[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Drzwi do sklepu nie były zamknięte - powiedziałinspektor.Skinęła głową.- Kto dysponował kluczami do sklepu?- Mój ojciec i ja - wtrącił się Karsten Jespersen.- Ja też mam klucze - powiedziała zmęczonymgłosem.93Gunnarstranda zwrócił się do Karstena.- Ktoś jeszcze?Karsten zamyślił się.- Możliwe, że Arvid i Emmanuel - odpowiedziała.Karsten wciąż się zastanawiał.- Możliwe - powiedział po dłuższej chwili.- Ależtak! - stwierdził stanowczo.- Na pewno mają klucze, je-den i drugi.- O kim mowa? - inspektor zwrócił się do wdowy.- O braciach Reidara - wyjaśniła.- Czy pani mąż nie zamykał drzwi na klucz, kiedy wie-czorem przebywał w sklepie?- Nie mam pojęcia.- Kiedy policjanci przybyli na miejsce, w sklepie byłociemno.Czy pani mąż zwykle gasił światło, gdy zostawałw sklepie po jego zamknięciu?- Jeśli gdzieś zapalał światło, to tylko w biurze, na ty-łach sklepu - wtrącił się Karsten Jespersen.Ingrid Jespersen podeszła szybko do fotela stojącegoobok regału na książki.Usiadła i energicznym ruchem wy-gładziła kant sukienki, która tak bardzo podsunęła się dogóry, że siadając w fotelu, Ingrid odsłoniła kolana.- Naj-dziwniejsze jest to, że natychmiast domyśliłam się, co sięstało.Jak tylko zobaczyłam, że to policjanci dzwonią dodrzwi.Frank Frolich przyjrzał się Karstenowi Jespersenowi,który w napięciu obserwował swoją macochę.- Wiem, że jestem żałosna.Ale to było tak nieprzy-jemne.- Szybko wytarła ręką oczy i pociągnęła nosem.Karsten Jespersen był czerwony na twarzy - ze wściek-łości, stwierdził w myślach Frolich, kiedy mężczyznaz drżącym podbródkiem zwrócił się do Gunnarstrandysyczącym głosem:94- Kończy pan?Policjant zerknął na niego nieobecnym wzrokiem.- Kończę - odpowiedział krótko.- Wiedziałam, że nie żyje - powiedziała.- Nie wiem,o czym wtedy pomyślałam, chciałam po prostu jak naj-szybciej stamtąd wyjść.Gunnarstranda spojrzał na nią.- Dziękuję - powiedział.- Jestem zmuszony nałożyćna panią obowiązek milczenia na temat wszystkich szcze-gółów dotyczących tego, co zobaczyła pani w sklepie - za-kończył spokojnie.- Nakaz milczenia dotyczy równieżpana - powiedział do Karstena Jespersena.- Proszę namwybaczyć - inspektor przybrał formalny ton - ale tak tojest zorganizowane.Musimy niestety.- zawahał się.-Dołożymy wszelkich starań, żeby jak najmniej odczuli pań-stwo naszą obecność - dokończył po namyśle.- W zamianliczymy na państwa wyrozumiałość.Graffiti stęchłe powietrze wypełniające prosektorium jakzwykle zwaliło Franka Frolicha z nóg.Policjant oddychałustami, rozglądając się za krzesłem.W końcu dał za wy-graną i przyłączył się do osób, które dokonywały oględzinzwłok Reidara Folka Jespersena.Białe ciało leżało roz-ciągnięte na metalowym stole tuż pod lampą operacyjną.Frolich utkwił wzrok w inspektorze Gunnarstrandziei doktorze Schwenke.- A co ze sznurkiem wokół szyi ofiary? - spytał Gun-narstranda.- Nić - odpowiedział Schwenke.- Bawełniana.W każ-dym razie na to wygląda.- Chwycił odciętą nitkę nożycz-kami, zbliżył ją do światła i dodał: - Rodzaj czerwonej nicio mocnym, podwójnym splocie.Gunnarstranda założył ręce na plecy i jak zahipno-tyzowany przyglądał się zwłokom - zupełnie tak, jakbyczytał pozew rozwodowy.Asystent preparujący zwłokiwziął do ręki skalpel i spojrzał wyczekująco na doktora,który właśnie nakładał rękawiczki.Schwenke mrugnąłdo Franka Frolicha.- Jak u Rembrandta, no nie? Ubrani na czarno męż-czyzni stojący dookoła zwłok.Tylko patrzeć, jak zacznęwyciągać z jego ramion czerwone przewody.96Schwenke odciągnął na boki pomarszczoną skórę brzu-cha denata i zaczął grzebać w stosunkowo czystej raniekłutej pod prawym sutkiem.- Jedna jedyna rana kłuta - wymamrotał cicho, badającpalcami pozostałe zmiany na skórze.- Reszta to powierz-chowne zadrapania.Pod sutkiem ziała głęboka dziura.Na klatce piersiowejmężczyzny sprawca wypisał niebieskim tuszem kilka literi cyfr.Krew i zadrapania sprawiły, że napis był niewy-razny.Profesor zdrapał ostrożnie krew, która zasłaniałanapis.- Wygląda jak jakiś numer - powiedział.- To są chybacyfry, jak sądzicie? - mówił dalej, przesuwając palcamiwzdłuż rzędu liter i cyfr.- Ten haczyk, o tutaj, to jest jedynka.Ale pierwsza jestlitera.J jak Jorgen.- Jot sto dziewięćdziesiąt pięć - odczytał Frolich.- Właśnie tak - potwierdził Schwenke.