszedł im rosyjski chart.Zwierzę cechowało się niezwy-kłym instynktem, a jego lojalność budziła najgłębszy podziw.Również postawa Micheala Thorna zasługiwała na uznanie.451W żyłach tego człowieka płynęła królewska krew.Może dziękitemu zachowywał się w taki właśnie, a nie inny sposób.Bab-cia wiele razy opowiadała Akilinie o czasach pod panowa-niem cara.Naród traktował władcę z nabożną czcią, za jegosiłę i dobrą wolę.W ich oczach car był ucieleśnieniem Bogana ziemi, w czasach potrzeby u niego szukali obrony.Car był Rosją.Może Michael Thorn rozumiał tę odpowiedzialność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Usłyszał, jak ktoś za nim przedziera się przez chaszcze.Odchylił zawieszony nisko konar drzewa i wsunął sięw gęste zarośla.Podłoże tu było twardsze.Coraz częściejspod ziemi wyłaniały się skały.Teren piął się w górę i terazLord musiał wspinać się po stromej pochyłości.Pod stopa-mi chrzęścił mu żwir, a odgłos ten podkreślał panującą wo-koło ciszę.Zobaczył przed sobą rozległy widok.Zatrzymał się przy krawędzi urwiska wychodzącego naczarną jak smoła przepaść.W dole huczał wartki górski po-tok.Mimo wszystko nie znalazł się w pułapce.Mógł ruszyćdalej w lewo albo w prawo, z powrotem do lasu, ale posta-nowił wykorzystać to miejsce z pożytkiem dla siebie.Jeślioprawcy znajdą go, być może zyska przewagę dzięki zasko-czeniu.Nie mógł dłużej uciekać.Zwłaszcza gdy ścigało gotrzech uzbrojonych mężczyzn.Poza tym nie chciał dać sięzastrzelić jak zwierzyna łowna.Zaczai się i podejmie wal-kę.Wspinał się więc po stromych skałach, aż dotarł na pół-kę wiszącą nad przepaścią.Niebo ponad nim sprawiało wra-żenie bezmiaru.Znalazł teraz dogodny punkt obserwacyjny,skąd mógł dostrzec każdego, kto się zbliży.Szukał przez chwilę po omacku, aż znalazł trzy odłamkiskał wielkości piłki do baseballu.Naprężył mięśnie w pra-449wym ramieniu i doszedł do wniosku, że jest w stanie rzucać,choć tylko na krótki dystans.Wypróbował ciężar każdego ka-mienia i przygotował się na nadejście prześladowców.Hayes tropił w życiu dostatecznie dużą liczbę dzikiejzwierzyny, żeby wiedzieć, jak iść po śladach.Lord przedzie-rał się przez las, nie zwracając uwagi na łamane gałązki, któ-re zostawiał za sobą.W miejscach, gdzie pokryte liśćmi pod-łoże ustępowało wilgotnej ziemi, pozostawił nawet odciskistóp.W jaskrawym świetle księżyca trop był łatwy do od-szyfrowania.Nie wspominając już o plamach krwi, które po-jawiały się z przewidywalną regularnością.Potem trop się urwał.Wtedy Hayes stanął.Jego wzrok pobiegł najpierw ku lewej, potem ku prawejstronie.Nic.%7ładnych gałązek, które wskazywałyby drogę.Przyjrzał się również liściom dookoła, lecz nie znalazł na-wet kropli krwi.Dziwne.Przygotował się do oddania strza-łu, na wypadek, gdyby Lord wybrał sobie to miejsce na osta-teczną rozgrywkę.Nie miał wątpliwości, że głupiec zechcew którymś momencie podjąć walkę.Być może wybrał to właśnie miejsce.Hayes ruszył do przodu bardzo wolno.Instynkt nie pod-powiadał mu, że wpatrują się w niego czyjeś oczy.już miałzamiar skręcić, kiedy nagle przed sobą dostrzegł ciemnąkępę paproci.Podkradał się do niej, krok za krokiem, z pi-stoletem wysuniętym do przodu.Podłoże formowały jużskały; drzewa ustąpiły miejsca granitowym wychodniom,które wyrastały wokół Hayesa ze wszystkich stron, rzuca-jąc tysiące cieni o dziwacznych kształtach.Nie podobał musię ten teren ani to, co odczuwał, lecz mimo wszystko posu-wał się do przodu.450Szukał wzrokiem podpowiedzi - na przykład kropel krwina skałach - ale trudno było odróżnić plamy od cieni.Zwol-nił tempo, stawiając jeden krok co kilka sekund, starając sięwyciszyć maksymalnie chrzęst skał pod stopami.Zatrzymał się na krawędzi urwiska, mając w dole hu-czący potok, a po lewej i prawej stronie las.Przed nim byłtylko nieskończony niebieski firmament usiany miliardamigwiazd.Ale nie była to pora na podziwianie uroków natury.Obrócił się i już miał wyruszyć z powrotem w stronę lasu,gdy do jego uszu dobiegł świst jakiegoś przedmiotu przeci-nającego powietrze.Akilina ruszyła w ślad za Thornem, który zmierzał w stro-nę kuchennych drzwi.Zauważyła odcisk zakrwawionej dło-ni i pomyślała o Lordzie.Borzoj już zniknął w kniei, ale ci-chy gwizd jego pana sprawił, że zwierzę wypadło pędemspomiędzy drzew.- Nie będzie zapuszczał się zbyt daleko.Tylko na tyle,żeby złapać trop - wyjaśnił szeptem Thorn.Pies usiadł na tylnych łapach, a adwokat pogłaskał gopo głowie.- Szukaj, Aleksiej.Szukaj.Zwierzę ponownie zniknęło między drzewami.Thorn podążył jego śladem.Akilina niepokoiła się losem Lorda.Najprawdopodob-niej otrzymał kolejny postrzał.Głos, który słyszała wcześ-niej, należał do Taylora Hayesa.Miles sądził zapewne, że onai Thorn już nie żyją - uznał za nikłe szanse, by oboje zdołaliujść z rąk dwóch profesjonalnych zabójców.Lecz w sukursprzyszedł im rosyjski chart.Zwierzę cechowało się niezwy-kłym instynktem, a jego lojalność budziła najgłębszy podziw.Również postawa Micheala Thorna zasługiwała na uznanie.451W żyłach tego człowieka płynęła królewska krew.Może dziękitemu zachowywał się w taki właśnie, a nie inny sposób.Bab-cia wiele razy opowiadała Akilinie o czasach pod panowa-niem cara.Naród traktował władcę z nabożną czcią, za jegosiłę i dobrą wolę.W ich oczach car był ucieleśnieniem Bogana ziemi, w czasach potrzeby u niego szukali obrony.Car był Rosją.Może Michael Thorn rozumiał tę odpowiedzialność [ Pobierz całość w formacie PDF ]