[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic z tego, co przeczytałem, nie pozostało mi w pamięci.Nieprawda, kłamię — gdzieś na dalszych stronach znalazłem notatkę o potrójnym morderstwie: dwie kobiety i małe dziecko.Nie podano nazwisk i nie wiem, czemu w ogóle zapamiętałem tę wiadomość.Wkrótce zasnąłem.Śniło mi się, że pieprze się z Tink, podczas gdy z jej zamkniętych oczu i ust powoli wypływa krew.Krew była zimna, gęsta i lepka.Obudziłem się, wstrząsany dreszczami w klimatyzowanym samolocie, czując niesmak w ustach.Język i wargi miałem suche.Wyjrzałem przez podrapane owalne okno, spoglądając w dół na chmury, i nagle (nie po raz pierwszy) pomyślałem, że w istocie są one inną krainą, krainą, w której wszyscy wiedzą, czego szukają i jak mają wrócić do miejsca wyjścia.Przyglądanie się chmurom to jedna z rzeczy, którą najbardziej lubię w lataniu.To oraz bliskość własnej śmierci.Ciasno owinąłem się cienkim kocem i znów zasnąłem.Jeśli nawet nawiedziły mnie kolejne sny, nic po nich nie pozostało.Wkrótce po tym, jak samolot wylądował w Anglii, nadciągnęła śnieżyca, uszkadzając linie zasilania.Byłem wtedy sam w windzie, która pociemniała i utknęła między piętrami.Natychmiast włączyła się słaba lampka awaryjna.Naciskałem czerwony przycisk alarmu, póki baterie nie wyczerpały się i dzwonek nie umilkł.Potem drżałem już tylko w koszulce z L.A., skulony w kącie małego, srebrnego pokoju, patrząc, jak oddech paruje mi w powietrzu.Nie było tam niczego poza mną.Mimo wszystko jednak czułem się pewnie i bezpiecznie.Wkrótce ktoś się zjawi i otworzy drzwi.W końcu ktoś mnie wypuści, i wiedziałem, że niedługo wrócę do domu.SZKŁO, ŚNIEG I JABŁKANie wiem, czym dokładnie jest.Nikt z nas tego nie wie.Przychodząc na świat, zabiła matkę, ale to nie wystarczy, by wyjaśnić, czym się stała.Twierdzą, że jestem mądra, lecz daleko mi do prawdziwej mądrości, przewidziałam bowiem tylko urywki tego, co się zda-rzyło - zastygłe chwile, uchwycone w kałużach i w zimnym szkle mego zwierciadła.Gdybym była naprawdę mądra, nie próbowałabym zmienić tego, co ujrzałam.Gdybym była mądra, zabiłabym się, nim ją spotkałam, zanim jeszcze usidliłam jego.Mądra wiedźma, tak mnie nazywali.Całe życie oglądałam w snach jego twarz; szesnaście lat marzeń, nim w końcu pewnego ranka zatrzymał konia przy moście i spytał, jak mam na imię.Pomógł mi wsiąść na wysokiego wierzchowca i odjechaliśmy razem do mej małej chaty.Wtulałam twarz w złoto jego włosów.Zażądał tego, co miałam najcenniejsze; oto królewskie prawo.W blasku poranka jego broda była miedzianoczerwona i poznałam go - nie jako króla, gdyż nie znałam się na królach, lecz jako mego kochanka.Wziął ode mnie wszystko, czego zapragnął; takie jest prawo królów; lecz powrócił następnego dnia i kolejnej nocy - czerwona broda, złote włosy, oczy niebieskie niczym letnie niebo, opalona skóra barwy dojrzałej pszenicy.Jego córka była jeszcze dzieckiem; gdy przybyłam do zamku, miała zaledwie pięć lat.W jej komnacie na wieży wisiał portret zmarłej matki: wysokiej kobiety o włosach koloru drewna i orzechowych oczach.Zupełnie nie przypominała swojej bladej córki.Dziewczynka nie jadała z nami.Nie wiem, gdzie się pożywiała.Miałam własne komnaty.Mój mąż, król, także.Kiedy mnie pragnął, posyłał po mnie, a ja szłam do niego, by dać mu rozkosz i samej zaznać z nim rozkoszy.Pewnej nocy, wiele miesięcy po tym, gdy sprowadził mnie do zamku, przyszła do mojej komnaty.Miała wtedy sześć lat.Wyszywałam właśnie w blasku lampy, mrużąc podrażnione dymem i słabym światłem oczy.Gdy uniosłam wzrok, stała przede mną.- Księżniczko?Nie odpowiedziała.Oczy miała czarne jak węgle, czarne jak jej włosy, usta czerwieńsze niż krew.Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.Nawet w słabym blasku lampy jej zęby wydały mi się ostre.- Co robisz tak daleko od swoich pokojów?- Jestem głodna - odparła jak zwyczajne dziecko.Była zima i czasy świeżego jedzenia odeszły wraz ze słońcem i ciepłem, jednakże z powały mojej komnaty zwieszały się łańcuchy wydrążonych i wysuszonych jabłek.Zdjęłam dla niej jedno.- Proszę.Jesień to czas suszenia, konserwowania, czas zbierania jabłek i wytapiania gęsiego smalcu.Zima to czas głodu, śniegu i śmierci, a także zimowego święta, kiedy wcieramy gęsi smalec w skórę całej świni, nadzianej jesiennymi jabłkami, po czym pieczemy ją w piecu bądź na rożnie i podczas uczty dzielimy się chrupkim mięsiwem.Wzięła ode mnie suszone jabłko i zaczęła przeżuwać je ostrymi żółtymi zębami.- Dobre?Kiwnęła głową.Zawsze lękałam się małej księżniczki, lecz w tym momencie poczułam do niej sympatię i łagodnie pogładziłam palcami policzek.Spojrzała na mnie z uśmiechem - rzadko się uśmiechała - po czym zatopiła zęby u podstawy mego kciuka, we wzgórek Wenery, głęboko, aż do krwi.Zaczęłam krzyczeć z bólu i zaskoczenia, ona jednak spojrzała na mnie i umilkłam.Mała księżniczka przycisnęła wargi do mej dłoni i zaczęła lizać, ssać i pić.Gdy skończyła, opuściła komnatę.Na mych oczach rana, którą mi zadała, zaczęła się zamykać, zabliźniać, zrastać.Następnego dnia pozostała tylko stara blizna, zupełnie jakbym w dzieciństwie zacięła się kozikiem.Księżniczka zamroziła mnie, opanowała, zawładnęła mną.To mnie przeraziło bardziej niż krew, którą się karmiła.Po owej nocy zaczęłam o zmroku zamykać drzwi komnaty, blokując je dębową żerdzią.Kazałam też kowalowi wykuć żelazne pręty i umieścić w oknach sypialni.Mój mąż, moja miłość, mój król, coraz rzadziej po mnie posyłał, a kiedy do niego przychodziłam, był oszołomiony, niespokojny, zagubiony.Nie miał już sił kochać się tak jak przystało mężczyźnie i nie pozwalał mi zaspokajać się ustami.Gdy raz spróbowałam, wzdrygnął się gwałtownie i wybuchnął płaczem.Odsunęłam głowę i mocno przytuliłam go do siebie, póki nie umilkł i zasnął jak dziecko.Kiedy spał, przesuwałam palcami po jego skórze.Pokrywały ją dziesiątki starych blizn, nie pamiętałam jednak, by w okresie zalotów miał jakiekolwiek blizny, poza jedną na boku, w miejscu gdzie w młodości zranił go dzik.Wkrótce stał się cieniem mężczyzny, którego poznałam i pokochałam przy moście.Pod skórą sterczały mu błękitno-białe kości.Byłam z nim aż do końca.Ręce miał zimne jak kamień, oczy zasnute mgłą, jego włosy i broda zmatowiały i zbladły.Zmarł bez rozgrzeszenia, od stóp do głów pokryty małymi starymi bliznami.Prawie nic nie ważył.Ziemia była zamarznięta i nie mogliśmy wykopać mu grobu, toteż usypaliśmy nad ciałem kamienny stos, pomnik jego pamięci, tego bowiem, co z niego zostało, właściwie nie trzeba było nawet strzec przed głodem zwierząt i ptaków.Tak zostałam królową.Byłam wówczas młoda i niemądra - minęło osiemnaście lat, odkąd pierwszy raz ujrzałam dzienne światło - toteż nie uczyniłam tego, co zrobiłabym teraz.Gdyby to działo się dzisiaj, także kazałabym wyciąć jej serce, ale potem poleciłabym odrąbać głowę, ręce i nogi, i poćwiartować.Następnie patrzyłabym, jak na rynku kat rozgrzewa miechem do białości ognisko i po kolei wrzuca fragmenty jej ciała do ognia.Wokół rynku rozstawiłabym łuczników, którzy zastrzeliliby każdego ptaka, bądź zwierzę, które zbliżyłoby się do płomieni, kruka czy psa, jastrzębia czy szczura.I nie odwróciłabym wzroku, póki księżniczka nie zamieniłaby się w popiół, a łagodny powiew wiatru rozrzuciłby ją niczym śnieg.Nie zrobiłam tego jednak, a wszyscy płacimy za nasze błędy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •