[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kamery telewizji przemysłowej obejmują swoim zasięgiem cały teren, ze stuprocentową nakładką; monitorujeje w czasie rzeczywistym trzyosobowa ekipa.Czy raczej zacznie, kiedy wszystkouruchomimy.Na tym piętrze i na poprzednim mamy skrytki z bronią, w których trzymamygaz obezwładniający, tasery i spraje pieprzowe.- A kto dostarcza mięśniaków? - spytałem.- Czy to J-J ich tu ściągnęła? Wyglądają jaknazistowscy szturmowcy.- Nie są przeciętną szpitalną ochroną, jeśli to miałeś na myśli, Castor - mruknął Gil.-Wiesz przecież, z czym mamy tu do czynienia.Jak myślisz, ile wytrzymałby przeciętnyemerytowany policjant w starciu z loup-garou?To, co mówił, miało pewien sens, lecz ponownie wyczuwałem to, czego niedopowiedział: sama natura pracy Jenny-Jane wymagała poważniejszych i zdecydowaniebardziej pozbawionych skrupułów mięśniaków niż ci, których można zatrudnić w zwykłejfirmie ochroniarskiej.Sądząc z wyglądu gości, których spotkałem w recepcji, wielokrotnieprzekraczali pokiereszowaną i poobijaną cienką linię dzielącą prywatnych ochroniarzy odnajemników.Gil wciąż gadał - coś o zamkach i kodach - lecz jego słowa zagłuszało owo ulotnepoczucie narastające z każdym krokiem.W końcu zatrzymałem się przed ciężkimi,pozbawionymi okienka drzwiami z zamkiem szyfrowym.Tabliczka na nich głosiła:nieupoważnionym wstęp wzbroniony, pod spodem widniała druga: wstęp tylko z eskortą.Gil przeszedł jeszcze parę kroków i obejrzał się na mnie niecierpliwie.- Co jest? - spytał.Wskazałem ręką drzwi.- Pomyślałem, że może zajrzę i się przywitam.- Z kim?- Z Rosie Crucis.Bo tu przecież ją trzymacie, prawda?Zamiast odpowiedzieć, Gil wrócił i postukał zgiętym palcem wskazującym w tabliczkęnieupoważnionym wstęp wzbroniony.- No to mnie upoważnij - zaproponowałem.- Wal się - odparował kontrpropozycją.Uznałem, że mamy impas.Szliśmy dalej i, pokonawszy kilka zakrętów, w końcu znalezliśmy się w szerszymkorytarzu.Zamykały go wielkie metalowe drzwi, grube jak w skarbcu, na pierwszy rzut okaobwieszone liczniejszymi ostrzeżeniami o zagrożeniu chemicznym niż kantyna wCzarnobylu.Na drugi rzut oka przekonałem się, że to wcale nie ostrzeżenia, lecz blokady z rodzaju pentagramów, wytłoczone w stali, pomalowane kontrastowymi barwami iprzykręcone do metalu drzwi.Wszystkie broniły dostępu, powtarzając w kilkunastumartwych językach filuterne wariacje na temat  jeszcze jeden krok, a będziesz bardziejmartwy niż obecnie".Drzwi miały też całą kupę zamków - szyfrowy, jak u Rosie, czytnik karty i dwazwykłe zamki ASSA Abloy najwyższej klasy.Gil otworzył je kolejno, a potem odwrócił siędo mnie z ręką na stalowym drążku, który służył za klamkę.- Czujesz jakiś zapach? - spytał z paskudnym uśmiechem na twarzy.- Niby jaki?- No, tak bezbłędnie wyłapałeś Rosie, że sądziłem, że może coś powiesz.Pchnięciem otworzył drzwi i wówczas poczułem.Nie zapach - to tylko określenie Gilana obecność umarłych i nieumarłych.W mroku za drzwiami rozbrzmiała kakofonia, jakiejjeszcze nigdy nie słyszałem, atakująca mój zmysł śmierci.Odruchowo cofnąłem się o krok, a potem kolejny, unosząc dłoń przed twarz, jakby wobronie przed fizyczną napaścią.Po drugim kroku ściana korytarza trąciła mnie w plecy i niemiałem już gdzie się cofać.Głośno przełknąłem ślinę, próbując opanować ów obłęd, podczasgdy Gil obserwował mnie z wyrazną satysfakcją.- Zawsze tak to działa za pierwszym razem - rzekł.- Za drugim także.Wejdz i samzobacz.Pomaszerował w ciemność, nie oglądając się za siebie, by sprawdzić, czy idę za nim.To było szyderstwo i wyzwanie.Przekroczenie progu wymagało ogromnego wysiłku, jeszczewiększego potrzebowałem, by nie przycisnąć rąk do uszu w bezsensownej próbiezablokowania dzwięków, które przecież nie uszy wychwytywały.Staliśmy na metalowejplatformie, nasze kroki odbijały się niczym łomot bębna w przestrzeni znacznie większej niżzwykły pokój.Wokół zalegała nieprzenikniona ciemność, dopóki Gil nie przesunąłdzwigienki na ścianie tuż obok drzwi.Wówczas w górze zapłonęło parędziesiąt reflektorów,przebijając ciemność i oświetlając olbrzymi, cementowoszary bunkier.Gil podszedł do poręczy, oparł się o nią nonszalancko i spojrzał przed siebie.Po parusekundach ruszyłem w jego ślady.Głowę nadal tak bardzo wypełniał mi głuchy rezonans, żeledwie wyłapywałem głos towarzysza - jedyny prawdziwy dzwięk pośród psychicznegozamętu.- To wszystko jest nowe - oświadczył.Pod nami ciągnęło się pomieszczenie przypominające olbrzymi magazyn, podzielonyna mniejsze części nie regałami ani pojemnikami, tylko wielopiętrowymi strukturami, jakby solidniejszymi wersjami tymczasowych biur wznoszonych na budowach.To jednak nie byłyprzenośne kontenery, lecz fortyfikacje z pustaków ze stalowymi drzwiami, pozbawione okien- a drzwi tkwiły dość blisko siebie, by dać pojęcie o ukrytej za nimi przestrzeni: w środkumusiało być dość miejsca, by zamachnąć się ręką, ale bez zbytniego entuzjazmu.Pomiędzy blokami ciągnęły się stalowe schody i pomosty, a przestrzeń między nimi -szerokie korytarze z podłogami ze stalowych kratownic - co dziesięć stóp dzieliły bariery zmetalowej siatki z bramkami.Chwilowo nikt ich nie pilnował, a wszystkie bramki stałyotworem: zapewne zamykały się automatycznie w razie nieuprawnionego otwarcia którejśceli, tak by mieszkaniec grobu z widokiem nie zawędrował zbyt daleko.- Dwieście czterdzieści cel - oznajmił Gil [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •