[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A czy chcesz się uczyć?- Jestem pełen dobrych chęci.Nie chcę cię stracić.Jej oczy zabłysły figlarnie.- Ale przecież mnie jeszcze nie miałeś.Zmiejąc się, przyciągnął ją z powrotem w ramiona i przy-tulił.- Nie ma innej podobnej do ciebie, Whitney.Zadziwiaszmnie.Jesteś pełna temperamentu.Czuję się tak, jakby osma-lił mnie miotacz ognia.- To bardzo sprawiedliwe.Ja czuję się tak, jakby mniektoś przekręcił przez wyżymaczkę.Dotknął palcem jej mokrej bluzki.- Wcale tego nie czuję.Czy nie uważasz, że powinnaśzdjąć to mokre ubranie?Uniosła brwi.- Myślę, że zrobię najlepiej, jeżeli zejdę z łóżka.Naszekłopoty zaczęły się, ponieważ byłam na twoim łóżku.- Czy będziemy głosować? Pamiętasz: mamy działaćdemokratycznie.- To niezwykle pociągające, ale nie mam na to czasu.A ty przecież uważasz, że czas jest niezwykle ważny, pamię-tasz? Mam dziś wieczorem otwarcie galerii i muszę się zbierać.- Czy będziemy głosować w sprawie: mam ci towarzy-szyć czy nie?Wyglądała na zdziwioną.- Czy chciałbyś ze mną iść? To mogłoby być nudne dlaciebie.- Kiedyś muszą się zacząć moje lekcje.Zaśmiała się.- To prawda.- Oparła brodę na jego piersi.- Nie wiem,SRczy zdajesz sobie sprawę, że właśnie oboje mieliśmy lekcję.Ważną lekcję.- Naprawdę? Jakoś nie.zauważyłem.Ale to ty jesteś na-uczycielką.Co to była za lekcja?Kreśliła palcem na jego piersi jakieś niewidoczne linie.- Właśnie pokłóciliśmy się po raz pierwszy i nasz zwią-zek wyszedł z tego cało.Nagle przetoczył ją na plecy tak, że znalazł się na niej.Uśmiechnął się i leciutko przesunął wargami po jej wargach.- Czy po kłótni nie powinniśmy się pogodzić?- Myślałam, że już jesteśmy pogodzeni - szepnęła.- Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie akt godzenia się,ale muszę uznać w tym twój autorytet.Usiadł i zsunął się z łóżka, wyciągając do niej rękę.Gdyi Whitney wstała, Stone podał jej szlafrok.- Włóż to na siebie z powrotem i daj mi to swoje mokreubranie.Włożę je do suszarki.Galeria czeka.Wzięła szlafrok i zawahała się.- Czy naprawdę pojedziesz ze mną?- Za nic w świecie nie chciałbym tego opuścić.- Patrzyłna nią uważnie i pogłaskał ją po policzku.- O której godzi-nie jest to otwarcie?- Chyba o siódmej.Uśmiechnął się, słysząc z jaką niepewnością odnosi siędo czasu.- Dopilnuję, żebyś zdążyła.- Uchylił mankiet koszulii spojrzał na zegarek.- Proponuję, żebyś się zbierała.Whitney zasalutowała i zniknęła w łazience.Czuła się jakktoś, komu odroczono wyrok śmierci.Nie miała pojęcia, do-kąd idą, ale wiedziała, że będą razem.SRRozdział siódmyPrzez następne dni Whitney i Stone starali się być razem,kiedy tylko praca im na to pozwalała.To nie było łatwe, po-nieważ rozkłady ich pracy nie pasowały do siebie.Główniedlatego, że Whitney nie miała żadnego rozkładu.Gdy Stone już trzeci raz szukał Whitney po całym SanFrancisco, przestało mu się to podobać.Wreszcie złapał jąw sklepie sprzedającym opony i części samochodowe.GdyMelvin powiedział mu, że Whitney jest w sklepie z częścia-mi samochodowymi; Stone pomyślał, że może znowu maproblemy ze swoim volkswagenem.Na miejscu stwierdził,że Whitney składa jakiegoś nowego robota na środku sklepu.Kilku mężczyzn stało koło niej i patrzyło, jak dziewczynadłubie coś przy metrowej wysokości małpie, trzymającejw jednej ręce klucz francuski, a w drugiej małą, plastikowąoponę.Małpa stała bez ruchu, a Whitney na klęczkach, z lu-townicą w ręku, śmiała się z jakichś uwag, które robił jedenz obserwatorów.- Dobrze się bawisz? - spytał Stone ostro.Whitney musiała wyjrzeć zza małpy, żeby go zobaczyć.Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który zaraz znikł, gdy za-uważyła jego grozne spojrzenie.Usiadła na piętach i powie-działa przepraszająco:- Miałam czekać na ciebie w pracowni.SR- Tak, o szóstej.A teraz jest już po siódmej.Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby domyślić się, żenie jest zadowolony, że znów musi czekać.- To nie potrwa nawet minuty, żeby to skończyć.I bę-dziemy mogli pojechać.Odłożyła lutownicę, zamknęła otwierany tył małpy i wło-żyła z powrotem wtyczkę w kontakt z boku stojaka.Gdy tyl-ko nacisnęła przycisk, ręce i głowa małpy zaczęły się zgod-nie poruszać.Mężczyzni wypowiadali pochlebne raczejuwagi, a Whitney zaczęła zbierać narzędzia i kłaść je do ma-łej metalowej kasety, stojącej na podłodze.Jeden z mężczyzn pomógł zejść Whitney z platformy, in-ny niósł kasetę z narzędziami.Stone podszedł i zastąpił ich,przejmując sam pieczę nad dziewczyną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- A czy chcesz się uczyć?- Jestem pełen dobrych chęci.Nie chcę cię stracić.Jej oczy zabłysły figlarnie.- Ale przecież mnie jeszcze nie miałeś.Zmiejąc się, przyciągnął ją z powrotem w ramiona i przy-tulił.- Nie ma innej podobnej do ciebie, Whitney.Zadziwiaszmnie.Jesteś pełna temperamentu.Czuję się tak, jakby osma-lił mnie miotacz ognia.- To bardzo sprawiedliwe.Ja czuję się tak, jakby mniektoś przekręcił przez wyżymaczkę.Dotknął palcem jej mokrej bluzki.- Wcale tego nie czuję.Czy nie uważasz, że powinnaśzdjąć to mokre ubranie?Uniosła brwi.- Myślę, że zrobię najlepiej, jeżeli zejdę z łóżka.Naszekłopoty zaczęły się, ponieważ byłam na twoim łóżku.- Czy będziemy głosować? Pamiętasz: mamy działaćdemokratycznie.- To niezwykle pociągające, ale nie mam na to czasu.A ty przecież uważasz, że czas jest niezwykle ważny, pamię-tasz? Mam dziś wieczorem otwarcie galerii i muszę się zbierać.- Czy będziemy głosować w sprawie: mam ci towarzy-szyć czy nie?Wyglądała na zdziwioną.- Czy chciałbyś ze mną iść? To mogłoby być nudne dlaciebie.- Kiedyś muszą się zacząć moje lekcje.Zaśmiała się.- To prawda.- Oparła brodę na jego piersi.- Nie wiem,SRczy zdajesz sobie sprawę, że właśnie oboje mieliśmy lekcję.Ważną lekcję.- Naprawdę? Jakoś nie.zauważyłem.Ale to ty jesteś na-uczycielką.Co to była za lekcja?Kreśliła palcem na jego piersi jakieś niewidoczne linie.- Właśnie pokłóciliśmy się po raz pierwszy i nasz zwią-zek wyszedł z tego cało.Nagle przetoczył ją na plecy tak, że znalazł się na niej.Uśmiechnął się i leciutko przesunął wargami po jej wargach.- Czy po kłótni nie powinniśmy się pogodzić?- Myślałam, że już jesteśmy pogodzeni - szepnęła.- Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie akt godzenia się,ale muszę uznać w tym twój autorytet.Usiadł i zsunął się z łóżka, wyciągając do niej rękę.Gdyi Whitney wstała, Stone podał jej szlafrok.- Włóż to na siebie z powrotem i daj mi to swoje mokreubranie.Włożę je do suszarki.Galeria czeka.Wzięła szlafrok i zawahała się.- Czy naprawdę pojedziesz ze mną?- Za nic w świecie nie chciałbym tego opuścić.- Patrzyłna nią uważnie i pogłaskał ją po policzku.- O której godzi-nie jest to otwarcie?- Chyba o siódmej.Uśmiechnął się, słysząc z jaką niepewnością odnosi siędo czasu.- Dopilnuję, żebyś zdążyła.- Uchylił mankiet koszulii spojrzał na zegarek.- Proponuję, żebyś się zbierała.Whitney zasalutowała i zniknęła w łazience.Czuła się jakktoś, komu odroczono wyrok śmierci.Nie miała pojęcia, do-kąd idą, ale wiedziała, że będą razem.SRRozdział siódmyPrzez następne dni Whitney i Stone starali się być razem,kiedy tylko praca im na to pozwalała.To nie było łatwe, po-nieważ rozkłady ich pracy nie pasowały do siebie.Główniedlatego, że Whitney nie miała żadnego rozkładu.Gdy Stone już trzeci raz szukał Whitney po całym SanFrancisco, przestało mu się to podobać.Wreszcie złapał jąw sklepie sprzedającym opony i części samochodowe.GdyMelvin powiedział mu, że Whitney jest w sklepie z częścia-mi samochodowymi; Stone pomyślał, że może znowu maproblemy ze swoim volkswagenem.Na miejscu stwierdził,że Whitney składa jakiegoś nowego robota na środku sklepu.Kilku mężczyzn stało koło niej i patrzyło, jak dziewczynadłubie coś przy metrowej wysokości małpie, trzymającejw jednej ręce klucz francuski, a w drugiej małą, plastikowąoponę.Małpa stała bez ruchu, a Whitney na klęczkach, z lu-townicą w ręku, śmiała się z jakichś uwag, które robił jedenz obserwatorów.- Dobrze się bawisz? - spytał Stone ostro.Whitney musiała wyjrzeć zza małpy, żeby go zobaczyć.Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który zaraz znikł, gdy za-uważyła jego grozne spojrzenie.Usiadła na piętach i powie-działa przepraszająco:- Miałam czekać na ciebie w pracowni.SR- Tak, o szóstej.A teraz jest już po siódmej.Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby domyślić się, żenie jest zadowolony, że znów musi czekać.- To nie potrwa nawet minuty, żeby to skończyć.I bę-dziemy mogli pojechać.Odłożyła lutownicę, zamknęła otwierany tył małpy i wło-żyła z powrotem wtyczkę w kontakt z boku stojaka.Gdy tyl-ko nacisnęła przycisk, ręce i głowa małpy zaczęły się zgod-nie poruszać.Mężczyzni wypowiadali pochlebne raczejuwagi, a Whitney zaczęła zbierać narzędzia i kłaść je do ma-łej metalowej kasety, stojącej na podłodze.Jeden z mężczyzn pomógł zejść Whitney z platformy, in-ny niósł kasetę z narzędziami.Stone podszedł i zastąpił ich,przejmując sam pieczę nad dziewczyną [ Pobierz całość w formacie PDF ]