- Jakiś kod? - zastanawiał się zniechęcony Gunnar-stranda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Drzwi do sklepu nie były zamknięte - powiedziałinspektor.Skinęła głową.- Kto dysponował kluczami do sklepu?- Mój ojciec i ja - wtrącił się Karsten Jespersen.- Ja też mam klucze - powiedziała zmęczonymgłosem.93Gunnarstranda zwrócił się do Karstena.- Ktoś jeszcze?Karsten zamyślił się.- Możliwe, że Arvid i Emmanuel - odpowiedziała.Karsten wciąż się zastanawiał.- Możliwe - powiedział po dłuższej chwili.- Ależtak! - stwierdził stanowczo.- Na pewno mają klucze, je-den i drugi.- O kim mowa? - inspektor zwrócił się do wdowy.- O braciach Reidara - wyjaśniła.- Czy pani mąż nie zamykał drzwi na klucz, kiedy wie-czorem przebywał w sklepie?- Nie mam pojęcia.- Kiedy policjanci przybyli na miejsce, w sklepie byłociemno.Czy pani mąż zwykle gasił światło, gdy zostawałw sklepie po jego zamknięciu?- Jeśli gdzieś zapalał światło, to tylko w biurze, na ty-łach sklepu - wtrącił się Karsten Jespersen.Ingrid Jespersen podeszła szybko do fotela stojącegoobok regału na książki.Usiadła i energicznym ruchem wy-gładziła kant sukienki, która tak bardzo podsunęła się dogóry, że siadając w fotelu, Ingrid odsłoniła kolana.- Naj-dziwniejsze jest to, że natychmiast domyśliłam się, co sięstało.Jak tylko zobaczyłam, że to policjanci dzwonią dodrzwi.Frank Frolich przyjrzał się Karstenowi Jespersenowi,który w napięciu obserwował swoją macochę.- Wiem, że jestem żałosna.Ale to było tak nieprzy-jemne.- Szybko wytarła ręką oczy i pociągnęła nosem.Karsten Jespersen był czerwony na twarzy - ze wściek-łości, stwierdził w myślach Frolich, kiedy mężczyznaz drżącym podbródkiem zwrócił się do Gunnarstrandysyczącym głosem:94- Kończy pan?Policjant zerknął na niego nieobecnym wzrokiem.- Kończę - odpowiedział krótko.- Wiedziałam, że nie żyje - powiedziała.- Nie wiem,o czym wtedy pomyślałam, chciałam po prostu jak naj-szybciej stamtąd wyjść.Gunnarstranda spojrzał na nią.- Dziękuję - powiedział.- Jestem zmuszony nałożyćna panią obowiązek milczenia na temat wszystkich szcze-gółów dotyczących tego, co zobaczyła pani w sklepie - za-kończył spokojnie.- Nakaz milczenia dotyczy równieżpana - powiedział do Karstena Jespersena.- Proszę namwybaczyć - inspektor przybrał formalny ton - ale tak tojest zorganizowane.Musimy niestety.- zawahał się.-Dołożymy wszelkich starań, żeby jak najmniej odczuli pań-stwo naszą obecność - dokończył po namyśle.- W zamianliczymy na państwa wyrozumiałość.Graffiti stęchłe powietrze wypełniające prosektorium jakzwykle zwaliło Franka Frolicha z nóg.Policjant oddychałustami, rozglądając się za krzesłem.W końcu dał za wy-graną i przyłączył się do osób, które dokonywały oględzinzwłok Reidara Folka Jespersena.Białe ciało leżało roz-ciągnięte na metalowym stole tuż pod lampą operacyjną.Frolich utkwił wzrok w inspektorze Gunnarstrandziei doktorze Schwenke.- A co ze sznurkiem wokół szyi ofiary? - spytał Gun-narstranda.- Nić - odpowiedział Schwenke.- Bawełniana.W każ-dym razie na to wygląda.- Chwycił odciętą nitkę nożycz-kami, zbliżył ją do światła i dodał: - Rodzaj czerwonej nicio mocnym, podwójnym splocie.Gunnarstranda założył ręce na plecy i jak zahipno-tyzowany przyglądał się zwłokom - zupełnie tak, jakbyczytał pozew rozwodowy.Asystent preparujący zwłokiwziął do ręki skalpel i spojrzał wyczekująco na doktora,który właśnie nakładał rękawiczki.Schwenke mrugnąłdo Franka Frolicha.- Jak u Rembrandta, no nie? Ubrani na czarno męż-czyzni stojący dookoła zwłok.Tylko patrzeć, jak zacznęwyciągać z jego ramion czerwone przewody.96Schwenke odciągnął na boki pomarszczoną skórę brzu-cha denata i zaczął grzebać w stosunkowo czystej raniekłutej pod prawym sutkiem.- Jedna jedyna rana kłuta - wymamrotał cicho, badającpalcami pozostałe zmiany na skórze.- Reszta to powierz-chowne zadrapania.Pod sutkiem ziała głęboka dziura.Na klatce piersiowejmężczyzny sprawca wypisał niebieskim tuszem kilka literi cyfr.Krew i zadrapania sprawiły, że napis był niewy-razny.Profesor zdrapał ostrożnie krew, która zasłaniałanapis.- Wygląda jak jakiś numer - powiedział.- To są chybacyfry, jak sądzicie? - mówił dalej, przesuwając palcamiwzdłuż rzędu liter i cyfr.- Ten haczyk, o tutaj, to jest jedynka.Ale pierwsza jestlitera.J jak Jorgen.- Jot sto dziewięćdziesiąt pięć - odczytał Frolich.- Właśnie tak - potwierdził Schwenke.- Jakiś kod? - zastanawiał się zniechęcony Gunnar-stranda [ Pobierz całość w formacie PDF ]