[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak to się mo-gło stać?Też się dziwiłam.Zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie.Robiłam to przezcałą drogę powrotną.W końcu nie jestem taka zła.Trochę oszukuję urząd podatkowy,ale płacę prawie wszystkie rachunki.Nie wyśmiewam się ze starszych, przynajmniej niew oczy.Nie biorę narkotyków.Więc dlaczego ciągle mam takie parszywe szczęście? Nodobrze, nie chodzę za często do kościoła, ale matka chodzi regularnie, więc myślałam,że to się wyrównuje.Wtoczyłam wielkiego błękitnego potwora na parking.Zrobiło się już pózno.Wszyst-kie dobre miejsca były pozajmowane, więc znów stanęłam tyłem do śmietnika.Nic no-wego.Przynajmniej będę miała osłonę na wypadek, gdyby ktoś do mnie strzelał.Możejuż zawsze będę tu parkować.Spojrzałam w swoje okna i spostrzegłam, że pali się światło.To wydało mi się bar-dzo dziwne, jako że z całą pewnością zgasiłam wszystko wychodząc.Wysiadłam z sa-mochodu i podeszłam bliżej.Znowu spojrzałam w okna.No tak, światła ciągle się palą.Co to oznacza? Może to, że zostawiłam je włączone i teraz cierpię na przedwczesną de-mencję.Plus lekką paranoję.W oknie salonu pojawiła się jakaś sylwetka.Serce mi zamarło.Ktoś był w moimmieszkaniu.Z ulgą przyjęłam, że demencja mnie ominęła, ale ciągle był pewien proble-mu.Nie chciałam przeprowadzać śledztwa na własną rękę i po raz trzeci wystawić sięna strzały.Niestety, jedyną możliwością było powiadomienie policji.Ponieważ akuratnie miałam przy sobie węgla w tabletkach, wykluczyłam to rozwiązanie.Postać znowu pojawiła się w oknie.Stała nieruchomo na tyle długo, że doszłam downiosku, że to mężczyzna.Podszedł bliżej i rozpoznałam jego twarz.Była to twarz Morellego.Co za bezczelność.Włamał mi się do mieszkania! A to jeszcze nie koniec.On cośżarł! Podejrzewałam, że ciasto mojej matki. ZWINIA! ryknęłam. Bydlę!Chyba nie usłyszał.Pewnie oglądał telewizję.76Pogalopowałam wokół parkingu i znalazłam czarną toyotę Morellego.Kopnęłam jąw tylny zderzak, czym uruchomiłam alarm.Pani Karwatt z pierwszego piętra otworzyła okno i wystawiła głowę. Co się tam dzieje?Z okna pana Weinsteina wysunęła się lufa strzelby. Czyj to tak wyje? Chyba nie mój cadillac, co?Tylko w jednym oknie nikt się nie pojawił.W moim.Pewnie dlatego, że Morelli le-ciał już galopem na dół.Pobiegłam do własnego samochodu. Zostaw go, bo strzelę! huknął pan Weinstein. To mój samochód! odkrzyknęłam. Akurat nie uwierzył mi pan Weinstein, mierząc mnie złowrogim spojrzeniemzza grubych dwuogniskowych okularów.BUM! Pan Weinstein wystrzelił pierwszą sal-wę i zlikwidował przednią szybę w samochodzie obok mojego.Wypadłam na ulicę i schowałam się pomiędzy domami po drugiej stronie ulicy.Za-trzymałam się i spojrzałam za siebie.Morelli krążył jak lew w klatce w okolicach tyl-nych drzwi i krzyczał coś do pana Weinsteina.Najwyrazniej bał się pokazać na parkin-gu w zasięgu strzału.Ukryłam się w mroku, przeskoczyłam płot i znalazłam się na Elm Street.Przeszłamna drugą stronę i powtórzyłam manewr, docierając w ten sposób do Hartland.Truch-tem minęłam jedną przecznicę, skręciłam w Hamilton i przytuliłam się do ceglanejściany nocnego sklepu.Jego poprzedni właściciel nazywał się Joe Echo.Sprzedał go w listopadzie, a nowywłaściciel, azjata Sam Pei, zmienił nazwę sklepu na Sklep Amerykański.Uważam, żebardzo trafnie.W Sklepie Amerykańskim znajduje się wszystko, czego mógłby potrze-bować prawdziwy Amerykanin po czterokrotnie wyższej cenie.Pudełko fig za sie-dem pięćdziesiąt, choć w środku jest zaledwie dwanaście sztuk.Przypuszczam jednak,że jeśli w środku nocy zachce ci się fig, masz w nosie, ile kosztują.Wyciągnęłam z kieszeni czapkę narciarkę i naciągnęłam ją na uszy.Bateria w komór-kowym telefonie prawie się wyczerpała, więc wygrzebałam z torby dwadzieścia pięćcentów, wrzuciłam je do automatu telefonicznego i zadzwoniłam na własny numer [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Jak to się mo-gło stać?Też się dziwiłam.Zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie.Robiłam to przezcałą drogę powrotną.W końcu nie jestem taka zła.Trochę oszukuję urząd podatkowy,ale płacę prawie wszystkie rachunki.Nie wyśmiewam się ze starszych, przynajmniej niew oczy.Nie biorę narkotyków.Więc dlaczego ciągle mam takie parszywe szczęście? Nodobrze, nie chodzę za często do kościoła, ale matka chodzi regularnie, więc myślałam,że to się wyrównuje.Wtoczyłam wielkiego błękitnego potwora na parking.Zrobiło się już pózno.Wszyst-kie dobre miejsca były pozajmowane, więc znów stanęłam tyłem do śmietnika.Nic no-wego.Przynajmniej będę miała osłonę na wypadek, gdyby ktoś do mnie strzelał.Możejuż zawsze będę tu parkować.Spojrzałam w swoje okna i spostrzegłam, że pali się światło.To wydało mi się bar-dzo dziwne, jako że z całą pewnością zgasiłam wszystko wychodząc.Wysiadłam z sa-mochodu i podeszłam bliżej.Znowu spojrzałam w okna.No tak, światła ciągle się palą.Co to oznacza? Może to, że zostawiłam je włączone i teraz cierpię na przedwczesną de-mencję.Plus lekką paranoję.W oknie salonu pojawiła się jakaś sylwetka.Serce mi zamarło.Ktoś był w moimmieszkaniu.Z ulgą przyjęłam, że demencja mnie ominęła, ale ciągle był pewien proble-mu.Nie chciałam przeprowadzać śledztwa na własną rękę i po raz trzeci wystawić sięna strzały.Niestety, jedyną możliwością było powiadomienie policji.Ponieważ akuratnie miałam przy sobie węgla w tabletkach, wykluczyłam to rozwiązanie.Postać znowu pojawiła się w oknie.Stała nieruchomo na tyle długo, że doszłam downiosku, że to mężczyzna.Podszedł bliżej i rozpoznałam jego twarz.Była to twarz Morellego.Co za bezczelność.Włamał mi się do mieszkania! A to jeszcze nie koniec.On cośżarł! Podejrzewałam, że ciasto mojej matki. ZWINIA! ryknęłam. Bydlę!Chyba nie usłyszał.Pewnie oglądał telewizję.76Pogalopowałam wokół parkingu i znalazłam czarną toyotę Morellego.Kopnęłam jąw tylny zderzak, czym uruchomiłam alarm.Pani Karwatt z pierwszego piętra otworzyła okno i wystawiła głowę. Co się tam dzieje?Z okna pana Weinsteina wysunęła się lufa strzelby. Czyj to tak wyje? Chyba nie mój cadillac, co?Tylko w jednym oknie nikt się nie pojawił.W moim.Pewnie dlatego, że Morelli le-ciał już galopem na dół.Pobiegłam do własnego samochodu. Zostaw go, bo strzelę! huknął pan Weinstein. To mój samochód! odkrzyknęłam. Akurat nie uwierzył mi pan Weinstein, mierząc mnie złowrogim spojrzeniemzza grubych dwuogniskowych okularów.BUM! Pan Weinstein wystrzelił pierwszą sal-wę i zlikwidował przednią szybę w samochodzie obok mojego.Wypadłam na ulicę i schowałam się pomiędzy domami po drugiej stronie ulicy.Za-trzymałam się i spojrzałam za siebie.Morelli krążył jak lew w klatce w okolicach tyl-nych drzwi i krzyczał coś do pana Weinsteina.Najwyrazniej bał się pokazać na parkin-gu w zasięgu strzału.Ukryłam się w mroku, przeskoczyłam płot i znalazłam się na Elm Street.Przeszłamna drugą stronę i powtórzyłam manewr, docierając w ten sposób do Hartland.Truch-tem minęłam jedną przecznicę, skręciłam w Hamilton i przytuliłam się do ceglanejściany nocnego sklepu.Jego poprzedni właściciel nazywał się Joe Echo.Sprzedał go w listopadzie, a nowywłaściciel, azjata Sam Pei, zmienił nazwę sklepu na Sklep Amerykański.Uważam, żebardzo trafnie.W Sklepie Amerykańskim znajduje się wszystko, czego mógłby potrze-bować prawdziwy Amerykanin po czterokrotnie wyższej cenie.Pudełko fig za sie-dem pięćdziesiąt, choć w środku jest zaledwie dwanaście sztuk.Przypuszczam jednak,że jeśli w środku nocy zachce ci się fig, masz w nosie, ile kosztują.Wyciągnęłam z kieszeni czapkę narciarkę i naciągnęłam ją na uszy.Bateria w komór-kowym telefonie prawie się wyczerpała, więc wygrzebałam z torby dwadzieścia pięćcentów, wrzuciłam je do automatu telefonicznego i zadzwoniłam na własny numer [ Pobierz całość w formacie PDF ]