[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnożą się jakoś, kiedy nikt nie patrzy?Już dwa razy stłukłem sobie w nocy paluch, wpadając na to różowe,błękitne albo kremowo-marmurkowe draństwo.Rozejrzałem się.Najbliższe okno było szczelnie zasunięte istarannie zamknięte na aluminiowy, obrotowy skobelek w ocze-kiwaniu na Tajfun Numer Dwanaście.Zbliżał się do nas małymi,ale systematycznymi kroczkami.Tak przynajmniej twierdził Johnz racji swojej posady na piątym piętrze.Radio Yokohama, jakostacja niszowa, retransmitowało prognozę pogody i wiadomości,kupowane od innych rozgłośni, niemniej John uważał się za fa-chowca od Zwiata Zewnętrznego.Razem z jego tajfunami.Na razielało soczyście - jak to przed tajfunem - jednak okno zdawało siębyć suche.AHA! Sufit.Zadarłem głowę, stanąłem na palcach i dotknąłem ciemnej,kapiącej plamy.Na głowę polała mi się cieniutka strużka wody, apod nogi spadł wielki płat tynku, rozciapując się z pluskiem namacie.Kałuża zabarwiła się na brudnożółtawo.Ciurkająca z sufitu strużka podwoiła swoją grubość.Znowu zadarłem głowę, szukając zródła.Z dziury w suficiemrugnęły na mnie czarne oczka, coś pisnęło i znikło.Szczur?Czyżby Debiru znowu się obijał?Na korytarzu coś zawyło na dwa głosy.Odkurzacz.I suszarka.Pan Ikeda dzielnie wsysał kałużę odkurzaczem przemysłowychrozmiarów, drugą ręką celując w tatami wyjącą jak potępieniec ró-żową suszarką do włosów.Tą, którą rozbierał niedawno John.Kombinacja wody na podłodze, podłączonej do prądu suszarkioraz pana Ikedy, spowodowała, że postanowiłem spędzić jeszczetrochę czasu na względnie bezpiecznym stołeczku.-.- powiedział pan Ikeda.- Nic nie słyszę! - zawołałem.- Czego nie ma?- Suszarka! wrzasnąłem.- Suszarka? Suszarka.Suszarka! - Rozjarzył się i zwolnił palcemjęzyk spustowy.Odkurzacz ciągle gulgotał i zachłystywał się wciąganą wodą, alepo wyłączeniu suszarki miałem wrażenie, że zapadła błogosławionacisza.Pan Ikeda położył suszarkę na mokrej jeszcze macie.- Może by pan tak kabel wyciągnął ze ściany.? - zaproponowałem.Ikeda poprawił okulary, dziś zawadiacko trzymane dwoma ro-dzajami taśmy izolacyjnej lewa łapka czerwoną, prawa żółtą wzielone paski i wytrzeszczył na mnie oczy.- Kabel jest - powiedział.- Mikrofon się zgubił.- Suszarka.? Wyłączyć.?- Lampa się przepaliła.W mesa boogie.Studio B.- Ale Amanda nie nagrywa na mesie tylko na marshallu, tym doakustyka - zaoponowałem, przestępując ostrożnie z nogi na nogę(stołeczek był ciut za mały).- Właśnie - powiedział Ikeda, celując we mnie oskarżycielskolutownicą, która nie wiedzieć skąd pojawiła się w jego dłoni.-PaniAmanda chodzi po ścianach i potem cieknie.Poszedłem sięposkarżyć Hayakawa-san.- Pochylił z szacunkiem głowę, wyma-wiając nazwisko przełożonego.- To się leje z sufitu zaoponowałem.- Bo tam jest szczur, anie Amanda!Oczy Ikedy zamrugały dramatycznie zza szkieł grubości luksferów- A.Jezioro! Wessę je odkurzaczem i osuszę suszarką.Martin--san wziął ten mikrofon, co go tam nie ma w szafce?- Nie MIZUUMI, jezioro, tylko NEZUMI, szczur.- A.Dlatego Martin-san się boi na stołeczku?- Nie dlatego, tylko suszarka pod napięciem i mokra podłoga.- Lamp do mesy nie ma w magazynie.A mikrofon już drugi zgi-nął.MD-441.Dynamiczny.Ale dobry.Proszę.- Ikeda wręczył mirurę odkurzacza.