[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mój dom jest własnością resortu, mieszkania będą służbowe, nie można zamieniać.- Co się będziemy w tej chwili zastanawiać! Potem zobaczymy.No, cóżeś się tak zamyślił?Istotnie się zamyśliłem.Żyłem przecież nadzieją, że z chwilą otrzymania mieszkaniawszystko się zmieni, że w końcu zamieszkamy razem, że będziemy mieli dom, rodzinę,i właśnie z myślą o tym godziłem się z istniejącą sytuacją, niezbyt dla mnie wygodnąi korzystną.A Sonia ciągnie dalej:- Faktycznie będziesz mieszkał u mnie, ale formalnie nie masz mieszkania, muszą cidać w pracy, ostatecznie skończyłeś wyższą uczelnię, to ich obowiązek.Dlaczego miałbyśprzepuścić taką okazję?Na to ja mówię żartem:- Nie boisz się, że będę rościł pretensje do twojego mieszkania?- O tym nie myślę i nawet nie chcę myśleć - poważnie odpowiada Sonia - chociaż w życiu wszystko się może zdarzyć: ludzie się rozchodzą, stają się wrogami i nieporozumienia na temat mieszkania okazują się nieuniknione.Nasza wyższość polega natym, że jesteśmy niezależni, nasze spotkania są prawdziwym świętem, i to właśnie jestnajlepsze, najsilniej wiąże, uwierz mi.Cóż, rozumiem ją.Wy też powinniście ją zrozumieć.Pamiętacie te czasy, pamiętacie,jak kryzys mieszkaniowy dawał się ludziom we znaki, pamiętacie uroki wspólnych mieszkańkwaterunkowych, pamiętacie, jak ludzie walczyli o każdy metr powierzchni, jak trzymali sięjej kurczowo, bojąc się stracić przydział?.Sonia też walczyła o pokój dla siebie, wywalczyłago wreszcie, i dlatego jest dla niej tak cenny, ja też nie mieszkam pod mostem, mam dach nadgłową, teraz przeniosę się do niej i będę czekał, aż otrzymam przydziałmieszkaniowyz zakładu pracy.Wszystko to racja.Pragnąłem jednak, żeby nasza miłość była ważniejsza niż kryzysmieszkaniowy, żeby Sonia kochała mnie bardziej aniżeli swój wymarzony pokój, żeby dlamnie cisnęła go w diabły! Przecież mój ojciec zrezygnował dla matki z czegoś nieporównaniewiększego niż mieszkanie kwaterunkowe.Bo ją kochał.I zrozumiałem, że Sonia nie kocha mnie taką miłością i nigdy nie pokocha.Jest dobrym, przyzwoitym człowiekiem, ale jej wyobrażenia o życiu są zupełnie inne.- Posłuchaj - mówię - a może w ogóle nie powinienem był się tu przenosić?- Źle ci ze mną?- Bardzo mi z tobą dobrze.Ale nie zawsze i nie w każdej sprawie jestem z tobą.Zamyśliła się, po czym powiedziała:- Może masz rację.Chyba tak.Takie życie nie jest dla ciebie.Ale trudno mi będzie sięz tobą rozstać.- Mnie też - odpowiadam - ale dojdzie do tego wcześniej czy później, a im wcześniej,tym lepiej dla nas.Mówię to spokojnie, nawet się uśmiecham, ale w sercu.Mój Boże, czyżby wszystkorunęło?!- Rób, jak uważasz - mówi Sonia - ja cię kochałam i kocham nadal.Na dworcu rozpłakała się.- Jesteś wspaniałym człowiekiem, Borysie, wspaniałym, ale rozumiem, że ja się dlaciebie nie nadaję, uprzedzałam cię.Nie wspominaj mnie źle.Nigdy o tobie nie zapomnę.- Ja też o tobie nie zapomnę - odparłem.- Życzę ci szczęścia.I tak się rozstaliśmy.Cóż, bywa.Nie udało się, nie wyszło.Kilka lat temu spotkałem Sonię przypadkowo w kinie „Rosja” na festiwalu filmowym.Jestem zresztą takimsamym kinomanem, jak w swoim czasie byłem amatorem teatru.Ale moi synowie ogromnielubią kino, i kiedy odbywa się jakiś festiwal filmowy, ganiają po całej Moskwie i mnie teżciągną ze sobą.No więc siedzę sobie w kinie „Rosja”, nie pamiętam już, jaki pokazywanofilm, i nagle spostrzegam, że przygląda mi się jakaś nie najmłodsza kobieta.Nie poznałem jej w pierwszej chwili, odwróciłem się, a potem nagle dotarło do mnie.Sonia! Znowu się obejrzałem, twarz pomarszczona, cóż, trzydzieści lat upłynęło, a i całajakoś tak wychudła, skurczyła się, może stale przestrzegała diety, ale fryzura modna, spodnie.I chociaż wszystko dawno minęło, przeszło, serce mi drgnęło: przecież ją kiedyś kochałem!Kiedy się obejrzałem, odwróciła wzrok w inną stronę.