- Ja będę suszarką pod napięciem, a Martin-sanrurą.Rura bez napięcia.Większa część kałuży znikła, wessana przez stalowego smoka,więc w przebłysku geniuszu skierowałem rurę do sufitu, chwytająccieknący strumyczek.Odkurzacz zagulgotał radośnie i przyssał siędo dziury.Ikeda pracowicie zamiatał strumieniem gorącego powietrzapodłogę.Z rozgrzanego, parującego tatami unosiła się delikatnawoń bagiennego rozkładu.W okna sypnęło nową falą deszczu.Zatęskniłem za moimi dwunastoma apostołami danitołu.Z nimi przynajmniej szło się dogadać.Czarne chmury nad wieżyczką podwórka nie pozostawiającienia wątpliwości co do swoich zamiarów.Zasuwam okno ipostanawiam przewietrzyć umysł, zanim łunie.Nie zanosi sięwcale na szybką, krótką burzę, lecz porządną ulewę, jakprzed.tajfunem? Dziś rano John coś wspominał.A możeMartin? Nie pamiętam.Przypominam sobie mimochodemmonsun, który złapał nas kiedyś na MorzuPołudniowochińskim, gdy płynęliśmy łodzią z wakacji.Byłamwtedy jeszcze w wieku przedszkolnym - mama pozieleniała natwarzy, ale twardo udawała przed swoją małą córeczką, żewszystko jest w porządku.Winda nie działa, pewnie w wyniku wczorajszej naprawyświatła w korytarzu przez Ikeda-san.Zwróciłam mu wczoraj de-likatnie uwagę, że chyba nic jest konieczne zrywanie tapet ześcian aż do zakrętu, by naprawić jedną przełączkę na suficie, aleofuknął mnie tylko Chyba nigdy nie zrozumiem tego typu łudzi.Zbiegam po schodach na półpiętro, mijam niebieskie drzwi,uchylone jak zawsze, na trzecim podnoszę z podłogi bonsai(może ono lubi leżeć, a ja mu w tym przeszkadzam?), krótkitrawers bokiem korytarza przy samej ścianie, bo w środku na-dał ślady po wykopaliskach, zakręt, schodek, dwa okienka, dłu-ga prosta, schody w dół, jeszcze raz, przedsionek.Niesamo-wite.Nie zgubiłam się! Martin miał rację, po kilku tygodniachmogę już organizować kursy przewodnickie.Razem z basistą,bo on jeden nigdy się nie spóznia, narzekając, że znów się zgu-bił.Ha.Zdolny chłopak.Dumna z siebie, uchylam drzwi, które witają mnie.miauk-nięciem. Oj, mały, prawie nadepnęłam ci na ogon! Wychodzisz?Debitu patrzy na mnie lekko zaskoczony.Koty mają niesa-mowita, mimikę.Miękkim ruchem wskakuje na parapet i udaje,że patrzy z zainteresowaniem przez okno, dając tym samym dozrozumienia, żeby go zostawić w spokoju. No dobra, chcesz, to zostań, leniu paskudny.Boisz się,żeci futro zmoknie, co?Drzwi wydają dziwny dzwięk, jakby.Nie, to nie drzwi.To koza.Różne rzeczy już w tym miejscu widziałam i już, już prawieudało mi się uwierzyć, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.ALE KOZA???Przywiązana linką do kratki okienka tuż nad ziemią jak gdy-by nigdy nic skubie rachityczne zdzbła trawek wyrastającychz centymetrowej przestrzeni pomiędzy ceglanym murem a, be-tonowym dnem podwórka.Podchodzę dwa kroki, żeby przyj-rzeć się bliżej, upewnić, że widzę to, co widzę.Koza zmieniaw tym czasie obiekt zainteresowania i zaczyna ze stoickim ko-zim spokojem skubać nogawki moich spodni.Tak zwyczajnie.Jak to koza.Nk niezwykłego.Gdzie jest Maron? On na pewno miałby jakieś wytłumacze-nie.Pan Hayakawa? Szalony Techniczny? Tabashi-san?Ktokolwiek???!!!- HirM, do budy! zawołał John do mikrofonu, pochylającsię nad stołem mikserskim.- Jak ty się odzywasz do klienta? - zaprotestowałem.-Młodzież słucha, ona się uczy!Młodzież nie słuchała, bo notowała coś pilnie w swoim kajecie.-Wyluzuj, panie starszy studyjny - rzucił John.- HirM swój człowiek,wszystko można mu powiedzieć i się nie obraża.- To nie znaczy.- zacząłem, ale w drzwiach stał już basista,przepraszając, że żyje.- Wskakuj! - zaprosił uprzejmie klienta John.- Posłuchamy, cośtam nabroił na tym swoim basie.Andrzej ustawił licznik taśmy i wcisnął orangutana.- Nierówno w kilku miejscach powiedziałem do otaczającegomnie powietrza, kiedy przebrzmiały ostatnie nuty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Mnożą się jakoś, kiedy nikt nie patrzy?Już dwa razy stłukłem sobie w nocy paluch, wpadając na to różowe,błękitne albo kremowo-marmurkowe draństwo.Rozejrzałem się.Najbliższe okno było szczelnie zasunięte istarannie zamknięte na aluminiowy, obrotowy skobelek w ocze-kiwaniu na Tajfun Numer Dwanaście.Zbliżał się do nas małymi,ale systematycznymi kroczkami.Tak przynajmniej twierdził Johnz racji swojej posady na piątym piętrze.Radio Yokohama, jakostacja niszowa, retransmitowało prognozę pogody i wiadomości,kupowane od innych rozgłośni, niemniej John uważał się za fa-chowca od Zwiata Zewnętrznego.Razem z jego tajfunami.Na razielało soczyście - jak to przed tajfunem - jednak okno zdawało siębyć suche.AHA! Sufit.Zadarłem głowę, stanąłem na palcach i dotknąłem ciemnej,kapiącej plamy.Na głowę polała mi się cieniutka strużka wody, apod nogi spadł wielki płat tynku, rozciapując się z pluskiem namacie.Kałuża zabarwiła się na brudnożółtawo.Ciurkająca z sufitu strużka podwoiła swoją grubość.Znowu zadarłem głowę, szukając zródła.Z dziury w suficiemrugnęły na mnie czarne oczka, coś pisnęło i znikło.Szczur?Czyżby Debiru znowu się obijał?Na korytarzu coś zawyło na dwa głosy.Odkurzacz.I suszarka.Pan Ikeda dzielnie wsysał kałużę odkurzaczem przemysłowychrozmiarów, drugą ręką celując w tatami wyjącą jak potępieniec ró-żową suszarką do włosów.Tą, którą rozbierał niedawno John.Kombinacja wody na podłodze, podłączonej do prądu suszarkioraz pana Ikedy, spowodowała, że postanowiłem spędzić jeszczetrochę czasu na względnie bezpiecznym stołeczku.-.- powiedział pan Ikeda.- Nic nie słyszę! - zawołałem.- Czego nie ma?- Suszarka! wrzasnąłem.- Suszarka? Suszarka.Suszarka! - Rozjarzył się i zwolnił palcemjęzyk spustowy.Odkurzacz ciągle gulgotał i zachłystywał się wciąganą wodą, alepo wyłączeniu suszarki miałem wrażenie, że zapadła błogosławionacisza.Pan Ikeda położył suszarkę na mokrej jeszcze macie.- Może by pan tak kabel wyciągnął ze ściany.? - zaproponowałem.Ikeda poprawił okulary, dziś zawadiacko trzymane dwoma ro-dzajami taśmy izolacyjnej lewa łapka czerwoną, prawa żółtą wzielone paski i wytrzeszczył na mnie oczy.- Kabel jest - powiedział.- Mikrofon się zgubił.- Suszarka.? Wyłączyć.?- Lampa się przepaliła.W mesa boogie.Studio B.- Ale Amanda nie nagrywa na mesie tylko na marshallu, tym doakustyka - zaoponowałem, przestępując ostrożnie z nogi na nogę(stołeczek był ciut za mały).- Właśnie - powiedział Ikeda, celując we mnie oskarżycielskolutownicą, która nie wiedzieć skąd pojawiła się w jego dłoni.-PaniAmanda chodzi po ścianach i potem cieknie.Poszedłem sięposkarżyć Hayakawa-san.- Pochylił z szacunkiem głowę, wyma-wiając nazwisko przełożonego.- To się leje z sufitu zaoponowałem.- Bo tam jest szczur, anie Amanda!Oczy Ikedy zamrugały dramatycznie zza szkieł grubości luksferów- A.Jezioro! Wessę je odkurzaczem i osuszę suszarką.Martin--san wziął ten mikrofon, co go tam nie ma w szafce?- Nie MIZUUMI, jezioro, tylko NEZUMI, szczur.- A.Dlatego Martin-san się boi na stołeczku?- Nie dlatego, tylko suszarka pod napięciem i mokra podłoga.- Lamp do mesy nie ma w magazynie.A mikrofon już drugi zgi-nął.MD-441.Dynamiczny.Ale dobry.Proszę.- Ikeda wręczył mirurę odkurzacza.