Światło zgasło, patrzę na ekran, ale niemogę się powstrzymać, znowu się oglądam i widzę, że już jej nie ma, wyszła.Dlaczego wyszła, dlaczego nie chciała, żebyśmy się spotkali, przecież jesteśmy jużstarymi ludźmi?.Może wyszła właśnie dlatego, że wstydziła się swojej starości, chciałapozostać w mojej pamięci taka, jaka była trzydzieści lat temu.Nie wiem.Opowiedziałemwam to tylko tak sobie, przy okazji, aby zakończyć sprawę.Na czym to stanąłem? Aha, na tym, że wyjechałem z Kalinina.Z pracy się zwolniłem.Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.Kiedy wróciłem z Leningradu, natychmiast wezwał mnie Wasilij Aleksiejewicz Bojcow i oświadczył, że w fabryce wybuchła awantura, podobno wprowadziłem niewłaściwenormy wydajności i natychmiast muszę złożyć szczegółowy raport na piśmie.A potemwzywa mnie do swojego gabinetu kierowniczka działu kadr, Kamieniewa, jest przecieższefem komórki specjalnej, zamyka drzwi, wyjmuje teczkę z moimi aktami i zaczyna„uściślać” sprawę moich krewnych w Szwajcarii.Kamieniewa, obrzydliwe grube babsko,w swoim czasie zajmowała odpowiedzialne stanowiska, ale z braku wykształcenia i z powodukłótliwego charakteru zjechała w dół, zachowała jednak maniery pracownika wyższegoszczebla, śmiech powiedzieć, miała taką minę, jakby wszystko o wszystkich wiedziała i jakbylosy każdego spoczywały w jej rękach; w pewnej mierze istotnie tak było, mogła porządnieczłowiekowi zaszkodzić.Kiedy mnie wezwała, zdałem sobie sprawę, że z tymi normamizanosi się na większe nieporozumienie, ale nie bałem się ani trochę: to tamci nie wiedzą, o cochodzi, natomiast ja wiem, tamci są w naszym przedsiębiorstwie ludźmi przypadkowymi, a jaw nim wyrosłem.Oświadczyłem Kamieniewej, że w moich aktach personalnych jest wszystko, że nie mam nic do dodania, nie będę tracił czasu na rozmowy i żegnam.Aż ustaotworzyła ze zdumienia.Teraz krótko wyjaśnię, o co chodziło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Mój dom jest własnością resortu, mieszkania będą służbowe, nie można zamieniać.- Co się będziemy w tej chwili zastanawiać! Potem zobaczymy.No, cóżeś się tak zamyślił?Istotnie się zamyśliłem.Żyłem przecież nadzieją, że z chwilą otrzymania mieszkaniawszystko się zmieni, że w końcu zamieszkamy razem, że będziemy mieli dom, rodzinę,i właśnie z myślą o tym godziłem się z istniejącą sytuacją, niezbyt dla mnie wygodnąi korzystną.A Sonia ciągnie dalej:- Faktycznie będziesz mieszkał u mnie, ale formalnie nie masz mieszkania, muszą cidać w pracy, ostatecznie skończyłeś wyższą uczelnię, to ich obowiązek.Dlaczego miałbyśprzepuścić taką okazję?Na to ja mówię żartem:- Nie boisz się, że będę rościł pretensje do twojego mieszkania?- O tym nie myślę i nawet nie chcę myśleć - poważnie odpowiada Sonia - chociaż w życiu wszystko się może zdarzyć: ludzie się rozchodzą, stają się wrogami i nieporozumienia na temat mieszkania okazują się nieuniknione.Nasza wyższość polega natym, że jesteśmy niezależni, nasze spotkania są prawdziwym świętem, i to właśnie jestnajlepsze, najsilniej wiąże, uwierz mi.Cóż, rozumiem ją.Wy też powinniście ją zrozumieć.Pamiętacie te czasy, pamiętacie,jak kryzys mieszkaniowy dawał się ludziom we znaki, pamiętacie uroki wspólnych mieszkańkwaterunkowych, pamiętacie, jak ludzie walczyli o każdy metr powierzchni, jak trzymali sięjej kurczowo, bojąc się stracić przydział?.Sonia też walczyła o pokój dla siebie, wywalczyłago wreszcie, i dlatego jest dla niej tak cenny, ja też nie mieszkam pod mostem, mam dach nadgłową, teraz przeniosę się do niej i będę czekał, aż otrzymam przydziałmieszkaniowyz zakładu pracy.Wszystko to racja.Pragnąłem jednak, żeby nasza miłość była ważniejsza niż kryzysmieszkaniowy, żeby Sonia kochała mnie bardziej aniżeli swój wymarzony pokój, żeby dlamnie cisnęła go w diabły! Przecież mój ojciec zrezygnował dla matki z czegoś nieporównaniewiększego niż mieszkanie kwaterunkowe.Bo ją kochał.I zrozumiałem, że Sonia nie kocha mnie taką miłością i nigdy nie pokocha.Jest dobrym, przyzwoitym człowiekiem, ale jej wyobrażenia o życiu są zupełnie inne.- Posłuchaj - mówię - a może w ogóle nie powinienem był się tu przenosić?- Źle ci ze mną?- Bardzo mi z tobą dobrze.Ale nie zawsze i nie w każdej sprawie jestem z tobą.Zamyśliła się, po czym powiedziała:- Może masz rację.Chyba tak.Takie życie nie jest dla ciebie.Ale trudno mi będzie sięz tobą rozstać.- Mnie też - odpowiadam - ale dojdzie do tego wcześniej czy później, a im wcześniej,tym lepiej dla nas.Mówię to spokojnie, nawet się uśmiecham, ale w sercu.Mój Boże, czyżby wszystkorunęło?!- Rób, jak uważasz - mówi Sonia - ja cię kochałam i kocham nadal.Na dworcu rozpłakała się.- Jesteś wspaniałym człowiekiem, Borysie, wspaniałym, ale rozumiem, że ja się dlaciebie nie nadaję, uprzedzałam cię.Nie wspominaj mnie źle.Nigdy o tobie nie zapomnę.- Ja też o tobie nie zapomnę - odparłem.- Życzę ci szczęścia.I tak się rozstaliśmy.Cóż, bywa.Nie udało się, nie wyszło.Kilka lat temu spotkałem Sonię przypadkowo w kinie „Rosja” na festiwalu filmowym.Jestem zresztą takimsamym kinomanem, jak w swoim czasie byłem amatorem teatru.Ale moi synowie ogromnielubią kino, i kiedy odbywa się jakiś festiwal filmowy, ganiają po całej Moskwie i mnie teżciągną ze sobą.No więc siedzę sobie w kinie „Rosja”, nie pamiętam już, jaki pokazywanofilm, i nagle spostrzegam, że przygląda mi się jakaś nie najmłodsza kobieta.Nie poznałem jej w pierwszej chwili, odwróciłem się, a potem nagle dotarło do mnie.Sonia! Znowu się obejrzałem, twarz pomarszczona, cóż, trzydzieści lat upłynęło, a i całajakoś tak wychudła, skurczyła się, może stale przestrzegała diety, ale fryzura modna, spodnie.I chociaż wszystko dawno minęło, przeszło, serce mi drgnęło: przecież ją kiedyś kochałem!Kiedy się obejrzałem, odwróciła wzrok w inną stronę.Światło zgasło, patrzę na ekran, ale niemogę się powstrzymać, znowu się oglądam i widzę, że już jej nie ma, wyszła.Dlaczego wyszła, dlaczego nie chciała, żebyśmy się spotkali, przecież jesteśmy jużstarymi ludźmi?.Może wyszła właśnie dlatego, że wstydziła się swojej starości, chciałapozostać w mojej pamięci taka, jaka była trzydzieści lat temu.Nie wiem.Opowiedziałemwam to tylko tak sobie, przy okazji, aby zakończyć sprawę.Na czym to stanąłem? Aha, na tym, że wyjechałem z Kalinina.Z pracy się zwolniłem.Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.Kiedy wróciłem z Leningradu, natychmiast wezwał mnie Wasilij Aleksiejewicz Bojcow i oświadczył, że w fabryce wybuchła awantura, podobno wprowadziłem niewłaściwenormy wydajności i natychmiast muszę złożyć szczegółowy raport na piśmie.A potemwzywa mnie do swojego gabinetu kierowniczka działu kadr, Kamieniewa, jest przecieższefem komórki specjalnej, zamyka drzwi, wyjmuje teczkę z moimi aktami i zaczyna„uściślać” sprawę moich krewnych w Szwajcarii.Kamieniewa, obrzydliwe grube babsko,w swoim czasie zajmowała odpowiedzialne stanowiska, ale z braku wykształcenia i z powodukłótliwego charakteru zjechała w dół, zachowała jednak maniery pracownika wyższegoszczebla, śmiech powiedzieć, miała taką minę, jakby wszystko o wszystkich wiedziała i jakbylosy każdego spoczywały w jej rękach; w pewnej mierze istotnie tak było, mogła porządnieczłowiekowi zaszkodzić.Kiedy mnie wezwała, zdałem sobie sprawę, że z tymi normamizanosi się na większe nieporozumienie, ale nie bałem się ani trochę: to tamci nie wiedzą, o cochodzi, natomiast ja wiem, tamci są w naszym przedsiębiorstwie ludźmi przypadkowymi, a jaw nim wyrosłem.Oświadczyłem Kamieniewej, że w moich aktach personalnych jest wszystko, że nie mam nic do dodania, nie będę tracił czasu na rozmowy i żegnam.Aż ustaotworzyła ze zdumienia.Teraz krótko wyjaśnię, o co chodziło [ Pobierz całość w formacie PDF ]