- Ja będę suszarką pod napięciem, a Martin-sanrurą.Rura bez napięcia.Większa część kałuży znikła, wessana przez stalowego smoka,więc w przebłysku geniuszu skierowałem rurę do sufitu, chwytająccieknący strumyczek.Odkurzacz zagulgotał radośnie i przyssał siędo dziury.Ikeda pracowicie zamiatał strumieniem gorącego powietrzapodłogę.Z rozgrzanego, parującego tatami unosiła się delikatnawoń bagiennego rozkładu.W okna sypnęło nową falą deszczu.Zatęskniłem za moimi dwunastoma apostołami danitołu.Z nimi przynajmniej szło się dogadać.Czarne chmury nad wieżyczką podwórka nie pozostawiającienia wątpliwości co do swoich zamiarów.Zasuwam okno ipostanawiam przewietrzyć umysł, zanim łunie.Nie zanosi sięwcale na szybką, krótką burzę, lecz porządną ulewę, jakprzed.tajfunem? Dziś rano John coś wspominał.A możeMartin? Nie pamiętam.Przypominam sobie mimochodemmonsun, który złapał nas kiedyś na MorzuPołudniowochińskim, gdy płynęliśmy łodzią z wakacji.Byłamwtedy jeszcze w wieku przedszkolnym - mama pozieleniała natwarzy, ale twardo udawała przed swoją małą córeczką, żewszystko jest w porządku.Winda nie działa, pewnie w wyniku wczorajszej naprawyświatła w korytarzu przez Ikeda-san.Zwróciłam mu wczoraj de-likatnie uwagę, że chyba nic jest konieczne zrywanie tapet ześcian aż do zakrętu, by naprawić jedną przełączkę na suficie, aleofuknął mnie tylko Chyba nigdy nie zrozumiem tego typu łudzi.Zbiegam po schodach na półpiętro, mijam niebieskie drzwi,uchylone jak zawsze, na trzecim podnoszę z podłogi bonsai(może ono lubi leżeć, a ja mu w tym przeszkadzam?), krótkitrawers bokiem korytarza przy samej ścianie, bo w środku na-dał ślady po wykopaliskach, zakręt, schodek, dwa okienka, dłu-ga prosta, schody w dół, jeszcze raz, przedsionek.Niesamo-wite.Nie zgubiłam się! Martin miał rację, po kilku tygodniachmogę już organizować kursy przewodnickie.Razem z basistą,bo on jeden nigdy się nie spóznia, narzekając, że znów się zgu-bił.Ha.Zdolny chłopak.Dumna z siebie, uchylam drzwi, które witają mnie.miauk-nięciem. Oj, mały, prawie nadepnęłam ci na ogon! Wychodzisz?Debitu patrzy na mnie lekko zaskoczony.Koty mają niesa-mowita, mimikę.Miękkim ruchem wskakuje na parapet i udaje,że patrzy z zainteresowaniem przez okno, dając tym samym dozrozumienia, żeby go zostawić w spokoju. No dobra, chcesz, to zostań, leniu paskudny.Boisz się,żeci futro zmoknie, co?Drzwi wydają dziwny dzwięk, jakby.Nie, to nie drzwi.To koza.Różne rzeczy już w tym miejscu widziałam i już, już prawieudało mi się uwierzyć, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.ALE KOZA???Przywiązana linką do kratki okienka tuż nad ziemią jak gdy-by nigdy nic skubie rachityczne zdzbła trawek wyrastającychz centymetrowej przestrzeni pomiędzy ceglanym murem a, be-tonowym dnem podwórka.Podchodzę dwa kroki, żeby przyj-rzeć się bliżej, upewnić, że widzę to, co widzę.Koza zmieniaw tym czasie obiekt zainteresowania i zaczyna ze stoickim ko-zim spokojem skubać nogawki moich spodni.Tak zwyczajnie.Jak to koza.Nk niezwykłego.Gdzie jest Maron? On na pewno miałby jakieś wytłumacze-nie.Pan Hayakawa? Szalony Techniczny? Tabashi-san?Ktokolwiek???!!!- HirM, do budy! zawołał John do mikrofonu, pochylającsię nad stołem mikserskim.- Jak ty się odzywasz do klienta? - zaprotestowałem.-Młodzież słucha, ona się uczy!Młodzież nie słuchała, bo notowała coś pilnie w swoim kajecie.-Wyluzuj, panie starszy studyjny - rzucił John.- HirM swój człowiek,wszystko można mu powiedzieć i się nie obraża.- To nie znaczy.- zacząłem, ale w drzwiach stał już basista,przepraszając, że żyje.- Wskakuj! - zaprosił uprzejmie klienta John.- Posłuchamy, cośtam nabroił na tym swoim basie.Andrzej ustawił licznik taśmy i wcisnął orangutana.- Nierówno w kilku miejscach powiedziałem do otaczającegomnie powietrza, kiedy przebrzmiały ostatnie nuty [ Pobierz całość w formacie PDF ]